Kocham być kobietą! I uwielbiam trafione prezenty! rozpieszczanie/rozpuszczanie mnie to wyjątkowo radosna chwila, w której nie obowiązują żadne reguły. Trafiony prezent, to gwarancja obejrzenia mnie w najdziwniejszych pozycjach ( w locie, w przysiadzie, znów w locie) z paszczą rozdziawioną i obowiązkowym suszeniem zębów, oraz kompletnie niekontrolowanymi okrzykami radości, brzmiącymi bez mała jak deklamacja wszystkich samogłosek z naszego pięknego alfabetu w przeróżnej konfiguracji.
Ale zanim do oczekiwanego prezentu, wymarzonego, wytęsknionego dojdę, nakreślę Wam króciutkie dla niego tło.
Przed kilkoma dniami, Połówek, po niespełna tygodniu pobytu w domu zapakował walizki i wybył na tzw. kolejną pracową delegację. Tym razem obyło się bez płaczów i zgrzytania zębami, bo to miała być tylko chwilka. Szczerze powiedziawszy, nie zauważyłam, że go nie było - czemu kompletnie zawiniła Lukrecja (rękawy na finishu!) i trwające testy Nelumba. Krótko mówiąc, zleciało jak z bicza strzelił...
Tym razem Połówek udał się do krainy pomidora i makaronu, oraz sławetnych lodów, i poniekąd włóczki, bo kto z nas nie słyszał o b/wł-oskich wełnach z kaszmirem?? Wiedziałam, że tym razem nie będzie mowy o żadnych prezentach, bo będzie tam krótko i pospiesznie, i na dokładkę "będzie miał duuuużo załatwień". Krótka podróż, to też mały wyrzut sumienia, że mnie zostawia samą, więc tym bardziej nie miałam co liczyć na zadośćuczynienie mierzone w metrach... Ale... i tu się zaczyna historia...
Przed dwoma dniami zadzwonił Połówek do mnie w pośpiechu nakazując mierzenie parapetów.. Hę? z lekkim zdziwieniem nie bardzo widząc jakikolwiek możliwy związek poleciałam plątając się w Lukrecjową wełnę i potykając o własne nogi mierzyć czym popadnie. A że w zasięgu wzroku i ręki były tylko miarki dziewiarskie, centymetrem krawieckim i metalową linijką druciano-próbkową poczyniłam wszelkie pomiary i skrupulatnie Mężowi podyktowałam. Licząc na nagrodę za swoją ciężką pracę, opłaconą kilkoma siniakami i wielce prawdopodobnym cofaniem się w pracach nad Lukrecją, wzięłam głęboki wdech pełen oczekiwania... i usłyszałam pośpieszne: "dzięki" i "pa".. i piiip złowieszcze, sygnalizujące koniec rozmowy oraz "brzdęk" rozbijających się o podłogę nadziei i oczekiwań własnych. Rozczarowania pełna zasiadłam do prac naprawczych tego, co w Lukrecji w biegu sknociłam, i zaczęłam dumać..: "na co?", "po co?" i "dlaczego?" tłukło mi się w głowie bezustannie.. Jego przecież nie zapytam, no to poleciałam na FB i zapytałam Was. Nie skłamię, jak powiem, że w kupie siła! a jak dorzucić do tego jeszcze dziewiarskie i kreatywne zapędy, to wychodzą całkiem fajne pomysły. Bo po co normalnemu śmiertelnikowi wymiary parapetu? Oto kilka wspaniałych pomysłów:
- na serwetkę/koszyk/komodę/szafeczkę/donicę
- na grubego kota
- jedna z Was zasugerowała, że widocznie Połówek przelicza ilość niezbędnej do projektu włóczki po powierzchni parapetu ;D
- i oczywiście na włóczkę
Nadszedł TEN dzień, kiedy wszystko stało się jasne i wraz z Połówkiem do domu zawitała pewna piękność, a właściwie to dwie piękności.
Miętka to kaszmirowe szaleństwo i rozpusta w DK (30%!!!!) z merino, mak to wełna fingering 100% merino. Obie podane w opasłej, bo 200 g precelkowej formie :D
Radość moja całkowicie zaćmiła zdolność, którą się szczycę, a która zawsze (!) pozwala mi wywęszyć nieprawdę Połówkową.. Podsycana Waszymi komentarzami próbowałam dociec o co mogło z tym parapetem chodzić, ale Połówek skutecznie mnie na manowce sprowadził kituś bajduś opowiadając, o paczkach wełną wypchanych, o pięknych ulicach oraz pierwszym prawdziwym sklepie Prady... Zasnęłam spokojnie owinięta w miętowo-makową przytulność i jakoś zapomniałam...
A tu dzisiaj dzwonek do drzwi i paczka, nie dla sąsiada tym razem, a dla Połówka.. podejrzane mi się to wydało, długie toto, w folię zapakowane, no cuś... Dzwonię w te pędy do adresata, pytam co mam z tym robić - "rozwiń Kochanie" słyszę, no to siadam i próbuję do wnętrza zawiniątka się dostać. Trudne to było zadanie, kilkadziesiąt metrów zielonej foli rozsupłać, ale się udało... zamarłam.. zgłupiałam.. i zaczęłam (patrz: pierwszy akapit) niekontrolowane radości wyrażanie.
Oto ono:
W ten oto sposób stałam się szczęśliwą posiadaczką drewnianej konstrukcji, radość mnie niosącej a Połówkowi kajdany włóczkowe z rąk zdejmującej. Wyswobodził się z niewoli, jakże dla mnie słodkiej, a dla niego męczącej, jednocześnie sprawiając mi tym niebywała radochę :D
Tym jakże prze-radosnym akcentem życzę Wam przemiłego i pełnego wyczekiwanych prezentów niespodzianek od Waszych Połówków/Połówek weekendu.
Czasem warto "radary" kłamstwo rozszyfrowujące na wakacje wysłać ;D
Masz w domu skarb nie męża. Też bym piszczała nieziemsko na widok takiej niespodzianki ;-)
OdpowiedzUsuńto najprawdziwsza z prawd :D jestem szczęściarą :D
UsuńTeraz to już nie masz wyjścia tylko poradnik piszesz jak się wpływa na męża swego, żeby takie rzeczy wyczyniał jak Twój! Odmowy nie przyjmuję do wiadomości ;) Zazdrość wywołałaś przeokrutną! I proszę mi tu nie pisać, że on tak sam z siebie fajny chłopak ( fajny jest to fakt niezaprzeczalny). Ściskam cała zielona.
OdpowiedzUsuńhihihi :D
Usuńporadnik? :D Zielona Ty moja! najlepszy sposób: zamiast kija marchewka :D działa! :D Aaaa... i zamiast liczyć na to, że się domyśli mówić na głos co się chce.. u nas wystarczyło :D i nie zapominaj nagradzać nawet jak kupi nie to co chce! :D za którymś razem przyniesie cuda :D zobaczysz :D
Kochana nic dziwnego,że po rozpakowaniu wydobywałaś z siebie te najdziwniejsze okrzyki, bo prezent, cudowny sam w sobie, dla dziewiarki takiej jak TY wręcz niezbędny to świadczy jeszcze o pięknej miłości Twojego Połówka do Ciebie :)
OdpowiedzUsuńWłóczki piękne !
Pozdrawiam :)
:D no jestem szczęściarą :D wiem! :D
UsuńŚciskam serdecznie :D
fiu fiu fiuuuuuuuuuuuuuuuuu ;) :)
OdpowiedzUsuń:D
UsuńTeż bym chciała tak być rozpu/ie-szczana :D
OdpowiedzUsuńMotowidło rewelacyjne... takie z duszą (drewnianą) a nie metalowe badziewie jakie ja mam ;)
Połówka tylko pozazdrościć można :) nie ważne czy to dla uwolnienia się z kajdan włóczkowych czy z miłości do swojej Połówki... najważniejsze, że wie co Ci sprawi radość :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Trening w tej materii jest jedyną słuszną drogą! :D ja myślę, że jemu to już się śnią te moje wymarzone włóczki, tyle się o nich nasłuchał... :D
UsuńOdpozdrawiam cieplutko!
Mnie rozczuliła etykietka pod wpisem... :)))
OdpowiedzUsuńA suweniry z podróży to Twój Mąż potrafi przywozić (ew. zamawiać ich przesyłkę), bez dwóch zdań. Mam uderzająco podobny model motowidła-parasolki i absolutnie ten sprzęt uwielbiam. Co ciekawe, zwykle przykręcam toto do stołu, ale wczoraj coś mnie natchnęło i przetrenowałam wariant z parapetem. Też dobrze :)
Marysiu, nie zamówił tej parasolki, zaginęła w akcji na lotnisku i się nic a nic nie wygadał, bo nie wiedział czy dotrze, i czy jeśli to w całości :D ale się udało - nawet dzisiaj przetestowaliśmy :D
UsuńU nas tylko parapety wchodzą w grę.. stoły mają metalowe obwódki i motowidło ich nie ogarnie.. :(
Wow! Dostałaś upragnione motowidło! :):):)
OdpowiedzUsuńAno! wysłałam Połówka na posta Twojego i się dowiedział o czym marzę, no i mam :D Dziękuję Ci za pośrednią pomoc! :D
UsuńMatko - taki mąż, to skarb! Najprawdziwszy! Pojąć nie mogę, skąd on tak się zna na wełnach???? Matko - i kolory cudne, i jakość boska! A z tym parapetem, to nieprawdopodobne! Motowidło! Jej! No po prostu - wspaniałośći!!!! Mój obiecał mi na urodziny włóczkę - to już niedługo. Ale strasznie się obawiam, bo on się na tym nie zna, chyba...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Asia
Po pierwsze: czyta mojego bloga ;D
UsuńPo drugie - gadam o tych wełnach chyba nwet przez sen, no to siłą rzeczy coś zasymilował ;D
Wyślij Szanownego dając jakieś wskazówki, a jak wróci z giftami to wiesz, pisk, i radość pokaż nie ważne co przyniesie :D za którymś tam razem trafi w to co lubisz... ale nie można go na początku zniechęcić :D
Mąż wykazał się wręcz cudownym egoizmem! Miał dość robienia za motowidło i sprawił ci niesamowitą niespodziankę. A propos męża. Ja na swojego nie narzekam, zgrzeszyłabym. Ale skąd bierze się takich, którzy robią takie prezenty!!!! Mój owszem, mp3, gps-a, telefon, zegarek sportowy Garmina, ale wełna!, bielizna(mojej przyjaciółki mąż). Jak zwykle podziw do Ciebie miesza się z podziwem w stosunku do Twojego męża. Wow!!!!
OdpowiedzUsuńBieliznę kupuję od zawsze sama, z biżuterią parę razy nie trafił... a z wełną zawsze, nie ważne co wybierze skaczę z radości... to jak do tej pory działa.. :D
UsuńŚciskam Cię i pozdrawiam :D
Ależ uśmiałam się z pierwszego akapitu, wyobrażając sobie, jak robisz wszystko, co tak pięknie opisałaś:) Kochana, masz bardzo pojętnego ucznia pod bokiem......wybrał śliczne włóczki dla Ciebie, a motowidło to taka trochę wspólna korzyść. Jak przeczyta wszystkie pochwały pod swoim adresem to chyba pęknie z dumy;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam:)
Rozpuszczę go i w piórka urośnie, i potem będę musiała zamiast marchewki kija wyciągnąć :D
UsuńAle niech ma trochę przyjemności, bo zasłużył :D
Rety! jaki skarb! (i wyjątkowo nie mam na myśli włóczki ani akcesoriów z nią związanych). Gdzie dają takich mężów? Przy szukaniu małżonka będę musiała zwrócić uwagę czy ma w funkcjach takie wypasione opcje jak Twój :D
OdpowiedzUsuńJa swojego wynalazłam na Wydziale Mechanicznym w Krakowie, ale wtedy nieoszlifowanym diamentem był. Każdy Zakochaniec rokuje dobrze, jak prawdziwie kocha :D
UsuńTrzymam kciuki za powodzenie w poszukiwaniu Twojego Prywatnego Połówka :D
Ściskam!
A wiesz, że ja w całym mieszkaniu nie mam ani jednego parapetu?! I jak już się dorobię tego motowidła, to będę musiała kombinować, gdzie mu miejsce znaleźć :) Ten kaszmir na mnie spogląda i szepcze do mnie. Jesteś pewna, że mu dobrze u Ciebie? :))))
OdpowiedzUsuńNic nie szkodzi, parasolka pasuje równie dobrze do każdego blatu stołu :D
UsuńA dobrze mu... i na mnie też spogląda ;D zresztą już przewinięty jest, takiego macanego to chyba już byś nie chciała ;D
Ściskam :D
Taki piękny, że nawet macany bym wzięła! ;)))) Masz już plan na mości króla?
UsuńOlu, coś mi się przywidziało podczas zwijania, jakby szept usłyszałam... może coś z tego będzie.. trzymaj kciuki!
UsuńJakież piękne drewniane motowidło.Ja w całym układzie warszawskim takiego szukałam, a ono w Krainie Pizzy się schowało. To ja już wiem ,po co Twój małżonek jeździ w delegacje. Niech ja swojego z włóczkologii przeszkolę, to może też doczekam się jakiegoś precelka...
OdpowiedzUsuńAno, w kolebce tradycji się schowało, zaginęło po drodze na lotnisku, ale na szczęście znalazło drogę do domu :D
UsuńBrawo za podejście! :D szkól! nagradzaj! mów na głos o czym marzysz! na pewno się uda :D
Powodzenia :D
Muszę przyznać, że Połówek koncertowo cię wyprowadził w pole z tym motowidłem, ale to chyba fajnie bo tym większą miałaś niespodziankę :) Moteczki też przecudnej urody. Jesteście idealnie dobrani :)))
OdpowiedzUsuńNa pewno się przez tych kilka wspólnie spędzonych ze sobą lat "dotarliśmy" i już mniej zgrzytamy :D
UsuńPiękna historia! Śledziłam na fejsie i...zobaczymy się w przyszłą niedzielę!!! :-):-):-)
OdpowiedzUsuńAno! widzimy się :DDD do zobaczenia zatem :D
UsuńAsiu, zaniemówiłam ;) Masz skarb w domu w postaci Połówka :)
OdpowiedzUsuńMam, mam... własnie kawę dla mnie parzy ;D
UsuńŚciskam!
Po raz kolejny zapytam - klona jakiegoś nie ma? Ech, jak ja lubię być rozpieszczana, rozpuszczana itd...
OdpowiedzUsuńNie ma klona jeszcze, ale kto wie co będzie za parę lat :D
UsuńKtóra z nas nie lubi być rozpieszczana? toż to cecha prawdziwej kobiety :D
Pozdrawiam cieplutko!
To Ci się trafił model, cud nie mąż! Choć ja na swojego narzekać nie mogę, bo dba należycie o swoją maszynę do robienia swetrów i skarpet :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cię najserdeczniej!
I bardzo dobrze! niech dba :D
UsuńŚciskam Cię również cieplutko i pozdrawiam Was oboje! :D
Cóż tu komentować,gratuluję Męża!!!!!
OdpowiedzUsuńdziękuję :D
OdpowiedzUsuń