Nie istnieje w moim słowniku wyrażenie: "mam za dużo włóczki" lub "więcej już nie potrzebuję". Nie ma mowy o minimaliźmie w tej kwestii.. Poniekąd z uwagi na fakt, że dziergam naprawdę dużo i sporo moich kolekcjonerskich motków prędzej czy później zamieni się w dzianinę.. Ale głównie dlatego, że dziewiarski rynek oferuje na chwilę obecną ogromny wybór, więc naprawdę trudno jest mi powiedzieć, że "tę włóczkę to ja już miałam". Właściwie notorycznie mam poczucie, że tego chleba to ja jeszcze nie skosztowałam. ;)
Oczywiście, nie zawsze zanabywam ilości swetrowe włóczki. Wystarczy mi jeden motek, żeby zobaczyć czy to konkretne włókno naprawdę sprawi mi radość. Jako projektant staram się wspierać lokalny rynek, kupując włóczki od znajomych farbiarek lub w lokalnie funkcjonujących sklepach. Chociaż "lokalne" to w moim przypadku spore nadużycie, ponieważ nabywam dość często włóczki, które muszą pokonać kawał drogi zanim do mnie dotrą. Wystarczy ciekawość włókna połączona z sympatią do sprzedawcy, żeby mnie na złą drogę zakupoholika sprowadzić.
Czy naprawdę muszę dużo posiadać? Nie.. Ale z uwagi na moją pracę, mocno stymulowaną konkretnym włóknem, jego dotykiem, kolorami, najlepiej jest mi pracować, gdy mam wybór namacalny. Kreatywność trzeba w sobie pielęgnować, rozpieszczać, stymulować, i taką głównie rolę mają dla mnie moje motki.
Prawda jest taka, że moja wena mocno jest stymulowana nowym dla mnie włóknem. Wydaje mi się, że nie dałabym rady pracować tylko na jednym ulubieńcu, chociaż jest kilka takich włóczek, do których z przyjemnością wracam lub kiedyś jeszcze wrócę. Mimo wszystko nowe ekscytuje mnie najbardziej i dostarcza zwyczajnego kopa, na którym moja wyobraźnia bazuje.
Nic więc dziwnego, że będąc na wakacjach i mając okazję poznać niedostępne dla mnie na wyciągnięcie ręki włóczki, napchałam do toreb, żeby nieco tego wełnianego szczęścia uskubać :)
Będąc w LOOP człowiek pada na kolana, nawet nie ze względu na ogromny wybór, zarówno kolorów jak i rodzajów włóczek, ale głównie na widok ich powalajacych cen. Mimo wszystko, być tam i czegoś ze sobą nie zabrać, to trochę jakby iść na lody by ostatecznie z nich zrezygnować.
Nie mogłam sobie tej przyjemności odmówić i w związku z tym do mojego stada dołączyła Alpaca Tweed uprzędziona pod marką sklepu. POWALAJĄCA miękkość lejąca się przez palce! Mięsista i bardzo pysznie tweedowa puchatość. Mam. I cieszę się, że właśnie w tym szarym kolorze, bo chociaż paleta dostępnych kolorów tej włóczki jest dość obszerna, ta szarość jest po prostu perfekcyjna!
W LOOPie również upolowałam pewną trójcę. Jedno to jest oglądać kolory na ekranie komputera, czymś kompletnie innym jest przebierać między nimi na żywo. Nie dałam rady im odmówić. I chociaż nie jest to włóczka typowo angielska, bardzo się na tę Trójcę cieszę :D
Quince & Co. Tern.
I chociaż na tym moje zakupy włóczkowe miały się skończyć, podczas pobytu na angielskim wybrzeżu, udało mi się Połówka wyciągnąć do jeszcze jednego sklepu z włóczką. Byliśmy jakoś spacerami po klifach zmęczeni i zwyczajnie nie chciało nam się niczego aktywnie zwiedzać, zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy do Dorchester i sklepu Fudge's. I cudnie było! Szczęśliwie dla nas właścicielka, o uroczym imieniu Tori, miała czas i chęci by swoje wełniane skarby mi szczegółowo pokazać, z czego skorzystałam skrupulatnie, odwzajemniając się wcale nie małymi zakupami.
Niemalże kilometry dzieliły mnie od miejsca, gdzie hodowane są owce, z których wełny powstaje włóczka Isle Yarns. Żałuję, że miałam bardzo ograniczony wybór kolorów, ale musiałam poznać tę węłnę namacalnie.
O West Yorkshire Spinners usłyszałam po raz pierwszy, i znów, kolorami urzeczona, wzięłam na spróbowanie: Illustrious to mieszana falklandzkiej wełny (70%) z brytyjską alpacą (30%) w grubości DK.
Croft to czysta wełna szetlandzka w przepięknej tweedowej odsłonie o grubości aran. Włóczka ta dostępna jest również w jednolitych odcieniach, pysznie wełniana i sprężysta.
Z perspektywy czasu patrząc na te moje skarby, cieszę się bardzo, że jednak im uległam. Wiem, że się dogadamy i dość szybko je zamienię w użytkowe dzianiny. I myślę sobie, że właściciele sklepów, których półki od nadmiaru włóczek ratuję, też się cieszą, że mnie jest tej włóczki ciągle mało. Fisia w życiu trzeba mieć, a ten fiś, jakim jest wspieranie dziewiarskiego rynku, ratowanie sklepów przed nadmiarem towaru, czy dopingowanie farbiarek i farbiarzy przez okazjonalne zakupy w ich studio, zostanie mi kiedyś wybaczone. ;) W końcu robię to dla nich.. nie dla siebie :)
No dobra żartowałam.. dla siebie głównie.. :) przecież to ja się z nimi zaraz zacznę bawić.. :D
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę przemiłego buszowania po Twoich zapasach!
Niech się kolorami włóczek świat kręci i cieszy Twoje oczy i duszę :) :*
I jeśli tylko możesz sobie na to pozwolić, to sobie życia ograniczeniami nie utrudniaj.. w życiu dzieje się tyle złego, że trzeba sobie je jakoś umilić i osłodzić.. i jeśli włóczka to dla Ciebie robi, czerp z niej tyle radości, ile tylko się da!
Jak i ja czerpię :)
Do następnego razu :*
A.
Świetnie cię rozumiem i zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam siedząc na kanapie wypełnionej włóczkami:)
haha :) nalepsze miejsce w całym domu! kanapa z wełnianą tęczą :) <3
UsuńPiękne skarby �� czekam niecierpliwie co z nich wymyślisz, zwłaszcza że włóczki West Yorkshire Spinners są dostępne w jednym z moich lokalnych sklepów ����
OdpowiedzUsuńAsieńko, pierwsze koty za płoty mam już za sobą! ale tak to jest, jak włóczka wie od razu czym chce zostać :D
UsuńWYS wciąż mi się skubaniutkie opieraja, ale coś czuję że i z nich coś pięknego wyrzeźbię :*
Swój człowiek! :)
OdpowiedzUsuńno przecież - i swój do swego ciągnie :) :* <3
UsuńZa ten ostatni akapit chyba Cię uściskam :-D
OdpowiedzUsuńTak, najczystsza racja - umilić i osłodzić! Tyle naszego, co sobie niteczki kupimy (albo czesankę na niteczki). W końcu powstanie z tego jakiś piękny udzierg, nawet jeśli to nastąpi dopiero za lat kilka. A może właśnie na ten szalony zakup rzucimy się z błyskiem w oku w pierwszej kolejności? Kto wie, jaką drogą poprowadzi nas wena.
W każdym razie ja wbrew ostatnim dziewiarsko-blogowym trendom (rozsądek, kapsuła i eleganckie szarości, kolory won z szafy) będę szaleć kolorystycznie - właśnie kupiłam tweed w kolorze bakłażana :-D
I zazdroszczę takich włóczek na żywo, na wyciągnięcie ręki.
prawda?
UsuńNo i po co się sztucznie umartwiać? już i tak człowiek sobie musi wszystkiego odmawiać, a bo używki niezdrowe, gluten szkodliwy, masełko na oczki szkodzi i na pamięć, cukier jak kokaina uzależniający, a bo to człowiek musi i mniej jeść i mniej ze słońca korzystać, to chociaż sobie we włóczkach tęczowych wynagrodzi tę całą resztę niedoborów. One wszak są nieszkodliwe ;) Jeszcze... :D
Kapsuła moim zdaniem to twór, który ma cudne zastosowanie wśród ludzi, którzy tylko takiego życia pragną. Są tacy, co mają tyle, że upchają wszystko do jednej walizki i im to wystarczy. Ale mnie na jeden tylko tydzień potrzeba więcej. Ja lubię mieć wybór i kolory wokół siebie, bo czerpię z nich energię. I chociaż zgadzam się, że od nadmiaru głowa może boleć, jestem zdania, że co za mało to naprawdę gorzej. :) ;)
I niech się kręci to życie chociaż kolorami naszych włóczek. <3
Pozdrawiam ciepło! :*