czwartek, 30 listopada 2017

Łap-etki

Łap-etki to taki śmieszny twór, skarpetki ręczne z kapturkiem ;) Śmieszne, wiem, ale przyznam się szczerze, że plan był kompletnie inny. Tuż po zakończeniu mitenek w oranżach (klik)  postanowiłam zmierzyć się z klasyczną rękawiczką z palcami. I wiecie co? POLEGŁAM! bazując na mitenkach dodziergałam do paluszków i potem nawet udało mi się wydziergać całe 3 z pięciu w pierwszej rękawiczce, by obiektywnie stwierdzić, że tego się nie będzie dało nosić! Niby wszystko było w porządku, ale dziury jakieś mi powyłaziły, paluchy były nie wystarczająco długie, lub wręcz przeciwnie, zmieściłyby mi się w nich jeszcze tipsy mutanty.. Odpuściłam.. Zwyczajnie poległam i odpuściłam. Zostawiłam jedynie kciuka, i tak okrojoną z paluszków rękawiczkę, potraktowałam w identyczny sposób jak oranżowe mitenki. Jedynie zadbałam o to, by ich górna krawędź była jednokolorowa.. W trakcie dziergania już mi się w głowie plan utkał, że ja to jednak lubię mieć wolność w paluszkach, ale ciepła też im nie odmówię. Dlatego też właściwie bez większego żalu wydziergałam zamiast czterech, jeden, ale za to wielki paluch, pozostawiając opcję "świeżego powietrza" paluszkom ;) Dziergając, nie uległam Połówkowi, który widząc co powstaje, sugerował doszywanie oczków, uszków i innych wynalazków, żeby te kapturki naręczne odpicować i stuningować, nadając im niepowtarzalny charakter.. ;) Fascynuje mnie to, że pomimo upływu czasu i postępującego siwizną oprószenia, wciąż Połówkowi w głowie dodatki na miarę 5-latka. Zrobię mu kiedyś takie! A co.. i nawet będę zmuszać żeby nosił! Do biura.. na spotkanie.. trudno, jeśli witając szefa na parkingu zimową porą, będzie musiał wyciągnąć łapkę z zielonego Kermita :D 

Ostatecznie stwierdziłam, że ja to już na uszy i oka, nawet zezowate, jestem jednak za poważna ;) Ale wąsy.... chyba właśnie mi się w głowie zrodził plan wąsaty! i kosmaty.. :) 

Rzeczywiście, chociaż się nie spodziewałam, że tego momentu dożyję, doceniam wyższość mitenek nad klasyczną rękawiczką. Bo te są po prostu o niebo łatwiejsze! I już wiem dlaczego świat zdominowany został przez łapki ubrane w połowie.. No własnie dlatego!

Dobra, dosyć gadania - zapraszam Was na foty dokumentujące! 






Na sesję zabrałam "Uścisk Przyjaciela"... To szal przeogromnie dla mnie ważny! Pamiątka z pewnego wspaniałego, trwającego niczym oka mgnienie, chciałoby się rzec upojnego, ale tak naprawdę cudownie przedzierganego weekendu! Wiecie kto jest jego autorem? Kto z Was zgadnie? to nie ja.. ale mam nadzieję potraficie rozpoznać Twórcę! :) 
te chwosty i te kolory...!!!! 



Właściwie już w 3 minucie sesji fotograficznej Połówek mnie "zmusił" do poświęcenia.. Zapomniał, że takie foty to się robi już na samym końcu.. Ostatecznie, prawie bez łez się nie obyło.. a śnieżnobiały kciuk już na zawsze będzie nosił ślady mchowego uścisku.. Ale to nie szkodzi.. będzie co wspominać, patrząc na tę wieczną ziemistą plamę ;) 



Obawiam się, że tym postem wyczerpałam serię prac zakończonych, ponieważ właśnie wkroczyłam w planowanie wiosennej garderoby. Wzory się spisują, i mam nadzieję wkrótce będą się testować, by styczniową porą zasypać Was możliwościami :) A ja już zacznę dziergać z myślą o słonecznych otuleniach. Jeśli coś nowego się w tym czasie wykluję, przybiegnę zameldować i Wam.

W grudniu zamierzam się odrobinę wyciszyć i blogowanie odstawić na boczny tor. Będzie mnie z pewnością więcej zarówno na mojej grupie, jak i na instagramie. Nie zarzucam blogowania, nie, zwyczajnie potrzebuję poświęcić czas na coś innego, na życie i pracę. Ale mam nadzieję, że mi wybaczycie tę moją krótką przerwę, bo mam nadzieję, że jak to ostatni czas pokazał, wrócę do Was z większą energią i pomysłami już wkrótce. A i Wy za mną trochę potęsknicie i będę Wam lepiej smakować ;) 

Dziergajcie! bo zima idzie i święta za pasem! i niech się sznurek nigdy nie kończy! :)

Do następnego razu! :*


poniedziałek, 27 listopada 2017

mitenki i Tied Knots

Po wykonaniu skarpetek z mojej pasiastej farbowanki (klik) została mi całkiem sporych rozmiarów kuleczka. Po nastu skarpetkach wykonanych w ostatnich tygodniach, nie miałam już siły na kolejną parę. Przypomniało mi się jednak, że w swojej wcale nie tak przepastnej szufladzie z akcesoriami z dzianiny brakuje mi zwyczajnych mitenek. Mam co prawda kilka czapek, szali i chust, ale rękawiczek jakoś nie, nie mówiąc już o mitenkach. Paskujące się włóczki doskonale sprawdzą się i w takim projekcie. Moje powstały ściegiem gładkim, dzięki któremu paski stanowią w nich jedyną dekorację.. Zakończone z dwóch stron rundkami lewych oczek. Proste i bez udziwnień. Zwyczajne. Ale nie tak do końca.. bo całkowicie moje :) sasasa! 

Na sesję zdjęciową zabrałam ze sobą czapkę, którą wykonałam już dwukrotnie (trzecia w trakcie!), jedną, tę poniższą, dla siebie, drugą dla Połówka, trzecia też będzie dla mnie.. Dlaczego aż tyle? Bo zwyczajnie ją uwielbiam! Ściągaczowe czapki doskonale trzymają się na mojej głowie, a ten konkretny projekt fantastycznie się dzierga. Wzór szybko wpada w pamięć i jest doskonałym dodatkiem do wieczornego oglądania telewizji. Subtelne warkocze i świetnie skonstruowana korona.. Dzierga się ją równie przyjemnie, co nosi. Właściwie, wydaje mi się być doskonałym materiałem do ćwiczeń podstawowych warkoczy! Nawet, jeśli nie zwłaszcza, dla początkujących! 

To projekt Justyny Lorkowskiej, Tied Knots (klik), dostępny dla wszystkich za darmo, świetny kawałek dzianiny! Moja czapka wydziergana została z Malabrigo Rios w kolorze Marte. Trudny to kolor do aranżacji, bardzo trudny, ale uwielbiam jego mroczną soczystość. 

Oto one i ja! :) 










Przyznaję się, że to moje pierwsze mitenki. Nie do końca rozumiałam skąd tak ogromna popularność skarpetek na łapki, ale już wiem! 

Przekonałam się o tym na własnej skórze! 

Ale o tym, co odkryłam, opowiem Wam już następnym razem! 

Pozdrawiam ciepło, życząc Wam wełną otulonego tygodnia! :* 

sobota, 25 listopada 2017

Ramble

Brioszka.. któż jej nie wielbi.. misternie zapleciona, puchata, smakowita.. i najlepsza z kruszonką! 

A nie.. przepraszam, nie o tej brioszce chciałam dzisiaj Wam ze dwa słowa i pół opowiedzieć ;) Chociaż ta brioszka, o której dziś mam zamiar poopowiadać, jest równie puchata i popleciona, i z pewnością smakowita ;) 

Ścieg patentowy, splot marzenie, niby włóczkożerny (minus), ale swoją mięsistością i grafiką, jeśli wykonany dwoma kolorami, wynagradza trudy i znoje podczas dziergania po wielokroć. Nie ma innego równie magicznego splotu, no nie ma! i nic dziwnego, że zwyczajnie świętuje swoje pięć minut! 

Jako dziewiarka lubiąca wyzwania, sięgnęłam po projekt pozornie prosty, ale jakże efektowny. Niby tylko brioszka, niby w dwóch kolorach, a tak pięknie zmalowana zakrętami.. Mało tego, sam szal, chociaż to zwyczajny kopnięty trójkąt, już mnie swoim kształtem zachwycił. Nosi się to fantastycznie, zawinięty byle jak, albo lekko narzucony, zdobi, grzeje, i zwyczajnie robi za mnie całą robotę. Uwielbiam takie zawijasy, które nie wymagają ode mnie żadnej dodatkowej pracy podczas zakładania, a zdobią niemożliwie za każdym razem. 

Ramble według projektu Andrei Mowry (klik), bo o nim dziś mowa, to moim zdaniem szal dla wszystkich Was, które już chociaż trochę liznęły brioszkę. Wzór w całości prowadzi nas za rączkę, nie pozostawiając wątpliwości, ale uwagi zdecydowanie wymaga. Jedna pomyłka i prucie jest niezwykle bolesne - prułaś kiedyś brioszkę? nie?? lepiej nie próbuj.. to naprawdę boli ;) 

Do swojego szala wybrałam włóczkę z zapasów na zimę, Gilliatt od De Rerum Natura. W odróżnieniu od oryginału, mój szal w części garterowej powstał w innych proporcjach, bo 3 do jednego, zamiast sugerowanego jeden na jeden. Poza tym zmian brak. 

Wiecie.. doskonałych projektów się nie ulepsza;) 

Serdecznie zapraszam Was na nasze zdjęcia. 

Jak zwykle, Połówek pstrykał, a ja ciągle nie wiem jak on to robi, że sama się sobie na tych zdjęciach podobam.. ;) Trudno mi zazwyczaj na siebie na zdjęciach patrzeć, ale te Jego rękami i Jego okiem uchwycone zwyczajnie lubię.. i lubię to jak On mnie widzi.. 

Z przyjemnością zapraszam Was na dzisiejszy spacer, przez błoto i grząski grunt, nad staw magiczny, bo jesiennymi liśćmi skąpany.. magiczne wodne oczko.. 












I tak, wiem doskonale, że brązy to nie są moje kolory! Musze sobie wydziergać jeszcze jeden taki, a ten zamierzam sprezentować komuś, komu te odcienie jednak bardziej posłużą.. ja już wiem jaki następny zrobię ;)

A Ty? wybrałaś już kolory na swój? a może masz jednego w swojej szafie??

Pozdrawiamy Was z Połówkiem serdecznie i życzymy Wam słonecznego weekendu.. :*


środa, 15 listopada 2017

skarpetkowe farbowanie..

Nie, nie przebranżowiłam się jeszcze.. :D 

Ale kto bogatemu zabroni się pobawić.. 

Sznury rozwiesiłam na dwóch urzędowych krzesełkach, obliczając najpierw dystanse niezbędne do uzyskania przebiegu pasków takich, jakie mi się marzą. Krzesła rozstawiłam, i niczym filozof myśliciel, rozpoczęłam wędrówkę tam i nawrót, pokonując w sumie dystans łącznie ponad 1200 m (3 motki po 400m w 100g), w jednej ręce trzymając rozwijającą się parasolkę.. plecy czuję do tej pory :D 



Wrzuciłam do gara wraz z barwnikami, w przypadku pierwszego motka, niczym heroinista na głodzie dozując bez umiaru, bez kontroli jakiejkolwiek, licząc na efekt zgoła odmienny od "wrzuciłam ile wlezie, bo nie umiałam się opanować", ale wyszło jak wyszło - efekt tego szaleństwa już ubiegłego wieczoru postanowiłam przewinąć i przetestować..  ;) 


Takie techno w kulce mi wyszło :D


Na tym miał być koniec, ale ponieważ woda miała jeszcze po techno szaleństwie, sporo barwnika w sobie, skoczyłam po kolejny motek (co z przewijaniem na krzesłach trwało jakieś 20 minut) by w te pędy wrócić i do lekko schłodzonej już wody, kolejne moteczki wrzucić.


Powstał motek z paskami w dwóch odcieniach pomarańczy i brązoszarości, męski, dla Połówka, na cudownie luksusowej bazie (merino, kaszmir i jedwab - tak, poprzewracało się mi w d.... główce! ;)). Motek ochrzciłam: Socks in flames! :D 



Chwilę później mnie tchnęło, że to jednak niesprawiedliwe, że Połówek będzie nosił kaszmiry na nogach z jedwabiami, i poleciałam po kolejny taki sam motek. Wróciłam (znów 20 minut później) z towarzyszącym przekonaniem, że trochę mniejszy ten dystans zrobiłam tym razem (krzesła jakoś się bliżej siebie znalazły) - i z tą radością (przecież te motki miały dokładnie taki sam metraż, ale to do mnie dotarło nieco później) zabrałam się do pracy. Całą swoją uwagę skupiłam na mikro ilościach barwników dla stonowanej nieco, niż jej poprzedniczki, dziewczyńskiej skarpeteczki. Poznajcie: niuanse.



Farbowanie chociaż fascynujące, jest tak wycieńczającą fizyczną robotą, że choćby mi mieli miliardy zapłacić, nie podejmę się nigdy robienia tego na większą skalę niż na własne potrzeby. I tutaj należy się wszystkim farbującym ukłon, po ziemię, z czołem muskającym gruntu. Jestem centusiem i dusigroszem (krakowskie korzenie zobowiązują), ale jeśli mam zaoszczędzić śladowo tam, gdzie nie tyle talent, chociaż bez tego farbowanie bywa przeciętne, a wiadomo, że nie tego szukamy w ręcznie farbowanych włóczkach, co prawie katorżnicza fizyczna praca równa z kopaniem rowów jest nieodłączną częścią procesu farbowania, to szczerze mówiąc, chromolę oszczędzanie. 

Dlaczego katorżnicza? Zacznijmy od tego, że motki to trzeba przygotować do tego farbowania, przewinąć tryliard razy po drodze, przygotować studio, zabezpieczyć, nie mówiąc już o unoszącym się aromacie ogórka z zalewy octowej, tyle, że bez cukru i czosnku.. i to wszystko trzeba zrobić ZA KAŻDYM RAZEM! Wyobrażam sobie, że cała ta operacja, która w farbowaniu sprawia najwięcej frajdy, jest równie krótka, co mgnienie oka, i przypomina ekspresowo przemijające "bzium" maszyny do szycia podczas zszywania sukienki.. A jak podejrzewam, a te z Was które z maszyną do szycia obcują na co dzień, lub chociażby od święta, wiecie, że proces przed włączeniem i tuż po wyłączeniu maszyny zajmuje jednak najwięcej czasu. 

Z farbowaniem jest podobnie. Samo farbowanie, pikuś, wrzuć do garnka, posyp proszkiem, pogotuj.. gotowe.. 

Ale to ani nie początek, ani nie koniec. Przecież tę włóczkę trzeba wyciągnąć tak by nie sfilcować, wypłukać tryliard razy, rozwiesić, pomacać czy wyschła. Pal licho jak to jest jeden czy dwa motki, ale przy 10 albo 50 to się robi zwyczajna fizyczna praca! Plecy bolą mnie po 3 motkach, nie wyobrażam sobie co by mnie bolało po 50.. A jakby tak jeszcze chcieć te kulki ręcznie zwinąć potem, żeby paseczki w kulce podkreślić, trzeba by było znów wokół tych samych krzeseł zasuwać robiąc te kilometry. Przy 10 kuleczkach standardowej włóczki skarpetkowej (400m / 100g) - to tylko 4 km, ale razy 2, czyli 8. Przy 20, dystans się nieco zwiększa.. do ilu? 32 km? toż to więcej niż półmaraton!

Serce mi bije radośnie oglądając moje moteczki, ale trafia mnie coś jak sobie pomyślę, że muszę je z powrotem wyłazić.. może kiedyś skarpetki powstaną! może..  ;) 

Ściskam Was serdecznie! i idę się przejść.. wokół krzeseł...

A jeśli kiedyś pomyślisz, jakie to strasznie drogie są ręcznie farbowane skarpetkowe samopaskujące się włóczki - zafarbuj z 5 motków seryjnie. Gwarantuję, że szybko się z tego wyleczysz ;) 

Dodatek z dnia 16.11.2017 

Tak się prezentują włóczki w gotowych skarpetkach :) 




poniedziałek, 13 listopada 2017

blaski i cienie testowania...

Trudno jest podążać za czyimś słowem pisanym, jeszcze trudniej za swoim własnym.. ;) Nie zrażam się jednak i próbuję tak całkiem siebie samej nie lekceważyć.. Nie jest to jednak łatwe zadanie, a jak dołożyć do tego rozkojarzenie oraz myśli przedziwnych skumulowanie, to już w ogóle mamy przepis na katastrofę.. i tak właśnie projekt pestka zamienił się w niekończącą się porażkę.. Myślałam, że dziś pokażę Wam gotowy projekt, ale ledwie wyszłam poza trójkąt bermudzki (mam nadzieję..) i nie wiem ile razy już po sobie prułam, nie wiem też dlaczego, zapominam się, źle dziergam, źle do 10 oczek liczę, a dzielenie na równe połowy stało się zadaniem niemożliwym do wykonania.. Sama sobie jednak jestem winna, skoro zamiast myśleć głową... no tak, pozwólcie że nie dokończę i tym razem ;)


Zabierając się za opracowanie swetra, zwanego Whisky On The Rocks (klik), natrafiłam na masę trudności. Nie dlatego, że jest to jakoś szczególnie trudny projekt, ale głównie dlatego, ze już dawno zapomniałam co ja tam sobie właściwie wymyśliłam (po przeszło roku każdy by się pewnie zastanawiał.. ;) tak się pocieszam), a ponieważ notatek nigdy nie robię podczas dziergania, a jeśli już to bardzo skąpe, musiałam brak ściągi jakoś obejść. Najprostsze zadanie - samą siebie skopiować. ;) 


Ale żeby nie było nudno dołożyłam sobie do standardowego kopiowania konstrukcję wyzwanie i mieszam dwoma kolorami. Trudność w samym procesie dziergania nie dotyczy konstrukcji samej, bo ta jest stosunkowo łatwa i powtarzalna, ale liczenia, a dokładniej dzielenia na pół. Potem pozostaje już żmudne dzierganie prostym wzorem.. Popełniłam zatem półtorej rękawa prawie, zanim odkryłam, że mój środek trochę się w lewo przesunął.. I chociaż wiem, że awangarda asymetrią stoi, nijak nie mogłam sobie wyobrazić, że wzór mi się na lewej piersi, faworyzując tę właśnie nad drugą, zamiast pomiędzy obiema, sprawiedliwie i w samym środeczku, ulokował.. Podeszłam do sprawy metodycznie, najpierw szukając rozwiązania w niedoskonałości, potem w retuszu, ostatecznie zdecydowałam się unicestwić i zacząć od nowa.. 


I chyba na chwilę obecną jestem w domu.. chociaż trudno powiedzieć, bo już sobie przestałam w tej materii ufać ;)


Z rudym współpraca idzie świetnie.. niczym gwiazdor wpycha się przed obiektyw i swoją szanowną rudość prezentuje.. ale niech Was słodycz jego spojrzenia nie zwiedzie.. Małpiszon takie miny strzela tylko po to, by moją czujność osłabić, i jak tylko go z oka spuszczę, chwyta co popadnie, demontując mi studyjne dekoracje i porywa je uciekając w pełnym napięciu, niemalże szurając brzuchem po podłodze, tam, gdzie wydaje mu się, że go nie dopadnę.. czyli na swoją leżankę ;) 


Dobrze, że jest, i że jego rudość podnosi jakość naszego życia z każdym jego wybrykiem, miałkiem, fochem, i kradzieżą ;) 

Testowanie wzorów samo w sobie, do łatwych zadań, jak widać, nie należy. Nie tylko z tego powodu, że jest to zadanie obarczone ryzykiem, ale głownie dlatego, że wplata się w naszą codzienność i jak każde długoterminowe zadanie do wykonania, może się nie udać zgodnie z planem. Dlaczego o tym piszę dzisiaj? Ponieważ właśnie rozpoczęłam nabór do testu Whisky.. i mam kilka w związku z tym faktem uwag. 

Kiedy zaczynałam swoją przygodę jako autor opisów dziewiarskich, błądziłam i działałam często po omacku, nie wiedząc tak naprawdę, jakie są moje oczekiwania w stosunku do testujących. W miarę upływu czasu i przeróżnych przygód po drodze, skrystalizowały mi się całkiem konkretne wymagania, dzięki którym test zazwyczaj przebiega bez większych przeszkód. 

Wydaje mi się, że sporo z Was nie zdając sobie sprawy z tego, że takie wymagania istnieją, podejmują się zadania, często przerastającego Wasze możliwości. Nie mnie jest oceniać, czy podołasz, to Ty i nikt inny powinnaś potrafić to ocenić, rzetelnie i z rozmysłem, dzięki czemu unikniemy sytuacji obopólnego rozczarowania później. 

Ale czego te wymagania dotyczą? 

Znajomość języka angielskiego. 

Testy przeprowadzam zawsze w języku angielskim (lepszej lub gorszej jego formie, ponieważ ja również błędy na tym etapie popełniam) w związku z tym wymagam tego, by dla testujących ten język nie stanowił problemu. Nie może to być sytuacja, w której założysz "że jakoś to będzie" i kilka razy dziennie wyślesz mi zapytanie o treść wzoru, bo go dokładnie nie zrozumiesz, lub co gorsza, poradzisz sobie i wykombinujesz samodzielnie rozwiązanie. Ta sytuacja nijak się ma z testowaniem i zwyczajnie nie powinna mieć miejsca. Gdyby każda z Was zasypywała mnie pytaniami o konkretne frazy - a bywa, że grupa testujących to ponad 20 osób, nie mogłabym odejść od komputera. 

Czas na realizację testu. 

Jest zwyczajnie święty! Doświadczenie moje pokazuje, że im dłuższy czas na jego wykonanie tym trudniej przewidzieć jego rezultaty. Sporo z Was dzierga na "ostatni dzwonek", jeszcze kilka nie wyrabia się w terminie, ponieważ życie, jak to życie, bywa zaskakujące. Często zmuszona jestem zatem stać nad testującymi niczym z batem i popędzać. Nie lubię tego robić. Dlatego jeśli raz trafię na testerkę, która rozumie znaczenie słowa "deadline", nigdy jej nie pozostawię. Dla wielu z Was testowanie to "takie samo dzierganie jak zawsze", ale takim nie jest. Termin jego realizacji jest ważny, a wyrobienie się w czasie jest ogromnie istotne, bo daje mi możliwość dotrzymania moich terminów. Jeśli Ty zawalisz, głowy Ci nie urwę, ale w konsekwencji zawalę też i ja.. a tego bardzo nie lubię, dlatego w takich sytuacjach kartkuję na żółto i bardzo się zastanowię zanim po raz kolejny zaproszę Cię do testu. 

Jeśli w ogóle go nie dokończysz, chociaż bierzesz udział w teście bardzo ochoczo, i na dokładkę słuch po Tobie zaginie już w 5 minut po rozpoczęciu testu, nie ma mowy o naszej dalszej przyszłej współpracy. W pole daję się wpędzić tylko raz..

Doświadczenie w testowaniu. 

Fantastycznie jeśli jakieś masz, ale nie jest to warunek konieczny i niezbędny. Znacznie ważniejsze jest dla mnie to, by móc obejrzeć, jakie prace do tej pory wykonałaś, w tym względzie decydujące jest dla mnie to, co widnieje na Twoim koncie na Ravelry. Jeśli masz tam "0" lub "2" projekty i na przykład są to szale lub skarpetki, nie mogę z czystym sumieniem skorzystać z Twojej pomocy w przypadku testu swetra. Nie oszukujmy się, ma to dla mnie znaczenie czy publikujesz swoje prace na tym portalu. Prowadzę tam testy i chcę wiedzieć, że zarówno komunikacja jak i późniejsza publikacja nie będzie stanowiła dla Ciebie kłopotu. Mile widziane jest, jeśli jesteś aktywnym użytkownikiem ravelry - to naprawdę ważne z wielu różnych powodów. 

Jeśli Twoja główna aktywność w sieci jest skierowana na bloga i tylko tam prezentujesz swoje prace, daj się poznać - wyślij wiadomość, pokaż co potrafisz, wtedy chętnie rozważę Twój udział w teście. 

Kolejność zgłoszeń.

Ilość miejsc w przypadku każdego testu jest ograniczona, ale jego nabór nigdy nie opiera się na kolejności Waszych zgłoszeń. Zajmuję się tym już od jakiegoś czasu, i mam w swoim gronie testerek kilka takich, z którymi mogę konie kraść.. Może Ci się wydawać to niesprawiedliwe, rozumiem, ale test jest oparty na zaufaniu. Jeśli mam wybierać pomiędzy kimś, kto wielokrotnie mi pomógł podczas wcześniejszych testów, lub kimś, kogo nie znam, zawsze wybiorę znane i lubiane najpierw. I nie ma to nic wspólnego z prywatnymi relacjami i przyjaźniami, to zwyczajna i prosta kalkulacja oparta na doświadczeniu i ograniczeniu ryzyka. 

Zdjęcia.

To czy i w jaki sposób prezentujesz swoje projekty ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Może nawet większe niż udokumentowane doświadczenie w testowaniu. Dzięki temu wiem, że ten aspekt prezentacji Twojej dzianiny jest dla Ciebie istotny. I nie zrozum mnie źle, nie oceniam tutaj Twojego kunsztu fotograficznego, ani sprzętu jakim się posługujesz, zwyczajnie chcę wiedzieć, że chętnie pokażesz pracę, z której jesteś dumna. 

Modyfikacje. 

Pisałam to już wiele razy, ale raz jeszcze się powtórzę - udział w teście zobowiązuje Cię do podążania prawie ślepo za instrukcją. Kropka. 

Jednakże, ponieważ świadoma jestem tego, że tyle ile nas, kobiet, tyle kształtów i preferencji, czasem dopuszczam modyfikacje, ale tylko za moją zgodą. Nie uznaję samowolnego dziergania podczas testu bez wcześniejszej konsultacji ze mną. Zwyczajnie chcę mieć kontrolę nad tym, do jakich rezultatów mój opis prowadzi, i jeśli prowadzi Was na manowce, tylko w ten sposób mogę to potwierdzić i poprawić, jeśli widzę ostateczne rezultaty. 



Testowanie, jak wspomniałam, to jest sprawa trudna, ale może być niezwykle przyjemną i ciekawą przygodą. Wygląda na to, że więcej od Was wymagam niż sama daję.. Możliwe. Prawda jest też i taka, że wszystkie te powyższe zasady stosuję względem każdego innego projektanta, dla którego testuję, lub stosowane były względem mnie, jeśli to ja testowałam. Mam wrażenie, że nie wszystkie są dla innych tak oczywiste, jak są dla mnie. Dlatego o tym do Was piszę. 

Bardzo lubię sam proces testowania, i uwielbiam współpracować z nowymi testerkami, jednakże jeśli nie podchodzisz do testowania równie poważnie jak ja podchodzę, oszczędź mi proszę czasu i nerwów i zwyczajnie, odpuść sobie. 

Pewnie wbijam tym postem kij w mrowisko.. Szkoda jeśli tak jest, bo uważam, że temat testowania obarczony jest jakąś ogromną tajemnicą, której najlepiej nie dotykać, bo się na siebie wszystkie poobrażamy.. A tylko przez jasne postawienie sprawy i klarowne reguły, możemy takiej sytuacji, jak wcześniej wspomniałam, uniknąć. Słyszę czasem, że w czasie testów dochodzi do nadużyć, testerki przepadają na zawsze, zmieniają konstrukcję dzianiny samowolnie, nie trzymają się terminów lub nie kończą testu nigdy.. Też na pewno o tym słyszałaś.. To naprawdę nie powinno mieć miejsca, bo wielu z Was, świetnym i cudownie wspierającym, rzetelnym i godnym zaufania, wspaniałym testerkom, takie działanie psuje opinię. To bardzo smutne jest.. 

Mam nadzieję, że chociaż temat jest trudny, potrafisz wejść w moje buty i zrozumieć mój punkt widzenia ;) 

Wracam do swojej pracy, a Tobie życzę wspaniałego tygodnia, i niech sznur Cię prowadzi! :* 

Pozdrawiam!

sobota, 4 listopada 2017

Skarpetkowy tutek



Witajcie Kochani! 

Ustalmy jedno - nie jestem skarpetkowym specjalistą, mam może ze 20 par skarpetek łącznie w swoim dorobku, nie więcej, i raczej jestem miłośnikiem podstawowych skarpetek dzierganych dżersejem, niż wzorzystych i strukturalnych, chociaż przeciwko takim nic nie mam, jedynie noszę chętniej te powstałe ściegiem gładkim. Ale to moja osobista preferencja. 

Ile nas, tyle pewnie jest smaków skarpetkowych, i dobrze, bo jakbyśmy wszyscy lubili to samo to by było nudno.. A tak może być kolorowo i kreatywnie. Ale jeśli lubisz nosić skarpetki podobne do moich, może ten post odrobinę pomoże Ci te swoje idealne i wymarzone skarpety wydziergać. 

Chciałabym się z Wami podzielić pewną formułą skarpetkową, według której moje ulubione skarpetki powstają. W całości dziergane są ściegiem gładkim, od paluszków po ściągacz, z piętą wyrabianą rzędami skróconymi. Żadna filozofia i żadne odkrycie, prawda? Dokładnie. 

Diabeł tkwi jednak w szczegółach i technikach wykorzystanych podczas dziergania takich skarpetek. W przypadku moich skarpetek to kieszonka na palce, która kształtowana jest rzędami skróconymi oraz klin przed rozpoczęciem pięty, który gwarantuje nie tylko komfort noszenia, ale również zakładania skarpetek.  

Zanim przejdziemy do szczegółów, zacznijmy może od podstaw - co nam będzie potrzebne? 

Druty z żyłką w rozmiarze 3.25 mm oraz włóczka skarpetkowa (w swoich wyżej prezentowanych skarpetach wykorzystałam włóczkę Arwetta Classic od Filcolany (klik)) w ilości ok 50 g (na jedną parę krótkich skarpetek zużyłam dokładnie 40 g włóczki). 

Jeśli marzysz o dłuższych skarpetkach, będziesz potrzebować tej włóczki więcej. Oczywiście, skarpetki możesz też dziergać na drutach pończoszniczych, jeśli wolisz. Zastosowane druty, czy pończosznicze czy z żyłką, nie mają dla samego procesu dziergania większego znaczenia. 

Potrzebujesz też igłę dziewiarską do wykończenia oraz zamknięcia oczek w ściągaczu oraz centymetr, żeby zmierzyć długość swojej stopy, oraz 2 markery (znaczniki).

Próbka to 28 oczek na 40 rzędów. Skarpetka ma w obwodzie 18.5 cm, a poniżej podany opis jest na skarpetkę dzierganą w jednym kolorze. Możesz go łatwo zmienić wplatając w poniższą instrukcję zmianę kolorów w dowolnie wybranym przez siebie momencie. 

Skróty: 
k - oczko prawe
p - oczko lewe
M1R - oczko dodane pochylone na prawo
M1L - oczko dodane pochylone na lewo
ds - przełóż 1 oczko bez przerabiania z lewego na prawy drut, a następnie przełóż nitkę do tyłu robótki mocno naciągając roboczą nitkę, tak by powstało na prawym drucie oczko, wyglądające jak podwójne. 
TW - obróć robótkę
k2tog - 2 oczka prawe przerabiane razem pochylone na prawo
ssk - 2 oczka prawe przerobione razem pochylone na lewo
p2tog - 2 oczka lewe przerabiane razem

Wracając do technik - żeby taką skarpetkę wykonać potrzebujesz opanować: 
Zakładam, że masz już opanowane dzierganie na okrągło? i w rzędach? 

Jeśli tak, to właściwie jesteś gotowa do działania. 

OPIS: 

Stosując technikę Judy's Magic Cast ON nabierz 52 oczka (26 na każdym z dwóch drutów), skrzyżuj luźną nitkę z nitką roboczą (w ten sposób zabezpieczasz ostatnie z nabranych oczko), włóż marker, wyciągnij dolny drut i dziergaj:

KSZTAŁTOWANIE KIESZONKI NA PALCE:

1 rząd (prawa strona): k20, TW.
2 rząd (lewa strona): ds, p13, TW. 
3 rząd: ds, k do ds, k2tog, k1, TW.
4 rząd: ds, p do ds, p2tog, p1, TW. 

Powtarzaj rzędy 3 - 4 jeszcze 5 razy. 

Następny rząd (prawa strona): k do 6 oczek przed markerem (napotkane oczko ds przerób jako k2tog), TW.
Wykonaj rzędy 2 - 4, a następnie powtarzaj rzędy 3 - 4  jeszcze 5 razy. 

Następny rząd (prawa strona): k do markera (napotkane oczko ds przerób jako k2tog), przełóż marker. 

Od tego momentu zaczynamy dziergać w okrążeniach. Dziergaj w okrążeniach ściegiem gładkim do momentu, gdy skarpeta będzie mieć 10 cm mniej niż Twoja długość stopy (w moim przypadku - rozmiar 38, to dokładnie 14 cm, mierzone do czubka palców w skarpecie). 

KLIN PRZED PIĘTA:

1 okrążenie: k3, M1L, k20, M1R, k3, wstaw marker, k do markera (2 oczka dodano)
2 okrążenie (i każde kolejne parzyste): [k do m, przełóż marker] 2x
3 okrążenie: k3, M1L, k do 3 oczek przed następnym markerem, M1R, k3, przełóż marker, k do markera, przełóż marker (2 oczka dodano)

Powtarzaj okrążenia 2-3 2 razy jeszcze, a następnie wykonaj okrążenie 2. 

W tym momencie na jednym drucie powinnaś mieć 26 oczek, a na drugim 34 oczka. Na drucie z większą ilością oczek będziesz wyrabiać piętę. 

PIĘTA: 

1 rząd: k32, TW.
2 rząd: ds, p29, TW.
3 rząd: ds, k do ds, TW.
4 rząd: ds, p do ds, TW.

Powtarzaj rzędy 3-4 jeszcze 7 razy. 

Następny rząd: k do drugiego markera (napotkane oczka ds przerób jako k2tog), przełóż marker. 

Dziergaj jedno okrążenie ściegiem gładkim (napotkane oczka ds przerób jako k2tog). 

1 rząd: k24, TW. 
2 rząd: ds, p13, TW. 
3 rząd: ds, k do ds, k2tog, k1, TW. 
4 rząd: ds, p do ds, p2tog, p1, TW.

Powtarzaj rzędy 3 - 4 jeszcze 7 razy. 

Następny rząd: k do drugiego markera, przełóż marker. 

Wykonaj jedno okrążenie ściegiem gładkim (napotkane oczka ds przerób jako k2tog). 

REDUKCJA KLINA:

1 okrążenie: k2, ssk, k do 4 oczek przed markerem, k2tog, k2, przełóż marker, k do markera, przełóż marker (2 oczka odjęto). 
2 okrążenie: k do drugiego markera, przełóż marker. 

Powtarzaj okrążenia 1 - 2 jeszcze 3 razy. 

W tym momencie ilość oczek na obu drutach powinna być taka sama i wynosić 26 oczek (52 oczka  w sumie) 

Dziergaj dalej w okrążeniach ściegiem gładkim przez kolejne 15 okrążeń. Następnie rozpocznij pracę ściągaczem 1x1 (ok 4 cm). 

Zamknij oczka przy użyciu igły dziewiarskiej techniką podaną powyżej i zabezpiecz luźno zwisające nitki.

Drugą skarpetkę wydziergaj w ten sam sposób. 

Dotrwałaś do końca? masz swoją wymarzoną skarpetkę? Gratulacje! 
Czas zatem na kolejną do pary :) 

Mam nadzieję, że ten powyższy opis Wam posłuży. Jest to właściwie opis na bardzo konkretną skarpetkę, ale przy niewielkich modyfikacjach (w długości czy szerokości) możesz śmiało korzystając z tego tutorialu wykonać skarpetkę na swoją miarę :) 

Jeśli wydziergasz swoją skarpetkę ze mną - pochwal się proszę rezultatem! Będzie mi też miło jeśli się na ten tutorial powołasz :) 

Ponieważ opis ten nie został wcześniej przetestowany i sprawdzony - może się zdarzyć, że gdzieś w wierszach trafiła mi się pomyłka - jeśli tak, wdzięczna będę za taką informację :) 

Powodzenia i przyjemnego dziergania! 




czwartek, 2 listopada 2017

kompulsywnie niczym fabryka..

Skarpeteńki, skarpetunie, skarpetki.. zamiast bamboszków i papciów, klapków i innych domowych wynalazków. Kolorowe i szybkie w robocie, wynagradzające trudy ściegu pończoszniczego w trybie prawie natychmiastowym. Żakardowe, gładkie, w paski.. Obojętne - byle były! Ale najważniejsze, dziergane od paluszków! Tak.. 

Dziergam nie tyle dlatego, że to kocham, chociaż to oczywiście też, ale przede wszystkim dlatego, że inaczej wysiedzieć w jednym miejscu nie potrafię. Zdarza mi się wieczorem zasiąść przed telewizorem i zwyczajnie przytulić się do szerokiego Połówkowego ramienia.. i nawet mnie ta bierność tej czynności nie boli, zazwyczaj jednak jeśli już mamy coś razem w te długaśne wieczory oglądać, to bez robótki w rękach to się raczej nie wydarzy. To trochę mój taki bilet do kina, jak nie mam nic na drutach to się za filmy nie biorę i Połówka nawet największe przekonywania mnie nie ruszają. Zwyczajnie nie i koniec. On zresztą jest już świadom, że oglądanie ze mną czegokolwiek bez drutów w dłoni to trochę jakby chochlik nam złośliwie co 3 sekundy pauzę wciskał. Tym chochlikiem jestem ja.. no bo przecież w 3 minucie od początku filmu wpadłam na pomysł, że jednak kupię ten wzór na tamten sweter co to mi się chyba podoba.. i biegnę do komputera, żeby wrócić ze spuszczoną głową i bez wzoru, bo się jednak po drodze rozmyśliłam.. 5 minut później, jeszcze zanim akcja w filmie się zacznie, ja już biegnę do szuflady, bo sobie o jednym motku przypomniałam, co to może w końcu będzie chciał być chustą.. nieee, to jednak nie jest jego życzenie.. Tak mogę w kółko jakieś dzieścia razy, wzdychając i wyrzucając z siebie systematyczne "nie mam co dziergać" w eter, drapiąc się przy tym i ogryzając skórki i paznokcie z nerwów. Tak, źle jest ze mną, gdy jestem na głodzie ;)

Tuż po przeprowadzce, nie mając wielkich nadziei na powrót dziewiarstwa do mojego wtedy koszmarnie chaotycznego życia, z lękiem na ramieniu wrzuciłam oczka na skarpetki. I tak mi się to spodobało, że powstało ich całkiem sporo, niektóre w jednym egzemplarzu, chociaż wciąż tym samym wzorem. Pozostało mi po tym szaleństwie sporo mikro kuleczek, które jakoś trzeba było spożytkować. A kiedy przyszło mi po raz kolejny nie dziergać tego swetra co to miał być idealny na przerwy między własnymi projektami, ale zupełnie się nie nadaje na spotkania dziewiarskie, bo za dużo w nim akcji (warkocze, tekstury i w dodatku w pięknej czerni), wzięłam się za skarpetki. Coś dziać trzeba, w końcu wszyscy dziergają, ale najlepiej coś lekkiego i praktycznego - może właśnie z tych niewykorzystanych resztek. Powstała zatem całkiem sporych rozmiarów kolekcja skarpetek wszelakich, najprostszych, od palców w górę dzierganych, z małym klinem na piętę dzierganą rzędami skróconymi. Idealne!






Połówek jak najbardziej też się doczekał nawet dwóch par.. takie to przyjemne dzierganie, że właściwie weszło mi w nawyk i tych kilka rzędów więcej (na 46 rozmiar) wcale mnie aż tak bardzo nie boli... ;) 

Szukam zatem pięknych skarpetkowych włóczek, które uratują mnie w potrzebie, jak mnie znów dopadnie brak weny, a filmy czekać będą.. Coś możecie mi polecić? Pasiaste? trwałe? w centki? nie za cienkie, ale nie za luksusowe? takie wiecie, efektowne, ale nie do zdarcia ;) 

Tak sobie teraz myślę, że taką skarpetką tryliard razy wydzierganą, można sobie cudownie wyćwiczyć techniki i metody, wręcz do perfekcji. Nabieranie oczek Judy's Magic Cast On - mam już w małym paluszku. German short rows - po ciemku zrobię, w nocy o północy i na śpiączku.. zamykanie oczek na modłę włoską - pfi.. z paluszkiem w nosie! Taka potęga tkwi w jednej skarpetce, taka siła! taki potencjał! 

Racja? 

Racja.. 

To wracam do drugiej do pary.. 

Miłego dziergania! 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...