Było już o fisiu zasznurowanym oraz papierowym, ale takiego jak chcę Wam dzisiaj pokazać jeszcze u mnie nie było..
Zaczęło się to całkiem niewinnie, pewnego razu Połówek przerażony wizją destrukcji i utylizacji kosza z dnem wcale nieprostokątnym (klik i klik) zawziął się, pędzelek w dłoń chwycił i z okrzykiem radości przystąpił do malowania. Nie powiem, wyszło na tyle poprawnie, że kosza utylizacja szczęśliwie ominęła, i jak na zdjęciach pokazałam, na stałe zamieszkał w naszej kuchni jako spodek na owoce, co to kota nigdy w życiu nie zainteresują, ani do miziania, ani do drapania, ani tym bardziej do gonienia - mowa tu o cytrusach..:)
Prace nad tymże koszyczkiem rozbudziły apetyt wielki malarza wcale nie ściennego, z którym jak się okazało od lat paru mieszkam. Owszem, podczas remontów pędzlem machał chętnie, tapetowanie w całości mi oddając, ale nie podejrzewałam nigdy, że taka determinacja i wytrwałość w moim Mężu drzemie.
Sami popatrzcie:
przysłona 1.8 - Marzena, czy Ty to widzisz? ;) |
A teraz, jak to się można po mnie spodziewać, bo ja się wszędzie pewnej zbieżności /analogii dopatrzyć potrafię, jak i ja wcześniej wpadł Połówek po uszy w sidła uzależnienia "modelarskiego". Zaczęło się całkiem niewinnie, tu parę farbek, tam gumowe rękawiczki, spinacze, pędzelki, rozpuszczalniki, specjalne kleje, szpachle, mikstury, co to każdego śmiertelnika swym odorem na kolana powalą (chwała Mamie mojej, że mi podarowała defekt genetyczny w postaci kiepskiego zmysłu powonienia!), i inne z mojego punktu widzenia duperele, a z jego niezbędne przydasię-amożesięnieprzyda-alewartomieć! Rosła sobie ta kolekcja rzeczy niezastąpionych, rosła i jak balonik urosła do rozmiarów całkiem sporych, choć może nie ze względu na gabaryty co zdecydowanie na ilość... I nagle dowiedziałam się, że mój szanowny Zaślubiony rozróżnia "niemiecki beż z II wojny światowej" od zwykłego, że czerwień czerwieni nie równa, a wykonanie rdzy, co to niby silnik na niby ma imitować, wymaga czytania niemalże doktoratów w temacie...
Nieświadomość i niewiedza nie usprawiedliwia, ale znów czy wiedza i świadomość jest potrzebna... bo ja przecież wcale nie muszę wiedzieć ile to warstw trzeba położyć, żeby kolory zamaskować, że klej modelarski jest "superancki", ponieważ wyparowuje jak go za dużo, a klei w oka mgnieniu, że pędzelki to trzeba luzem do słoja włożyć tak żeby sobie wisiały, bo jak dna będą dotykać, to się im włoski zniekształcą i będą malować ze smugami... itp, itd. No nie muszę tego wiedzieć, prawda?
Ale, ale... widzieć ten błysk w oczach Połówka, bo paczka przyszła z chwytakiem do malowania modeli co to się kręci sam i w rączkach trzymać modelu nie trzeba, widzieć ten uśmiech jak otwiera kolejne pudełko z kolejnymi wersjami beżu, bo przecież beż beżowi nie równy, tak jak czerwień czerwieni...BEZCENNE! a potem chodzi to to, kilka razy dziennie mi to to pod nos ten nowy model podkłada i pokazuje jak wygląda progres, co dziś wykonał a jak było wczoraj.. i z dumy pęka!
No kocham to jego zafisiowanie, choć mnie drażni niebotycznie, bo temat mój na chwile wypiera.. ale ta radość, ten błysk oka, to zaangażowanie - i tu, uwaga kochani - w moje dziewiarskie krainy, którymi szczodrze mnie przez lata obdarował otwiera moje serce na nawet najbardziej zadziwiające pasje Męża mojego.
Fisia trzeba mieć.. Fiś rozwija, nie tylko manualnie i motorycznie, nie tylko duchowo i estetycznie, ale przede wszystkim fisia posiadanie otwiera nas na fisiów inne oblicze!
Mini Morris i jego podwozie.. ;) |
Nie, nie będę modeli kleić, ale tak długo jak Połówek będzie przymykał oko na wszystkie paczki ze sznurami, co to nas prawdopodobnie kiedyś z torbami puszczą, tak długo ja złego słowa na jego zafisiowaną potrzebę posiadania 16 odcieni czerwieni w buteleczkach i kolejnych modeli małych samochodzików nie powiem.. :)
Przeczytałam, co napisałam... zamyśliłam się i dotarło do mnie nagle, że nie tyle ja się na Fisia męża mojego otworzyłam, co Mąż przez lata tolerancyjnego słuchania o sznurze - mnie urobił :)
A niech mu będzie! niech maluje, póki szczęśliwy :)
Na początek zbliżającego się tygodnia, moja rada dla Was:
Szanuj Fisia Męża swego..
...to Mąż Twój nie pożałuje Ci sznurka nowego!
;)
Mój syn, nauczony przez swojego Tatusia, przez lata sklejał modele samolotów z... Tatusiem oczywiście. Nie do końca wiem czyją pasją tak naprawdę to było. Na któreś tam urodziny pamiętam, że dostał same modele. Syn dziś samolotów już nie skleja, Tatuś też nie, ale to inna historia. Pasje zawsze trzeba mieć.
OdpowiedzUsuńMiejmy nadzieję pasja ta Męża mojego pozwoli nam na wspólną egzystencję pod jednym dachem.. tak długo jak moje włóczki schowane się przed jego farbkami - zgodzę się na wszystko :)
UsuńA Twój komentarz nie tyle dowodzi tego, że pasję męskie są piękne, ale w dodatku zbliżają ze sobą facetów, i to jest świetne, że syn z tatą ma mnóstwo wspólnych tematów i wspólną pasję. Pozazdrościć takich Mężczyzn :)
Oj święta racja! jak dobrze żyć z osobą-fisiem,wiem coś o tym.Zgodnie z małżonkiem wydajemy kasiorkę -on składa stare motocykle a ja sznurki,nitki,drutki wszelakie-:)
OdpowiedzUsuńBo fisia trzeba mieć,fiś powoduje inne spojrzenie na .....fisia innych-:)))
Pozdrawiam serdecznie
Fiś, pozwolę sobie dodać - poszerza horyzonty :) i uczy tolerancji, dla każdego wariactwa.. :)
Usuńbez fisiów byłoby nudno i już ! :)
ozdrawiam:)
ha,powiem tak,na początku jest fajnie,ale potem uuuu.Mój mąż kleił modele statków wojennych,przyznam że to drogie hobby,jeden pokój był tylko na modele.O ile w wyrobie dziewiarskim się pochodzi tak ten plastik był hmmmm nie powiem że dla mnie estetyczny,do odsprzedania kolekcjonerom też się nie nadaje,bo każdy woli sklejać.Mąż musiał sam je odkurzać i nie powiem żeby sprawiało mu to przyjemność taką jak klejenie,bo maniunie działka armatki itp .Po kilku latach miał dość i rozstał się najpierw z klejeniem, a po remoncie ,gdzie ściana po zdjęciu półek była jak ser szwajcarski z prawie wszystkimi modelami :o)Wiem, wredne babsko ze mnie, ale odetchnęłam mówiąc juppi ;o)Chyba jednak jeden drogi fiś z włóczkami na M w rodzinie wystarczy :o)Dodam,że znam osobę,która latami zbierała znaczki,teraz człowiek po 80 tce-, znaczki zbiera i dziś , tony klaserów,kurzu….. jednak wolę bardziej praktyczne hobby
OdpowiedzUsuńNie strasz... :O
UsuńPołówek mój kończy własnie pierwszy swój model, długo to trwało zanim doszedł do tego etapu, a to ponoć jeden z tych najprostszych, miejmy nadzieję nie będzie miał na tyle dużego przerobu, żeby gablotki budować... choć kto wie co będzie za lat kilka :)
A co tam.. niech ma :) jak wyrośnie to się będziemy martwić :)
Pozdrawiam :)
Tylko fiśnięty zrozumie drugiego fisniętego:)))) A człowiek bez pasji jest po prostu nudny! Mój slubny ma fisia na punkcie swojej muzyki- oryginalne płyty i oczywiście koncerty to podstawa. Parę lat temu doszło skakanie ze spadochronem- mnie przyprawia bez mała o zawał ale widok jego miny jak wraca z lotniska jest bezcenny. Pełnia szczęścia ! Ale część zasobów i tak przed nim chowam bo co bedę przeginać, nie:)))) Uściski.
OdpowiedzUsuńNo to narobiłaś... (palcem złowieszczo wskazującym macham w tył i naprzód! ;) )
UsuńOd roku już słucham o tym skakaniu z samolotu, i mnie sama już myśl o tym do zawału doprowadza.. i dziś, Połówek po Twym komentarzu wymusił w końcu na mnie zgodę..
warunek pierwszy: ubezpieczenie na życie, warunek drugi: mniejsza waga, jak już ma chłop skakać to niech przynajmniej zdrowszy będzie, co nie? ;)
Ja się ostatnio dowiedziałam, że z tym co mam to mój i tak już nie rozpozna, czy to nowe jakieś czy stare(otworzyło się morze możliwości zakupowych bez wyrzutów sumienia!) ;) ale masz rację, nie ma co przeginać.. :)
Ściskam:)
Ubezpieczenie to podstawa, bez tego nikt go do samolotu nie wpuści! U mnie koronnym argumentem był testament:)))) Ale nawet to po pewnym czasie przełknął. A jeżeli chodzi o kg to przy pierwszym skoku instruktor (tak na oko o połowę mniejszy) powiedział tylko , że to będzie baaardzo szybki skok:))))
UsuńNiech żyje Fisiu, bo to on czyni nas szczęsliwymi. Pozdrawiam Hardaska
OdpowiedzUsuńAmen! :)
UsuńZafisiowani przynajmniej wiedza po co żyją :)
Ściskam :)
Ja mam kilka fisiów i dobrze mi z nimi. Mój Małż ma tylko ogródek, ale nie wiem, czy to JUŻ jest fiś, czy tylko mała odskocznia od pracoholizmu? Hmmm. Chciałabym, żeby miał jakiegoś fisia, bo to pozytywna rzecz jest. Na studiach sobie marzył, że będzie hodował pszczółki, jak zostanie emerytem. Ale teraz to pewnie pszczółki wcześniej wyginą niż my się doczekamy emerytury.
OdpowiedzUsuńJolu, mój dojrzewał długo do tej decyzji któremu fisiowi ma się oddać, niektórzy wolą sporty, inni kolekcjonowanie, czy majsterkowanie, ale nigdy w moim mężu nie dostrzegłam wcześniej zamiłowania do tworzenia czy do malowania pędzlem..
UsuńA może tak zamiast ula - terrarium z mróweczkami? :)
Ściskam:)
Bez fisia było by nudno. Mój małżonek może nie ma tak kosztownego bzika jak ja ale dobrze, żeby każdy miał chwile dla siebie:)
OdpowiedzUsuń