Tegoroczne wakacje to czas wielkich zmian w moim postrzeganiu dziergadeł oraz procesu ich tworzenia. Od zawsze kocham włóczki, ale już ich fotografowanie, a co gorsze fotografowanie ich na sobie to zawsze była dla mnie istna męka. W tym roku to się zmieniło. Poniekąd dzięki blogowi oraz innym odważnym dziewiarkom, które już od dawna prezentują swoje udziergi na sobie. Ale nie przypuszczałam, że doczekam tego dnia, w którym odważę się wyciągnąć druty z torebki w miejscu publicznym. Malownicze krajobrazy Holandii mocno mnie do tego zachęciły.
Pierwszego dnia publicznego udziergu wylądowaliśmy w uroczej miejscowości Lemmer. Błądząc pomiędzy kanałami i wąskimi uliczkami trafiliśmy do głównego portu, którego wygląd urzekł nas na tyle, by pozostać w nim na dłużej. Tutaj też odważyłam się pierwszy raz, oglądając się za ramię z obawy przed reakcjami ludzi, na to co robię, wyciągnąć mój kolorowy dobytek i przerzucić parę oczek miedzy drutami. Jaka adrenalina... Ludzi spacerujących było mało, za to sporo mijających mnie rowerzystów (w końcu to Holandia), których serdeczny uśmiech na widok tego, co się w moich rękach znajduje wzbudził tylko apetyt na więcej.
I tak kolejnego dnia zawitaliśmy do Sneek, jednego z piękniejszych miast w tym regionie. Trafiliśmy akurat na dzień targu w tym ostatnim tygodniu tegorocznych wakacji, w związku z tym ludzi na uliczkach było mnóstwo. Ale ponieważ nie taki diabeł straszny jak go sobie wcześniej wymalowałam ;), postanowiłam i tu rozłożyć się z moim drucianym kramikiem.
Znaleźliśmy najlepszą miejscówkę..
..ulokowałam się na pozycji..
..i dałam się porwać przyjemności dziergania z radością obserwując zadziwienie przechodniów oraz paluchy skierowane w moją stronę.
I to był chyba najprzyjemniejszy moment tej wycieczki. Żałowałam tylko, że nie mam ze sobą maszyny, bo wtedy dopiero zasiałabym popłoch wśród gawiedzi...;)
Ale jak się ma taki widok przed oczami, to druty lepiej pracują a wszystko inne przestaje mieć znaczenie..
Wszystko poza Nim. Nawet Połówek dał się ponieść chwili i zaszalał drucianie.. tylko żeby mi na konkurencje nie wyrósł ;)
Drogi P., Ty wiesz dobrze co :)
Ostatni postój, jaki zrobiliśmy tego samego dnia to Ijlst, miejscowość, której nazwa przyprawiła nas o uraz języka, a w której centralną częścią zamiast oczekiwanego przez nas deptaka, jest kanał. Piękny, szeroki, z każdej strony kipiący maleńkimi kawiarenkami i sklepikami.
Na obrzeżach tegoż miasteczka odnaleźliśmy to:
To stary tartak, wciąż funkcjonujący. Na naszych oczach panowie intensywnie pracowali chyba nad drewnem do łodzi.
Również tutaj znalazłam chwilkę na parę rządków.
Może jeszcze nie dojrzałam do dziergania w poczekalni u lekarza, ale za to wakacji bez drutów to sobie już nie wyobrażam. Ale ponieważ sezon grypowy już za pasem to może i jak zajdzie potrzeba to i lekarza zadziwię ;)
Dziękuje za odwiedziny u mnie i gorąco Was pozdrawiam!