piątek, 28 marca 2014

Finito w akcji.

Brazylijskie Malabrigo nareszcie się doczekało.. A jak dobrze wiecie naczekało się baaardzo długo, sama nie wiem ile razy już o nim wspominałam i w jakich konstelacjach Wam pokazywałam. Jest to jedna z tych włóczek, które krzyczały do mnie głośno, ale chyba w niezrozumiałym dla mnie języku.
 Ach! te wełny z "Emem" na przedzie...nie mają sobie równych, co z tego, że będzie się pewnie ekspresowo mechacić, skoro bajecznie się go przekłada na drucikach, eksploduje barwami z każdym nowym rzędem i oczkiem, i cieszy mnie ogromnie, że pomimo eksperymentalnej jak dla mnie formy wszystko jak do tej pory układa się zgodnie z moim życzeniem. 


Zasadniczo nie potrafię Wam powiedzieć co z niego ostatecznie powstanie, wstępny zamysł jest, fason w sumie już został wybrany, ale czy się uda? Tego nie wie nikt..
Na razie cieszę się jak dziecko z każdego nowego napoczętego moteczka i mimo obaw, że nie pogodzę ze sobą tych przeróżnych w odcieniach precelków pozwalam im siebie samą zaskoczyć... I jak do tej pory jeszcze nie prułam ani razu! 
Trzymajcie zatem kciuki, żeby tak było do samego końca!


Odinek mieszka z nami, choć jako prawdziwy posiadacz kota powinnam raczej rzec, że pozwala nam ze sobą mieszkać - już parę ładnych lat. Mimo upływu czasu i pozornego dostojeństwa, które objawia się przedłużającymi się drzemkami, humorami i momentami przerywanym fochem na cały świat, budzi się w nim czasem kociak tak słodki jak w tych dniach, gdy jako mała ruda kulka przekroczył próg naszego domu.
Niewiele potrzebuje do radości - tak jak mamusia ;) - wystarczy mu sznurek! właściwie to byle jaki, taki nawet z akrylem może być, byle tylko się ruszał ;)
A jak do drugiego końca sznurka doczepić Połówka to zabawa trwa do upadłego.. i tak właśnie wygląda:







Życzę Wam twórczego i słonecznego weekendu!

wtorek, 25 marca 2014

Inky by Marzena Krzewińska.

Już za dni parę, za dni kilka... kiedy dokładnie nie potrafię Wam powiedzieć, wiem jednak, że już naprawdę niebawem światło dzienne ujrzy najnowszy wzór autorstwa Marzeny Krzewińskiej o wdzięcznej nazwie Inky.

Moja Pinky Inky, którą miałam przyjemność wykonać w ramach testu, jest już skończona i nawet użytkowana :) 


Wełna wykorzystana w tej sukience to 220 Fingering Cascade Yarns w kolorze Magenta, świetnie się układa, jest lekka a przy tym lejąca, idealna wręcz do takiego sukienkowego projektu. Ma jednak małą wadę - okropnie farbowała jeszcze przed praniem, różowe miałam zarówno paluchy jak i mankiety bluzek. Na szczęście po praniu nie zaobserwowałam podobnego zjawiska. 




Sam wzór to marzenie.. prosty, jasny, dający mnóstwo możliwości adaptacji sukienki zarówno do wykorzystanej włóczki jak i sylwetki, no i te detale.. guziczki, warkocze i piękny, asymetryczny tył - jeszcze tydzień temu mówiłam, że kompletnie nie w moim guście, jakżeż się zdziwiłam jak się w tej asymetrii zobaczyłam, ponieważ polubiliśmy się od pierwszego wejrzenia.


Nie ma to jak wystroić się jak na weselicho i polecieć do lasu poskakać między pniakami ;) 
Sesja trwała całe 5 minut - na tyle starczyło mi wewnętrznego ciepła i dobrego humoru. Pogoda nas tego dnia nie rozpieszczała, było zimno, wietrznie i deszczowo. Stąd do autka, zamiast lekkim krokiem godnym prawdziwej damy, zasuwałam już sprintem ;) 


Ale jak widać - Inky zdała śpiewająco egzamin i podczas biegów przełajowych :)

To teraz czekamy na publikację :)

Pozdrawiam Was ciepło i serdecznie!


sobota, 22 marca 2014

Na obczyźnie...

Trudno nazwać miejsce w którym mieszkam domem. Dom już na zawsze będzie kojarzył mi się z miastem w którym się urodziłam i przemieszkałam do czasu gdy wraz z Połówkiem postanowiliśmy nie odwracając się wstecz z tegoż pięknego miasta wyemigrować. Jak pewnie wszyscy mieszkający na obczyźnie - tęsknię. Tęsknię za bliskimi ludźmi, za miejscami w których czułam się u siebie, ale bardzo często też tęsknię za kulinariami...smakami, aromatami, polskobrzmiącymi nazwami, które zawsze będą kojarzyć mi się z domem... bzdura, co nie? ale tak jest...
Z miejsc i smaków, które wspominam z rozrzewnieniem, to na przykład Lody ze Starowiślnej w Krakowie, w których kawałki czekolady są wielkości Nowego Yorku!, tęsknię za kiełbachą z Nyski pod Halą Targową przegryzaną przepysznymi bułami i popijaną oranżadką z oldschoolowej flaszki! Tęsknię też za preclami spod Bagateli, czy zapiekanką z pieca z Okrąglaka! Rany.. wychodzi na to, że tęsknię za samym niezdrowym jedzeniem, ale tak jest! Wybaczcie :)

Na moje wielkie szczęście w miejscowości w której mieszkam mam aż 2 sklepy z polskimi artykułami. I nagle życie nabiera smaku, a smaku nie byle jakiego, bo kiełbaski prawie jak tej z Nyski w Krakowie, majonezu z Kielecczyzny ;), musztardki o smaku goryczki z miodem zmieszanej, i wielu wielu innych pyszności! naszych, znanych nam od dziecka. 

Ale największą frajdę mam wybierając w tym sklepiku ciasta - naprawdę takie jak u mamy, bez zbędnych kruszonek, lukrów, w których bita śmietana jest bitą śmietaną, a nie galaretką w białym kolorze, w których w ciastach z orzechami są wielgachne orzechy - jak ta czekolada wielkości Nowego Yorku w lodach ze Starowiślnej. Uwielbiam, zwłaszcza, że Panie, które tam pracują śmieją się ze mnie jak wybieram, ale tak życzliwie, bo widzą w moich oczach ten ślinotok wywołany takimi pysznymi obrazkami :) Trochę domu na obczyźnie mam dzięki temu pięknemu miejscu...




Wiem, pewnie zaraz powiecie, że przecież sama sobie mogę takie smakołyki zrobić, i owszem, ale jak sobie wyobrażę całą blachę takiej bomby kalorycznej, którą będziemy z Połówkiem wcinać przez dni co najmniej 6 to mi się odechciewa wypiekania. Zresztą, kto by tam piekł, jak można dziergać w zamian i nabyć takich pyszności... :)



Życzę Wam wszystkim słodkiego pierwszego prawdziwie wiosennego weekendu :)


piątek, 21 marca 2014

Reflected Lines by Suvi Simola

Już jakiś czas temu pisałam Wam o projekcie pasków-nie-pasków...  (klik i klik) Dziś mogę i chcę Wam coś więcej o nim napisać. Ponieważ projekt doczekał się kompletnej realizacji, co przy ostatnich moich zmaganiach z UFOkami wydawało się być kompletnie niemożliwe, a jednak - zakończyłam go, i to z sukcesem (co oznacza, że nawet nitki skrupulatnie pochowałam), obfotografowałam pierwsze oficjalne noszenie i na dokładkę, już usłyszałam komplementy! No tak to ja mogę dziergać :)


Wzór to Reflected Lines autorstwa Suvi Simola, piękny, prosty, wspaniale rozpisany wzór. 

A poniżej kilka mikro gestów, którymi zazwyczaj obdarowuję Szanownego Fotografa :) Bez nich nie ma udanej sesji... zasada jest jedna, im bardziej Połówek mnie rozdrażni, tym ładniejsze zdjęcia - ktoś z Was podejmie się wytłumaczenia tegoż zjawiska? ;)


I na koniec, nie dalej jak kilka dni wstecz, jeszcze przed bliskim spotkaniem z kosiarką do włosów (tak! wiosna jak co roku, zmusza mnie do mniej lub bardziej udanych eksperymentów z włosami) Połówek zabrał mnie na wiosenne na ławce dzierganie. Zdjęcia co prawda robione telefonem, ale radość widać, co nie? :)


Na wiosennym na ławce dzierganiu nie mogło zabraknąć Inky, zapakowanej do ukochanej dziewiarskiej Torebuni (Kasiu, mam kilka pomysłów na ulepszenie tegoż prototypu :) ).
Po kilku rządkach (jedyna słuszna jednostka czasu znana każdej dziewiarce! ;)) zapakowałam udzierg do Torby i wspólnie z Połówkiem wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta Frankfurt! ach, pięknie było :) 


Pogoda była cudna, miasto piękne... i nawet przytrafiła mi się pewna śmieszna sytuacja. Wprawne oko zauważyło z pewnością, że miałam na sobie "Streeta" (testy mają się ku końcowi, więc zainteresowanych tym sweterkiem, proszę jeszcze o chwilkę cierpliwości), popijając sobie słodziutka kawkę z hamerykańskiej sieciówki, paplając coś bez sensu (bo ja inaczej nie potrafię, jak się zrelaksuję) na tematy niewątpliwie bliskie każdej dziewiarce (biedny Połówek! ;) ) poczułam raptem przeszywający na wskroś wzrok jednego z przechodzących panów, wiek - powyżej 60, uroda wskazująca na pochodzenie z krajów azjatyckich. Wzrok ten niczym skaner przesuwał się po szczegółach - uwaga, nie urody mojej! nie że ja sobie o sobie myślę, żem piękna i na to zasługuję... ale wzrok tegoż pana ślizgał się po detalach swetra! poważnie! zlustrował mi te kieszonki z przodu jakby miał jakiś skaner w oczach, a potem, jak już nas minął to samo zrobił z tyłem swetra i moimi plecami :O No nie powiem... zdziwiłam się bardzo, ponieważ po mężczyźnie to ja się raczej spodziewałabym lustracji krągłości i krzywizn kobiecego ciała, a nie skupienia wzroku na ciuchu! No ale dobrze, Połówek stwierdził po chwili refleksji - "zeskanował, skopiuje pomysł, jutro we wszystkich sieciowych sklepach o nazwie dwuliterowej z "C" lub "H" na przedzie pojawi się podobny sweterek"...haha.. :)

A Wy jak myślicie, to jest możliwe? czy to już moja/nasza dziewiarska paranoja jest? 


Ściskając Was z zzieleniałego ostatnio wiosennie zakątka mojej dziewiarskiej krainy pozdrawiam 
i życzę miłego weekendu!




wtorek, 18 marca 2014

Kocia bezczelność nie zna granic...

Pamiętacie posta o pracowni w którym pisałam Wam o podłogowych inspiracjach? (podłogowe oznacza w tym miejscu znajdujące się na podłodze, a nie dotyczące podłogi samej :) ) - klik, prawda jest taka, że dziś spędzam większość mojego czasu właśnie tu, na podłodze, otoczona kartkami, książkami i motkami i myślę... 
Odi, jak tylko wyczuł moment, postanowił w tym procesie myślenia mnie wspomóc. A że luksusy mu niestraszne, ba! nawet grom z jasnego nieba, którym zasiadanie na luksusach  moich ulubionych mu grozi, niespecjalnie go powstrzymał przed całkowitym zbezczeszczeniem moich motkowych świętości...


Siedział, dumał, i oczekiwał kary - patrz - ruchomy koniec ogona... jak wiadomo, koci ogon w ruchu to nie jest oznaka radości... a ostrzeżenie ;) bezczelny!


Swoją drogą to mu zazdroszczę... taki ma ten kuperek mały, że sobie go może w całości na tych kilku precelkach wełny rozłożyć i jeszcze mu miejsce zostanie...


Na szczęście, poparzył go ostatecznie wzrok mordercy, którym go obdarzyłam, wzmocniony przez działanie soczewek w obiektywie i paskudnika wypłoszył... niespiesznie i z godnością odszedł wyrażając swoje zdanie kanciastym merdem... ;)


Żalić się dzisiaj będę... kocia historia uświadomiła mi, że te motki to tak już leżą i leżą w pudełku jak dywanik, bez celu, ładu i składu... Więc wyciągnęłam je z myślą, że może dziś, może tym razem ustalę w końcu kolejność dziergania (strasznie się różnią miedzy sobą te motki). Trochę się nawet mogłabym powiedzieć, obraziłam na tę wełnę... 

Plac boju przedstawia się następująco : 1/4 projekty skończony! Inky dzieje się niekończącymi się okrążeniami, ale jest widoczny progres.. Ateliery kompletnie nieruszone, i dobrze, zmęczyłam się ściegiem gładkim ostatnio, lewego mi się chce! albo przynajmniej wzorów, jakich, bez znaczenia...:)


I na koniec, historia ciągłej "Tatusia" z "Synem" wojny pozycyjnej. Rudy, jak pisałam Wam już kiedyś, mógłby całe życie nogi na podłodze nie postawić. Nie wiedzieć czemu ubzdurał sobie, że pod sufitem jest mu najwygodniej, nikt mu tego nie broni, choć czasem się rodzinnie zastanawiamy kiedy to pewnie już prawie 9kg rudego futra zgrabnie wskakując po półkach i szafkach zerwie nam je ze ścian...


Chyba nie muszę dodawać, kto tę wojnę wygrywa? :P ;)

Pozdrawiam Was serdecznie i życzę niebywale miłego prawie pierwszego tygodnia wiosny :)





poniedziałek, 10 marca 2014

Na miętkowym haju...

Kiciuś nam się nawąchał miętki i odstawiał koncertowe szaleństwa...

ziewał...

Aaaaaaa ......psik!
kichał...

tarzał się...

łapał oddech...

chował się....

aż w końcu padł...

ale ciągle nadzorował...

słodziak...:D

Trzeba mu tę miętkę do-zo-wać...:) bo chałupę w wiór obróci...

Wasze kociaki też się czasem narkotyzują?

Pozdrawiamy, z zakudlonego zakątka kociego świata :)

niedziela, 9 marca 2014

Drugie Sympozjum AW - magazynowanie.

Jak się okazuje całkiem wiele nas, dziewiarek pędzących w pogoni za sznurem jest. Cieszy to niezmiernie, zwłaszcza, że tyle ile nas jest, tyle jest sposób tej gonitwy. Bo niektóre z Was kupują mało, bo nadmiar i leżące bez planu motki Was drażnią. Są też takie jak ja, których widok ceny promocyjnej czy po prostu kolory i dostępność włóczek generują nagłą potrzebę ich posiadania. Koniec końców nasz dom zaczyna przypominać jedną wielką kulkę wełny, w której żyjemy. 

Mieszkam w mieszkaniu całkiem niedawno wyposażonym we wszystkie niezbędne meble. Ten stan jaki osiągnęło nasze "gniazdko miłości" cieszy nas niezmiernie, ale też i powoli zaczyna przerażać, ponieważ wełna jest w nim wszędzie. Do pracy na maszynach używam zazwyczaj wełny przewiniętej z motków czy z dużych szpul, w pracowni mam szczęśliwie regał idealny do przechowywania takich zawijasków. Ostatnio jednak moją uwagę przykuwa wełna piękna, w precelkach, której nijak nie wyobrażam sobie leżącej ot tak na "regale". Te pięknoty wymagają lepszego traktowania, i przyznam się szczerze - marzy mi się ich ekspozycja. Nie dla mnie obrazy, kolorowe malowidła i tapety zdobiące ściany... Ale obraz "namalowany" moteczkami - właściwie, czemu nie? :)

Na dokładkę, drzemie we mnie bałaganiarz, który dość mocno spiera się z porządnisiem zamieszkującym w Połówku. Jego hobby zaczyna dość intensywnie rozrastać się na półkach i w szafach. Z miłości do mego porządnisia zapragnęłam zrobić dla jego nowych zabawek miejsce w szafach i na półkach, czyli muszę z nich wyprowadzić moje wełny.

Ale jak? gdzie? do czego?

W poszukiwaniu inspiracji spędziłam dziś parę godzin odwiedzając blogi dziewiarek na całym świecie (uwielbiam bloglovina - za to, że pozwala  mi odnaleźć blogi, na które nigdy w życiu bym nie trafiła! jeszcze bardziej cenię sobie Pinteresta, ponieważ w odróżnieniu od pana google, jeszcze mnie nigdy nie rozczarował i zawsze podrzuca mi godne uwagi inspiracje).

Pierwsze miejsce, do którego trafiłam kojarzy mi się niezmiennie z Szuflandią z "Kingsajzu" Machulskiego i wydaje się być genialnym rozwiązaniem dla najbardziej wymagającej dziewiarki lubiącej katalogowy porządek i ład. Każda z szufladek jest podpisana, w każdej znajduje się to co powinno. A ponieważ szafa jest gigantyczna autorka posta postanowiła wykorzystać każdą z szufladek.


Więcej zdjęć do obejrzenia na blogu: http://itsknotyou.wordpress.com/

Kilka inspirujących wnętrz z włóczkowym akcentem:

Egzotycznie ...
Poniżej praktyczne wykorzystanie pojemników na gazety/dokumenty...

Praktycznie...

Wypoczynkowo... bo na leżakach:)
Na poniższym zdjęciu kolor to jedyna kategoria porządku - zauważcie, nawet guziczki posegregowane są według kolorów. Kącik niewielki, ale jakże przemyślany..

Barwnie...
Więcej do podglądnięcia tu: http://www.repeatcrafterme.com/

Kompletnie powalający ilością zmagazynowanych włóczek mebel:


O tym w jaki sposób powstał i jak wyglądał zanim ozdobiony został moteczkami do poczytania tu:
http://luckyhanks.blogspot.ca/


I na sam koniec moja ulubiona ściana!... Ściana, która wpadła mi w oko tak bardzo, że z głowy wyjść nie może.. Mój magazyn włóczkowy na pewno na chwilę obecną nie pozwoliłby na stworzenie takiego barwnego pejzażu... ale kiedyś :)

Pomysłowo i pięknie...
Więcej do poczytania o tym projekcie na blogu: http://knitsforlife.com/

Więcej inspiracji o tym jak można przechowywać wełny znajdziecie też tu:
http://www.pinterest.com/

A wy w jaki sposób przechowujecie swoje skarby? szczelnie pozamykane w pudłach? czy może leżące na widoku i cieszące Wasze oko?



czwartek, 6 marca 2014

Najlepsza przyjaciółka dziewiarki...

... no może nie jedyna i pewnie nie każdej dziewiarki, ale wielu z Was, które na potrzeby bloga bądź sklepu internetowego publikują zdjęcia swoich wyrobów. Wymarzona modelka, taka co to nie grymasi, że sesja trwa za długo, zawsze znajdzie czas na to by kilka chwil spędzić przed obiektywem, nie robi min, nie zużywa nam kosmetyków, chętnie stanie tam gdzie się ja ustawi... i we wszystkim jej do twarzy;) Takie moje przeciwieństwo...;)
No ideał po prostu :)

Niektóre z Was niewątpliwie posiadają takie Przyjaciółki, ja się przyznaję, nosiłam się z zamiarem nabycia takiej (okropnie to brzmi, kupować przyjaźń na lata, ale taka jest rzeczywistość...) nowej Towarzyszki Życia, Baby, Franciszki czy jak tam większość z Was ją nazywa... ale gdy ujrzałam tę jedyną, to mi przeszły zakupy byle jakiej. A ponieważ ja wierzyć chcę w przeznaczenie, romantyczna dusza jestem, a co, to chyba do przewidzenia jest skoro tak się w ażurach, sznurkach, koronkach podkochuję... to ma być ta, jeśli jakakolwiek, i wierzę, że jeszcze kiedyś stanie w moim salonie i będzie oko cieszyć... kiedyś... jak wygramy w totka:)
Nie jest to post sponsorowany, to co najwyżej jęk rozkoszy przepełniony nadzieją, że będzie moja kiedyś... kiedyś... na razie wolę zamiast jej - precelki wełenki:)

Oto ona:

Zdjęcie pochodzi ze sklepu - klik

Smukła, stylowa, piękna... baba jak marzenie ;)

Wszystkie zresztą baby powstające w rękach tej Pani - są po prostu marzeniem...(klik) niedoścignionym dziełem, ciekawym, bo praktycznym i dopracowanym w szczegółach. Taka moim zdaniem najwyższa półka sztuki użytkowej...Choć nie wiem czy akurat tę modelkę nakłuwałabym szpilami przygotowując projekt krawiecki, bo bałabym się że te dziurki to jej na zawsze już zostaną, ale z pewnością obiektyw by swoje jedno oko tym podmiotem nacieszył :)

Ale skoro nie ta baba i nie dziś... chodzi mi po głowie projekt diabelski.. trzymajcie kciuki, żeby się udało... :)


Miłego Dnia Kochani :)

wtorek, 4 marca 2014

Z placu boju...

Wiosna rozhulała się u nas na całego... stąd zastanawiam się ile spośród moich wełnianych udziergów zdążę zakończyć zanim zmuszona będę przerzucić się na lekkie bawełniane bluzki i sandałki - tego drugiego to już się naprawdę doczekać nie mogę :)

Pomimo najszczerszych chęci z drutków wciąż nie może zejść kilka wielce oczekiwanych przeze mnie sweterków, bo co chwilę i co rusz wynajduję w sieci nowe sweterki, albo nowe zlecenia, które wcześniejsze projekty spychają w daleką otchłań. Jak na złość, ravelry, jak każdą wiosną generuje co chwilę nowe potrzeby posiadania i włóczek i pięknych lekkich dzianinek idealnych na wiosnę i chłodne lato. Jak się przed tym uchronić? nie da się... trzeba dać się porwać, zbankrutować, odmawiać sobie innych przyjemności i gromadzić.. :) Przecież nikt nie powiedział, że na wakacje z prawdziwego zdarzenia trzeba jeździć każdego roku, prawda? 
Oczywiście żartowałam.. umiar, umiar i jeszcze raz umiar.. to jedyne co jest w stanie mnie samą przed sobą samą ochronić (a budżet domowy przed totalną bankrupcją ;) )

A zatem - oficjalnie i naprawdę szczerze zarzekam się, że niczego nowego nie zacznę dziergać, dopóki nie dokończę w końcu tego co mi tu i tam ostatnio zalega. A żeby być całkiem słowną - krótki reportaż z placu boju:

Pinky Inky ;)

Na pierwszy ogień idzie Inky autorstwa Marzeny znanej Wam z Wełnianych Myśli oraz Fotograficznych Czwartków. Załapałam się szczęśliwie na testowanie tego wzoru i piskam z radością, bo świetnie się przy nim bawię. Jeden z tych projektów winowajców, który całkowicie wyparł swoich poprzedników, które zalegają mi od jakiegoś czasu na drutkach. O samym wzorze cicho sza... poza tym że : MNIAM!:)


Kolejny sweterek, który czarująco mnie pochłonął na chwil kilka... i jak to się mogłam tego spodziewać spowolnienia dostałam już przy samych rękawkach... ale czas mnie goni - muszę! bo się uduszę! :)


Atelier nr1. czyli wersja mocno zbliżona do projektu samego - ani jednej modyfikacji nie popełniłam, co jak na mnie - bardzo to dziwne. Ale wiecie jak to jest, po co poprawiać cosia, który jest doskonały? Oczywiście i tu na przeszkodzie stoją rękawy, ale postanowiłam wziąć byka za rogi i tłukę oba jednocześnie... a przynajmniej próbuję, bo ostatnio więcej czasu sweterek spędza w torbie z UFOkami niż w łapkach...


Atelier nr 2., wersja mocno inna, dlaczego? Ponieważ jak się człowiek nastawi na dzierganie swetra wełną, której ma maluśko już w zapasach, a nieszczęśliwie się składa, że o tyle z mięsem sobie poradzić potrafię i cudownie je podczas gotowania rozmnażam - prawda Kasiu? ;) to niestety ale z wełną ten numer nie wychodzi. A zatem niedostatek wełny zmusił mnie do małej tu i tam modyfikacji, które, całkiem szczerze, świetnie zmieniły swetrzysko w lekką, wiosenną o bolerkowym kształcie narzutkę. 
I jak tu nie kochać Ateliera skoro tyle daje możliwości! :)

Tyle...
A co na Was swoimi niepokończonymi oczkami łypie z torby z UFOkami? 
Macie takie projekty, które leżą, kwiczą i czekają cierpliwie?

Ściskam Was i pozdrawiam :)




niedziela, 2 marca 2014

Fisia nowe oblicze..

Było już o fisiu zasznurowanym oraz papierowym, ale takiego jak chcę Wam dzisiaj pokazać jeszcze u mnie nie było.. 

Zaczęło się to całkiem niewinnie, pewnego razu Połówek przerażony wizją destrukcji i utylizacji kosza z dnem wcale nieprostokątnym (klik  i klik) zawziął się, pędzelek w dłoń chwycił i z okrzykiem radości przystąpił do malowania. Nie powiem, wyszło na tyle poprawnie, że kosza utylizacja szczęśliwie ominęła, i jak na zdjęciach pokazałam, na stałe zamieszkał w naszej kuchni jako spodek na owoce, co to kota nigdy w życiu nie zainteresują, ani do miziania, ani do drapania, ani tym bardziej do gonienia - mowa tu o cytrusach..:)

Prace nad tymże koszyczkiem rozbudziły apetyt wielki malarza wcale nie ściennego, z którym jak się okazało od lat paru mieszkam. Owszem, podczas  remontów pędzlem machał chętnie, tapetowanie w całości mi oddając, ale nie podejrzewałam nigdy, że taka determinacja i wytrwałość w moim Mężu drzemie. 

Sami popatrzcie:

przysłona 1.8 - Marzena, czy Ty to widzisz? ;)
A teraz, jak to się można po mnie spodziewać, bo ja się wszędzie pewnej zbieżności /analogii dopatrzyć potrafię, jak i ja wcześniej wpadł Połówek po uszy w sidła uzależnienia "modelarskiego". Zaczęło się całkiem niewinnie, tu parę farbek, tam gumowe rękawiczki, spinacze, pędzelki, rozpuszczalniki, specjalne kleje, szpachle, mikstury, co to każdego śmiertelnika swym odorem na kolana powalą (chwała Mamie mojej, że mi podarowała defekt genetyczny w postaci kiepskiego zmysłu powonienia!), i inne z mojego punktu widzenia duperele, a z jego niezbędne przydasię-amożesięnieprzyda-alewartomieć! Rosła sobie ta kolekcja rzeczy niezastąpionych, rosła i jak balonik urosła do rozmiarów całkiem sporych, choć może nie ze względu na gabaryty co zdecydowanie na ilość... I nagle dowiedziałam się, że mój szanowny Zaślubiony rozróżnia "niemiecki beż z II wojny światowej" od zwykłego, że czerwień czerwieni nie równa, a wykonanie rdzy, co to niby silnik na niby ma imitować, wymaga czytania niemalże doktoratów w temacie...
Nieświadomość i niewiedza nie usprawiedliwia, ale znów czy wiedza i świadomość jest potrzebna... bo ja przecież wcale nie muszę wiedzieć ile to warstw trzeba położyć, żeby kolory zamaskować, że klej modelarski jest "superancki", ponieważ wyparowuje jak go za dużo, a klei w oka mgnieniu, że pędzelki to trzeba luzem do słoja włożyć tak żeby sobie wisiały, bo jak dna będą dotykać, to się im włoski zniekształcą i będą malować ze smugami... itp, itd. No nie muszę tego wiedzieć, prawda?
Ale, ale... widzieć ten błysk w oczach Połówka, bo paczka przyszła z chwytakiem do malowania modeli co to się kręci sam i w rączkach trzymać modelu nie trzeba, widzieć ten uśmiech jak otwiera kolejne pudełko z kolejnymi wersjami beżu, bo przecież beż beżowi nie równy, tak jak czerwień czerwieni...BEZCENNE! a potem chodzi to to, kilka razy dziennie mi to to pod nos ten nowy model podkłada i pokazuje jak wygląda progres, co dziś wykonał a jak było wczoraj.. i z dumy pęka! 
No kocham to jego zafisiowanie, choć mnie drażni niebotycznie, bo temat mój na chwile wypiera.. ale ta radość, ten błysk oka, to zaangażowanie - i tu, uwaga kochani - w moje dziewiarskie krainy, którymi szczodrze mnie przez lata obdarował otwiera moje serce na nawet najbardziej zadziwiające pasje Męża mojego. 

Fisia trzeba mieć.. Fiś rozwija, nie tylko manualnie i motorycznie, nie tylko duchowo i estetycznie, ale przede wszystkim fisia posiadanie otwiera nas na fisiów inne oblicze! 

Mini Morris i jego podwozie.. ;)
Nie, nie będę modeli kleić, ale tak długo jak Połówek będzie przymykał oko na wszystkie paczki ze sznurami, co to nas prawdopodobnie kiedyś z torbami puszczą, tak długo ja złego słowa na jego zafisiowaną potrzebę posiadania 16 odcieni czerwieni w buteleczkach i kolejnych modeli małych samochodzików nie powiem.. :)

Przeczytałam, co napisałam... zamyśliłam się i dotarło do mnie nagle, że nie tyle ja się na Fisia męża mojego otworzyłam, co Mąż przez lata tolerancyjnego słuchania o sznurze - mnie urobił :)
A niech mu będzie! niech maluje, póki szczęśliwy :)


Na początek zbliżającego się tygodnia, moja rada dla Was:

Szanuj Fisia Męża swego..

...to Mąż Twój nie pożałuje Ci sznurka nowego!

;)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...