środa, 15 listopada 2017

skarpetkowe farbowanie..

Nie, nie przebranżowiłam się jeszcze.. :D 

Ale kto bogatemu zabroni się pobawić.. 

Sznury rozwiesiłam na dwóch urzędowych krzesełkach, obliczając najpierw dystanse niezbędne do uzyskania przebiegu pasków takich, jakie mi się marzą. Krzesła rozstawiłam, i niczym filozof myśliciel, rozpoczęłam wędrówkę tam i nawrót, pokonując w sumie dystans łącznie ponad 1200 m (3 motki po 400m w 100g), w jednej ręce trzymając rozwijającą się parasolkę.. plecy czuję do tej pory :D 



Wrzuciłam do gara wraz z barwnikami, w przypadku pierwszego motka, niczym heroinista na głodzie dozując bez umiaru, bez kontroli jakiejkolwiek, licząc na efekt zgoła odmienny od "wrzuciłam ile wlezie, bo nie umiałam się opanować", ale wyszło jak wyszło - efekt tego szaleństwa już ubiegłego wieczoru postanowiłam przewinąć i przetestować..  ;) 


Takie techno w kulce mi wyszło :D


Na tym miał być koniec, ale ponieważ woda miała jeszcze po techno szaleństwie, sporo barwnika w sobie, skoczyłam po kolejny motek (co z przewijaniem na krzesłach trwało jakieś 20 minut) by w te pędy wrócić i do lekko schłodzonej już wody, kolejne moteczki wrzucić.


Powstał motek z paskami w dwóch odcieniach pomarańczy i brązoszarości, męski, dla Połówka, na cudownie luksusowej bazie (merino, kaszmir i jedwab - tak, poprzewracało się mi w d.... główce! ;)). Motek ochrzciłam: Socks in flames! :D 



Chwilę później mnie tchnęło, że to jednak niesprawiedliwe, że Połówek będzie nosił kaszmiry na nogach z jedwabiami, i poleciałam po kolejny taki sam motek. Wróciłam (znów 20 minut później) z towarzyszącym przekonaniem, że trochę mniejszy ten dystans zrobiłam tym razem (krzesła jakoś się bliżej siebie znalazły) - i z tą radością (przecież te motki miały dokładnie taki sam metraż, ale to do mnie dotarło nieco później) zabrałam się do pracy. Całą swoją uwagę skupiłam na mikro ilościach barwników dla stonowanej nieco, niż jej poprzedniczki, dziewczyńskiej skarpeteczki. Poznajcie: niuanse.



Farbowanie chociaż fascynujące, jest tak wycieńczającą fizyczną robotą, że choćby mi mieli miliardy zapłacić, nie podejmę się nigdy robienia tego na większą skalę niż na własne potrzeby. I tutaj należy się wszystkim farbującym ukłon, po ziemię, z czołem muskającym gruntu. Jestem centusiem i dusigroszem (krakowskie korzenie zobowiązują), ale jeśli mam zaoszczędzić śladowo tam, gdzie nie tyle talent, chociaż bez tego farbowanie bywa przeciętne, a wiadomo, że nie tego szukamy w ręcznie farbowanych włóczkach, co prawie katorżnicza fizyczna praca równa z kopaniem rowów jest nieodłączną częścią procesu farbowania, to szczerze mówiąc, chromolę oszczędzanie. 

Dlaczego katorżnicza? Zacznijmy od tego, że motki to trzeba przygotować do tego farbowania, przewinąć tryliard razy po drodze, przygotować studio, zabezpieczyć, nie mówiąc już o unoszącym się aromacie ogórka z zalewy octowej, tyle, że bez cukru i czosnku.. i to wszystko trzeba zrobić ZA KAŻDYM RAZEM! Wyobrażam sobie, że cała ta operacja, która w farbowaniu sprawia najwięcej frajdy, jest równie krótka, co mgnienie oka, i przypomina ekspresowo przemijające "bzium" maszyny do szycia podczas zszywania sukienki.. A jak podejrzewam, a te z Was które z maszyną do szycia obcują na co dzień, lub chociażby od święta, wiecie, że proces przed włączeniem i tuż po wyłączeniu maszyny zajmuje jednak najwięcej czasu. 

Z farbowaniem jest podobnie. Samo farbowanie, pikuś, wrzuć do garnka, posyp proszkiem, pogotuj.. gotowe.. 

Ale to ani nie początek, ani nie koniec. Przecież tę włóczkę trzeba wyciągnąć tak by nie sfilcować, wypłukać tryliard razy, rozwiesić, pomacać czy wyschła. Pal licho jak to jest jeden czy dwa motki, ale przy 10 albo 50 to się robi zwyczajna fizyczna praca! Plecy bolą mnie po 3 motkach, nie wyobrażam sobie co by mnie bolało po 50.. A jakby tak jeszcze chcieć te kulki ręcznie zwinąć potem, żeby paseczki w kulce podkreślić, trzeba by było znów wokół tych samych krzeseł zasuwać robiąc te kilometry. Przy 10 kuleczkach standardowej włóczki skarpetkowej (400m / 100g) - to tylko 4 km, ale razy 2, czyli 8. Przy 20, dystans się nieco zwiększa.. do ilu? 32 km? toż to więcej niż półmaraton!

Serce mi bije radośnie oglądając moje moteczki, ale trafia mnie coś jak sobie pomyślę, że muszę je z powrotem wyłazić.. może kiedyś skarpetki powstaną! może..  ;) 

Ściskam Was serdecznie! i idę się przejść.. wokół krzeseł...

A jeśli kiedyś pomyślisz, jakie to strasznie drogie są ręcznie farbowane skarpetkowe samopaskujące się włóczki - zafarbuj z 5 motków seryjnie. Gwarantuję, że szybko się z tego wyleczysz ;) 

Dodatek z dnia 16.11.2017 

Tak się prezentują włóczki w gotowych skarpetkach :) 




7 komentarzy:

  1. Zawsze zazdrościłam dziewczynom, które farbowały takie piękne motki. Ale chyba pierwszy raz czytam post, w którym opis całego procesu bardzo odbrązawia tę czynność. To już nie tylko sama magia, ale też dużo pracy... Podziwiam, bo piękne Ci motki wyszły ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam ciebie czytać. Moteczki cudne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale to jeden z procesów, kiedy chcesz paseczki. Tutaj się nabiegasz. Jeśli przejścia kolorów nie musza być długie, pasmo może zostać w rozmiarze w jakim jest kupione i tylko glupasz/sypiesz farbkami w garze lub- to już cięższa praca, nurzasz pasmo w roztworze farbki jesli kolor ma byc jednolity lub cieniowany. Asiu, poszłaś na ekstremalne farbowanie, ale kolory dobrałaś fantastycznie!

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne kolory...
    Podczytuję Cię co jakiś czas...bo czas mam raczej ograniczony :(
    Farbuję wełnę też co jakiś czas, przy 5-ciu motkach odpływam...a gdzie by mi kto jeszcze kazał przewijać na takie długości :) .
    Zastanawiam się czy nie było by prościej zrobić z niefarbowanej wełny "blank" na maszynie dziewiarskiej ( bo przecież posiadasz maszynę :) i potem wedle woli ufarbować w paseczki ? Tylko do tego najlepsza jest wełna superwash bo przynajmniej nie trzeba się martwić o filcowanie.
    Popatrz jak pięknie to zrobiła Tanis:

    https://www.tanisfiberarts.com/blog/2017/8/sock-blank-thoughts

    Ja ciągle sobie obiecuję, że spróbuję...tylko czas, ech ten czas.

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Techno skradło moje serce :-) Piękności

    OdpowiedzUsuń
  6. Męska wersja wymiata, to połączenie - chyba kiedyś zgapię kolory (jeśli pozwolisz), ale tak "po mojemu" czyli żadnej regularności. Podziwiam samozaparcie do przewijania na krzesłach - efekt rzuca na kolana, ale kilometry spaceru a'la Felicjan D. robią wrażenie ;-)
    Fajnie, że piszesz o tej trudniejszej stronie procesu, w tym wypadku farbowania. Właściwie wszyscy rękodzielnicy powinni pisać o tym otwarcie, o różnych technikach i dziedzinach - o bolących kręgosłupach, nadgarstkach, wdychanej chemii, piekących oczach, pociętych rękach... i o tym, że zanim powstanie gotowy wytwór, to mnóstwo czasu zajmuje praca koncepcyjna, kombinowanie, projektowanie, przekładanie, dopasowywanie, zmiany, zmiany, zmiany...
    Może dzięki takim postom będzie mniej komentarzy typu "a czemu tak drogo, przecież to tylko..." (naiwna jestem, prawda?).

    OdpowiedzUsuń
  7. Kocham skarpety całymi stopami. Rękami też, bo robię je gdzie tylko mogę - bardzo często powstają samochodowe . Uwielbiam tez kolorowe, cieniowane włóczki, kiedyś była cudowna Sportivo. Ale TE wyżej kolory powalają. Są rewelacyjne, prześlicznie się układają ,marzenie dla skarpetkowej nacji . Podziwiam umiejętność , wykonanie i fantastyczny efekt :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...