poniedziałek, 29 października 2018

Nello po wielokroć! / Multiple Nellos

Jak już Wam wielokrotnie wspominałam, odkąd zmieniłam adres zamieszkania moje życie nabrało zupełnie innego wyrazu. Wszystko co wcześniej było kompletnie poza moim zasięgiem, nagle stanęło tuż przed moim nosem, liczne spotkania czy targi dziewiarskie dzieją się właściwie ciągle i na wyciagnięcie mojej ręki. Ale nie to jest najważniejsze, najistotniejsze dla mnie wsród tych wszystkich cudownych udogodnień, jakie przeprowadzka ze sobą przyniosła, było poznanie SWOICH CZŁOWIEKÓW! pięknych od środka i na zewnatrz.. cudnie wspierajacych i fantastycznie kreatywnych, pełnych życia i ciekawych świata dwóch wspaniałych Kobiet. One też, całkiem spontanicznie pozwoliły mi sprawdzić się w zupełnie nowym dla mnie wyzwaniu, fotografii! 

Oto Sylvia oraz Biggi w ich cudnie skomponowanych, przez miesiące wspólnych testów dzierganych zestawach: Nello, Nellissimo oraz Satinel, cudnie przez nie wydzierganych!   

English: I talked about it on multiple occasions already, but once more I want to share with you, that since I moved into a new place last year, my life has changed on so many levels I can't even begin to describe. Everything, like knit-meet-up's, or yarn trunk shows, suddenly occurred just in front of my nose, but that's not the most important change I noticed. The biggest joy of last year transformation was to find my own tribe! My own people, the small community of passionate knitters with whom I share the same passion. And I couldn't even imagine that some of them will become my dearests friends in just couple of months, but it's happened and I am so grateful and blessed! These two special women are not only the most encouraging and supportive friends of mine, but they are also a huge inspiration to me. They're gorgeous inside and outside, and they both live in a way that touches me deeply, by supporting indie designers and yarn producers local to them, sharing the love to craft and making the world more creative, more beautiful, and more joyful with each stitch they're working on. 

And adding to all of that, they were so kind and patient enough to let me take few pictures of them both, wearing mine designs, they have been knitted for a couple of months. Nello, Nellissimo and Satinel. Please meet dear Sylvia and dear Biggi and their lovely, handmade knits!

Sylvia's Ravelry page
Biggi's Ravelry page

Liebe Biggi und Sylvia, vielen lieben Dank, dass ich ein Teil Ihres Kreativen Lebens sein dürfte :*



 
 


 



Wzór na czapkę Nello jest już dostępny i dla Was (tylko w języku angielskim) TUTAJ

E: Pattern for Nello hat is already available in my Ravelry Store here.


Miłego dziergania!

E: Happy knitting! 

piątek, 19 października 2018

Pixeliosa i Nello

Bardzo nie lubię marznąć w głowę.. z tego też powodu staram się już z początkiem jesieni mieć w szafie lub pod ręką lekką czapkę. Jeśli jest jeszcze do tego śliczna i przyjemna w robocie, cóż chcieć więcej. 

Pixeliosa powstała wlaściwie w kilka godzin. Niech Was nie zwiedzie drobnica wykorzystanego splotu. Jedynie dolny ściągacz trzeba przecierpieć, a potem to już z górki. 

Najbardziej efektowna w dużym kontraście, chociaż ja widzę w niej ogromny potencjał do wykorzystania resztek, albo włóczek piegowatych, albo melanżowych.. wszystko zalezy od Twojej wyobraźni! 




Czapkę zaprojektowałam dla włóczki od De Rerum Natura, Ulysse, wełnianej i pysznie ciepłej chmurki. Czapka jest lekka, ale bardzo ciepła i wygodna. i można ją nosić zarówno prawą jak i lewą stroną na wierzchu, bo obie, jak widzicie przyciągają oko. Aby to było możliwe zrezygnowałam z pompona, ale czapkę przyodziałam w antenkę, po jednej na każdą stronę czapki. 

Jeśli masz chęć, możesz ją wydziergać dla siebie - wzór (w języku angielskim tylko!) dostępny jest tu: klik

Ale to nie ostatnia czapka jaką dla Was szykuję w tym sezonie.. niebawem zaczynamy testowanie kolejnej... 

oto Nello... z czymś się Wam kojarzy? ;) 



Pozdrawiam serdecznie i życzę Wam słonecznego weekendu :* 

A.

wtorek, 16 października 2018

skarby, moje skarby..

Nie istnieje w moim słowniku wyrażenie: "mam za dużo włóczki" lub "więcej już nie potrzebuję". Nie ma mowy o minimaliźmie w tej kwestii..  Poniekąd z uwagi na fakt, że dziergam naprawdę dużo i sporo moich kolekcjonerskich motków prędzej czy później zamieni się w dzianinę.. Ale głównie dlatego, że dziewiarski rynek oferuje na chwilę obecną ogromny wybór, więc naprawdę trudno jest mi powiedzieć, że "tę włóczkę to ja już miałam". Właściwie notorycznie mam poczucie, że tego chleba to ja jeszcze nie skosztowałam.  ;) 

Oczywiście, nie zawsze zanabywam ilości swetrowe włóczki. Wystarczy mi jeden motek, żeby zobaczyć czy to konkretne włókno naprawdę sprawi mi radość. Jako projektant staram się wspierać lokalny rynek, kupując włóczki od znajomych farbiarek lub w lokalnie funkcjonujących sklepach. Chociaż "lokalne" to w moim przypadku spore nadużycie, ponieważ nabywam dość często włóczki, które muszą pokonać kawał drogi zanim do mnie dotrą. Wystarczy ciekawość włókna połączona z sympatią do sprzedawcy, żeby mnie na złą drogę zakupoholika sprowadzić. 

Czy naprawdę muszę dużo posiadać? Nie.. Ale z uwagi na moją pracę, mocno stymulowaną konkretnym włóknem, jego dotykiem, kolorami, najlepiej jest mi pracować, gdy mam wybór namacalny. Kreatywność trzeba w sobie pielęgnować, rozpieszczać, stymulować, i taką głównie rolę mają dla mnie moje motki. 

Prawda jest taka, że moja wena mocno jest stymulowana nowym dla mnie włóknem. Wydaje mi się, że nie dałabym rady pracować tylko na jednym ulubieńcu, chociaż jest kilka takich włóczek, do których z przyjemnością wracam lub kiedyś jeszcze wrócę. Mimo wszystko nowe ekscytuje mnie najbardziej i dostarcza zwyczajnego kopa, na którym moja wyobraźnia bazuje. 

Nic więc dziwnego, że będąc na wakacjach i mając okazję poznać niedostępne dla mnie na wyciągnięcie ręki włóczki, napchałam do toreb, żeby nieco tego wełnianego szczęścia uskubać :) 

Będąc w LOOP człowiek pada na kolana, nawet nie ze względu na ogromny wybór, zarówno kolorów jak i rodzajów włóczek, ale głównie na widok ich powalajacych cen. Mimo wszystko, być tam i czegoś ze sobą nie zabrać, to trochę jakby iść na lody by ostatecznie z nich zrezygnować. 

Nie mogłam sobie tej przyjemności odmówić i w związku z tym do mojego stada dołączyła Alpaca Tweed uprzędziona pod marką sklepu. POWALAJĄCA miękkość lejąca się przez palce! Mięsista i bardzo pysznie tweedowa puchatość. Mam. I cieszę się, że właśnie w tym szarym kolorze, bo chociaż paleta dostępnych kolorów tej włóczki jest dość obszerna, ta szarość jest po prostu perfekcyjna! 


W LOOPie również upolowałam pewną trójcę. Jedno to jest oglądać kolory na ekranie komputera, czymś kompletnie innym jest przebierać między nimi na żywo. Nie dałam rady im odmówić. I chociaż nie jest to włóczka typowo angielska, bardzo się na tę Trójcę cieszę :D 
Quince & Co. Tern. 



I chociaż na tym moje zakupy włóczkowe miały się skończyć, podczas pobytu na angielskim wybrzeżu, udało mi się Połówka wyciągnąć do jeszcze jednego sklepu z włóczką. Byliśmy jakoś spacerami po klifach zmęczeni i zwyczajnie nie chciało nam się niczego aktywnie zwiedzać, zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy do Dorchester i sklepu Fudge's. I cudnie było! Szczęśliwie dla nas właścicielka, o uroczym imieniu Tori, miała czas i chęci by swoje wełniane skarby mi szczegółowo pokazać, z czego skorzystałam skrupulatnie, odwzajemniając się wcale nie małymi zakupami. 

Niemalże kilometry dzieliły mnie od miejsca, gdzie hodowane są owce, z których wełny powstaje włóczka Isle Yarns. Żałuję, że miałam bardzo ograniczony wybór kolorów, ale musiałam poznać tę węłnę namacalnie. 


O West Yorkshire Spinners usłyszałam po raz pierwszy, i znów, kolorami urzeczona, wzięłam na spróbowanie: Illustrious to mieszana falklandzkiej wełny (70%) z brytyjską alpacą (30%) w grubości DK.


Croft to czysta wełna szetlandzka w przepięknej tweedowej odsłonie o grubości aran. Włóczka ta dostępna jest również w jednolitych odcieniach, pysznie wełniana i sprężysta. 


Z perspektywy czasu patrząc na te moje skarby, cieszę się bardzo, że jednak im uległam. Wiem, że się dogadamy i dość szybko je zamienię w użytkowe dzianiny. I myślę sobie, że właściciele sklepów, których półki od nadmiaru włóczek ratuję, też się cieszą, że mnie jest tej włóczki ciągle mało. Fisia w życiu trzeba mieć, a ten fiś, jakim jest wspieranie dziewiarskiego rynku, ratowanie sklepów przed nadmiarem towaru, czy dopingowanie farbiarek i farbiarzy przez okazjonalne zakupy w ich studio, zostanie mi kiedyś wybaczone. ;) W końcu robię to dla nich.. nie dla siebie :) 

No dobra żartowałam.. dla siebie głównie.. :) przecież to ja się z nimi zaraz zacznę bawić.. :D 

Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę przemiłego buszowania po Twoich zapasach! 

Niech się kolorami włóczek świat kręci i cieszy Twoje oczy i duszę :) :* 

I jeśli tylko możesz sobie na to pozwolić, to sobie życia ograniczeniami nie utrudniaj.. w życiu dzieje się tyle złego, że trzeba sobie je jakoś umilić i osłodzić.. i jeśli włóczka to dla Ciebie robi, czerp z niej tyle radości, ile tylko się da! 

Jak i ja czerpię :)

Do następnego razu :* 

A.

poniedziałek, 15 października 2018

Nasza angielska wycieczka - vol 2

Nie będę Was zaudzać tym, co dokładnie robiłam podczas naszego ekspresowego urlopu w Anglii, ale podzielę się odrobiną tego, co zobaczyliśmy. 

Do Londynu wpadliśmy dokładnie na półtorej dnia. I ani minuty dłużej.. Co można zobaczyć w tym czasie? Pewnie mnóstwo! Ale tego się nie dowiem, bo nie jest w moim stylu "zwiedzać" nowe  dla mnie miejsce według wcześniej przygotowanej listy. Po raz pierwszy mieliśmy przyjemność odwiedzić to miasto, i bardzo się cieszę, że spędziliśmy ten czas kompletnie spontanicznie, błądząc, nie wiedząc dokładnie, gdzie jesteśmy. Na pewno tam wrócimy, bo chociaż dopuckało nam deszczem niemożliwie, i wysmagało wiatrem, wyjechaliśmy kompletnie urzeczeni i zwyczajnie niedosyceni. Następnym razem z listą w ręce i bardzo konkretnym planem do zrealizowania. 




Do LOOP też musieliśmy zaglądnąć... i się udało!


Loop, wiedząc doskonale jak deszczowa aura nie sprzyja wełnianemu dobru, zaopatrzył mnie w ochronę przeciwdeszczową, siateczka lniana z logo LOOPa zamieszkała w jej wodoodpornej siostrze ;) obie nieco wypchane zawartością :) 



All Saints.. ciuchy ciuchami, ale te SINGERY!!!!!



Po bardzo krótkiej londyńskiej eskapadzie, wybraliśmy się na południowe wybrzeże do Bornemouth.
Przed 3 laty moje zdrowie kompletnie nie pozwoliło mi docenić tego, co to wybrzeże oferuje, ale tym razem skorzystaliśmy oboje z Połówkiem ile wlezie.. a właziło się sporo i praktycznie codziennie!

Już pierwszego dnia wybraliśmy się na klify.. do Lulworth Cove..


..a potem spacerkiem po klifach w kierunku Durdle Door.


Te małe kropeczki na skalnej ścianie to dzieciaki, które, niczym pająki, wspinały się na skałę, by chwilę potem z niej skoczyć...  


Do tej pory nie wiem co mam o tym myśleć, ale nie mogliśmy oderwać od nich oczu.. imponujące i przerażające jednocześnie!



Na tej plaży odpoczelim, podziergalim, i posiedzielim.. Man O'War Beach, spokojna i prawie bezludna...  




Bo tuż za rogiem masowe plażowanie, Durdle Door.  


Rzut oka na Lulworth Cove z góry.


A to już inna, ale równie smakowita wyprawa! Nieco dłuższa, ale jakże przyjemna! 

Zaczęliśmy w Studland, skąd w niecałe pół godzinki dotarliśmy do Old Harry Rocks. 


a potem prosto do Swanage, miasteczka w zatoce, chowającej się za klifem..




W drodze powrotnej napotkaliśmy przeurocze małe stadko... :)


I podziergalim... :)


Nie wiem w jaki sposób Ty lubisz spędzać swoje wakacje, ale jeśli tylko lubisz się wspinać, zmoknąć, dać się bryzie sponiewierać, wleźć do góry, by stracić oddech na moment przed majestatycznym widokiem, by zejść na dół, i niemalże od razu znów zacząć się wspinać, a to wszystko okraszone smakiem fish&chips z groszkiem zielonym z papierowej torebeczki, warto jest się tu wybrać. I chociaż niespełna tydzień trwała ta nasza angielska wycieczka, mam ogromny niedosyt i plan by tam wrócić.. Może z plecakiem i kijkami oblecieć większy kawałek wybrzeża.. ? To by było coś! 

Ale to kiedyś.. 

A dziś wracam do mojej wcale nie jesiennej, październikowej aury, która nas w tym roku rozpieszcza - sezon sandałowy w pełnym rozkwicie (24 stopnie, a w słońcu nawet więcej!) 

Spokojnego początku tygodnia Kochani :* 

I byle do następnych wakacji... :) :*

piątek, 5 października 2018

Flicorian

Kiedy po raz pierwszy zawitałam do sklepu Q-Lana, oniemiałam z zachwytu! O czym zresztą napisałam, ponad rok temu, dość obszernego posta: klik To wtedy właśnie, podczas tej mojej pierwszej wizyty w tym magicznym sklepiku kolorami zmalowanym, wypatrzyłam tę makową cudność! Niewykluczone, że tęsknota za latem w Polsce i w moich rodzinnych stronach wzięła górę, bo praktycznie w sekundę chwyciłam za te właśnie motki kompletnie nie dostrzegając innych kolorów. Maki w zbożu.. Takie właśnie kolory miały moje wakacje w dzieciństwie. 

Od pierwszego nań wejrzenia do pierwszej próbki dzieliło mnie kilka minut od przewinięcia. Wiedziałam doskonale czego chcę i jak to ma wyglądać, ale mój zapał został nieco ostudzony.. Marzyłam o ściegu, który przez wielu został odrzucony jako "zbyt rozciągliwy", marzyłam o oversizowej formie, która podobno kłóci się z moją sylwetką.. Ostatecznie, zniechęcona, wrzuciłam próbkę na półkę i dałam jej i sobie dojrzeć. 

Nie ulegam zbyt łatwo trendom, czy modom, nie daję się przekonać innym, że coś mi "nie pasuje", nie zmieniam garderoby do stylu fryzury, i nie daję się zwariować zasłyszanym sądom. Od najbardziej życzliwych "lepiej zrobisz, gdy.." wolę słuchać siebie samej. Niestety czasem mój wewnętrzny twórca, niczym przebiśnieg nieśmiały, daje się ciężarem wagi słów innych podłamać, i chowa się gdzieś głęboko ze swoimi pomysłami. Ale nie tym razem ;) 

Rok, bo tyle niemalże zajęło mi "obmyślanie" projektu, który chcę Wam dzisiaj zaprezentować. Rok trwał procesz kształtowania wyobrażenia o tym, czego ja tak naprawdę chcę.. W międzyczasie zaczynałam ten sweter kilkakrotnie, prując i wracając do punktu wyjścia. Kiedy na przełomie wiosny i lata znów chwyciłam za tę samą włóczkę, nie wiedząc nawet kiedy, wydziergałam zwyczajną formę, która zawiera w sobie dokłądnie to, co sobie wymyśliłam, luz i swobodę, prostotę kroju, piękny splot o niezwykle lekkiej i graficznej strukturze, dodałam nieco dżerseju tu i tam i.. schowałam do szafy. 

Niemalże natychmiast zaczęłam dziergać prawie identyczny fason, nieco szerszy i ciemniejszy (o nim mam nadzieję napiszę wkrótce) by odkryć, że ta zwyczajna forma założona górą do dołu to dopiero jest to co ja lubię najbardziej! 

I niemalże całkiem przez przypadek powstał FLICORIAN 

Mocno skrócony, szeroki, niczym szal z rękawkami, kardigan w makowej czerwieni:









Ta dość nietypowa forma jest zaledwie dodatkowym atutem tej dzianiny, bo oprócz dość orginalnego kształtu, ma też bardziej klasyczne oblicze, długiego i luźnego kardiganu.  Wystarczy ubrać go tradycyjnie, dołem zwróconym do dołu.






Wzór na ten projekt jest dostępny od dziś w moim sklepiku (w języku angielskim tylko!)


To już ostatni projekt, który tego pięknego dnia obfotografowaliśmy, ale nie martwcie się.. mam już przygotowaną kolekcję kolejnych 3 projektów na następne zdjęcia! a w planach kolejne 3, w tym 2 dość pilne! Będzie dużo dzianiny tej jesieni, i mam nadzieję, że wraz z moją weną Was jeszcze czymś nowym zaskoczę :) 

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę cudnego weekendu!

dziergaj, bo zimno idzie! ;)

A.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...