Nie będę Was zaudzać tym, co dokładnie robiłam podczas naszego ekspresowego urlopu w Anglii, ale podzielę się odrobiną tego, co zobaczyliśmy.
Do Londynu wpadliśmy dokładnie na półtorej dnia. I ani minuty dłużej.. Co można zobaczyć w tym czasie? Pewnie mnóstwo! Ale tego się nie dowiem, bo nie jest w moim stylu "zwiedzać" nowe dla mnie miejsce według wcześniej przygotowanej listy. Po raz pierwszy mieliśmy przyjemność odwiedzić to miasto, i bardzo się cieszę, że spędziliśmy ten czas kompletnie spontanicznie, błądząc, nie wiedząc dokładnie, gdzie jesteśmy. Na pewno tam wrócimy, bo chociaż dopuckało nam deszczem niemożliwie, i wysmagało wiatrem, wyjechaliśmy kompletnie urzeczeni i zwyczajnie niedosyceni. Następnym razem z listą w ręce i bardzo konkretnym planem do zrealizowania.
Do LOOP też musieliśmy zaglądnąć... i się udało!
Loop, wiedząc doskonale jak deszczowa aura nie sprzyja wełnianemu dobru, zaopatrzył mnie w ochronę przeciwdeszczową, siateczka lniana z logo LOOPa zamieszkała w jej wodoodpornej siostrze ;) obie nieco wypchane zawartością :)
All Saints.. ciuchy ciuchami, ale te SINGERY!!!!!
Po bardzo krótkiej londyńskiej eskapadzie, wybraliśmy się na południowe wybrzeże do Bornemouth.
Przed 3 laty moje zdrowie kompletnie nie pozwoliło mi docenić tego, co to wybrzeże oferuje, ale tym razem skorzystaliśmy oboje z Połówkiem ile wlezie.. a właziło się sporo i praktycznie codziennie!
..a potem spacerkiem po klifach w kierunku Durdle Door.
Te małe kropeczki na skalnej ścianie to dzieciaki, które, niczym pająki, wspinały się na skałę, by chwilę potem z niej skoczyć...
Do tej pory nie wiem co mam o tym myśleć, ale nie mogliśmy oderwać od nich oczu.. imponujące i przerażające jednocześnie!
Na tej plaży odpoczelim, podziergalim, i posiedzielim.. Man O'War Beach, spokojna i prawie bezludna...
Bo tuż za rogiem masowe plażowanie, Durdle Door.
Rzut oka na Lulworth Cove z góry.
A to już inna, ale równie smakowita wyprawa! Nieco dłuższa, ale jakże przyjemna!
Zaczęliśmy w Studland, skąd w niecałe pół godzinki dotarliśmy do Old Harry Rocks.
a potem prosto do Swanage, miasteczka w zatoce, chowającej się za klifem..
W drodze powrotnej napotkaliśmy przeurocze małe stadko... :)
I podziergalim... :)
Nie wiem w jaki sposób Ty lubisz spędzać swoje wakacje, ale jeśli tylko lubisz się wspinać, zmoknąć, dać się bryzie sponiewierać, wleźć do góry, by stracić oddech na moment przed majestatycznym widokiem, by zejść na dół, i niemalże od razu znów zacząć się wspinać, a to wszystko okraszone smakiem fish&chips z groszkiem zielonym z papierowej torebeczki, warto jest się tu wybrać. I chociaż niespełna tydzień trwała ta nasza angielska wycieczka, mam ogromny niedosyt i plan by tam wrócić.. Może z plecakiem i kijkami oblecieć większy kawałek wybrzeża.. ? To by było coś!
Ale to kiedyś..
A dziś wracam do mojej wcale nie jesiennej, październikowej aury, która nas w tym roku rozpieszcza - sezon sandałowy w pełnym rozkwicie (24 stopnie, a w słońcu nawet więcej!)
Spokojnego początku tygodnia Kochani :*
I byle do następnych wakacji... :) :*
Nigdy w życiu nie widziałam tyle Singerów na raz. Bajeczny widok!
OdpowiedzUsuńPanoramy też bajeczne. No i owce ;)
My też nie! I co najciekawsze, takie na nas zrobiły wrażenie, że zapomnieliśmy co to kulturalne zachowanie i zamiast ciuchy oferowane w sklepie oglądać, staliśmy z rozdziawionymi mordkami spoglądając tylko na te maszyny!
UsuńOwce bardzo były nieśmiałe.. ale jakie kochane i rozgadane - sweterki urocze <3
Piękne zdjęcia a na żywo pewnie jeszcze lepsze widoki. Sporo wdzieliście - super !
OdpowiedzUsuńpięknie było.. tchnęło w nas niesamowitą energią! można dostać bezdechu, nie tylko od pokonywanych tras, ale głównie od podziwianych widoków!
Usuń