W naszym domostwie każdy mieszkaniec ma swojego FISIA. Mój FIŚ jest powszechnie znany i żeby Was tu nie zanudzić już na początku nazwiemy go na potrzeby tegoż posta "Sznur". Połówek Szanowny ma Fisia na moim punkcie. To sprawa dość oczywista jest, czego dowiódł w poście o swojej podróży w pogoni za sznurem, Fiś to jego niejedyny, choć tego prawdziwie zajmującego i kreatywnego aktywnie wciąż poszukuje - staram się go w "Sznura" wkręcić jak mogę, ale ostatecznie zawsze ponoszę porażkę. Ale nie o tych Fisiach miało być. W każde bowiem niedzielne popołudnie, choćby się waliło i paliło, w porze kulturowo uznanej za "kawową" (u nas to czas zbliżony do czasu herbaty w UK) otwiera drzwi do mieszkania i z niego wychodzi. Po kilku sekundkach i z lekką zadyszką wraca rozanielony i niesie, niesie nie byle co ( w jego mniemaniu przynajmniej) - gazetki, gazety, koperty i ulotki, a potem kosztując aromatyczną kawę przegląda z uwagą i raczy mnie sporadycznie słowami: "o! w "L" (sklep powszechnie znany) będzie amerykański/chiński/włoski tydzień, nie potrzebujesz ciasteczek/ryżu/makaronów czasem?" albo: "dostaliśmy gazetkę z tego sklepu co kupiliśmy blablabla, patrz, chyba nas polubili..", albo "o patrz, gazetka o hobby, odłożyć Ci?". I tak pijemy tą kawusię, On tę swoją kolorową prasówkę przegląda, a ja się zastanawiam, gdzie mi ją potem, jak już przeglądnie, położy. No dobra, sznurki mogą leżeć wszędzie (się rozumie samo przez się) i nikt oprócz mnie nie ma prawa ich przełożyć/odłoży/chować czy sprzątać, no ale gazetki leżące bez ładu i składu mnie drażnią...
Czy zdarza Wam się czasem taki stan: "Muszę, bo się uduszę" odczuwać? Mnie dopadło całkiem niedawno i od tamtej pory z głowy wyleźć nie chciało. Wszystkie dziewiarskie projekty rzuciłam w kąt na rzecz "Muszenia", które to się rozpanoszyło i na pierwsze miejsce od razu wlazło. Wszystko to wina tegoż bloga:
blureco.blogspot.co.uk. (gorąco polecam i przestrzegam, bo Wam szczęki opaść mogą...)
I teraz wyobraźcie sobie taki obrazek, siedzi sobie Żona, rozkraczona, na podłodze, żeby to jeszcze w koronkach, albo kreacji wieczorowej, ale nie, ona w takich dresach-wycierusach, co to nimi nie szkoda po podłodze szurać, siedzi z drucikiem w rączce i zwija.. Na to wchodzi Mąż, z racji, że drzwi wejściowe na wprost miejsca zasiedzenia Żony, widzi ten pokraczny obrazek, krok zwalnia, z lękiem w głosie pytając:
M: "A ty co, kochanie robisz?"
Ż: "zwijam rurki z papieru".
mąż nieusatysfakcjonowany odpowiedzią pyta dalej:
M: "A na co te rurki zwijasz?"
Ż: "na koszyk pleciony"
widać, że M-owi coś tu ewidentnie nie pasuje... pyta zatem dalej:
M: "A na co ten koszyk, kochanie?"
Lekko zniecierpliwiona przesłuchaniem odpowiada:
Ż: "o rany.. nie wiesz?! no na rurki papierowe....!!!"
M: "?!?!?!.... Okeeeeeeeeeeeeeeeejjjj...." i uciekł...
Sytuacja ta miała miejsce wczoraj. Dziś widok milszy dla oka Mąż zastał, Żona przed komputerem i już nie na podłodze, ale jak na człowieka powyżej 5 roku życia przystało- na krześle. Szczęśliwa, z Kapelusikiem papierowym (u/w/za)plecionym na głowie.
Oto przyczyna mojego muszenia i ratunek przed uduszeniem, na pewno pierwszy, ale czy ostatni...?:
Techniki nie mam żadnej, wszystko intuicyjnie poszło, ma kupę wad, jeszcze więcej niedociągnięć, prosty jest jak wieża Babel ;), ale jest własnoręcznie wykonany, ma potencjał, bo idealnie się na przyszłe rurki nadaje i do tego dość istotnie wpłynął na postrzeganie niedzielnego Fisia Męża Mojego. Od dziś razem będziemy na te gazetki z utęsknieniem czekać :)))
Spokojnie, nie przebranżowiłam się tak całkiem :) Dziewiarsko dzieje się sporo, ale na razie ciiiii...., to tajemnica ;)
O książce też muszę, choć post nie o sznurkach (ale drucik pończoszniczy 3.0 już odegrał pierwsze skrzypce podczas zwijania - to może Makneta przymknie oko ;) )
Czytam aktualnie ponoć thriller psychologiczny pt. "Analityk" John'a Katzenbacha, i już po kilku własciwie stronach wiem, że jest tajemnica, groźba i szantaż psychologiczny, jest gra która toczy się o życie i jest psychoterapeuta, który z tą sytuacją się zmaga. Tyle na razie.
Ale to nie ta książka zmusiła mnie do napisania tegoż posta. Zakończyłam ją przed dwoma dniami i do tej pory w głowie mi tylko jedno pytanie trąbi: "ALE JAK TO?!".
Mowa tu o książce Ann Brashares, znanej może Wam z książek o wędrujących dżinsach, które doczekały się świetnych babskich ekranizacji. Książka którą miałam przyjemność przeczytać, to "Nigdy i na zawsze", powieść ciekawa, historia mężczyzny, który żył wiele razy i ... pamięta. Pamiętam, że jako dziecko szukałam odpowiedzi na pytanie "co potem", do tej pory jak o tym pomyślę czuję gorąc rumieńców podczas lektury "Życia po życiu", lub "Życia po śmierci", małych dwóch książeczek, których nie wolno mi było pod żadnym względem dotykać. W powieści Ann nie znalazłam odpowiedzi na te i podobne pytania, ale dałam się wciągnąć tej długiej historii, bo trwającej 1000 lat.
Na złość trafił mi się wybrakowany e-book, sporo było w nim błędów edytorskich, ale mimo wszystko czytałam z przyjemnością.
Ach, i na sam koniec będzie o trzecim Fisiu, Kota nasza ma swój nałóg, uzależnienie, które wywołuje w nim to co najgorsze i najśmieszniejsze zarazem - KLEJ. Ale nie taki zwykły klej, chodzi o taki, który znajduje się na foliowych opakowaniach lub na taśmie samoprzylepnej. Od biedy może też być i zwykły biurowy ;) A tak się bawił dziś nasz Nałogowiec:
Ściskamy pro-ekologicznie:)
Edit: W godzinę po publikacji postu Małżonek przeczytał, pośmiał się i po krótkiej refleksji i z nadzieją w głosie przemówił:
M: "To teraz gazetki będą mogły wszędzie jak te sznurki sobie leżeć? "
Ż: "Nie kochanie, upletę dla nich koszyczek"
M: "???... hahaha".
No i co w tym śmiesznego?! ;)
O rany, ale się przednio ubawiłam czytając o Waszych Fisiach :))))) Zastanawiam się tylko - i to wcale nie na żarty - jaki ten Twój Szanowny Połówek odwet zrobi na Twoich sznurkach, skoro Ty raczyłaś Jego gazetki tak brutalnie przetworzyć..... ups :) Schowaj Kochana co bardziej łakome kąski bo zemsta może być słodka.... :)))))) No, chyba że kolejny koszyczek będziesz jednak w tych koronkach plotła, to może Ci Biedaczek wybaczy...... :))))))))
OdpowiedzUsuńKoszyczek wymiata!!! :)
Połówek zanim przeczytał ten Twój komentarz nie miał żadnych wstrętnych zemst na myśli - po przeczytaniu... o zgrozo! KAŚ! jak dopadnę utłukę, tak mi tu Męża przeciw Żonie podburzać i do zemsty namawiać ;)
UsuńKoronkami go za (o) czaruję ;)
Kapelusik-koszyczek wyszedł wspaniały! ja sama z wikliną sie nie lubimy; wszystko wychodziło mi krzywe. trochę się zraziłam.
OdpowiedzUsuńSwego czasu pamiętam zamieszanie(to było jeszcze w czsach szkoły średniej) wkoło książek "Życie po życiu" i "Życie po smierci". Nawet oglądalismy jakiś taki film, nie-film. Zainteresowałaś mnie tą pozycją.
Anka
W książce tak szczerze powiedziawszy raczej nie będzie o samych niuansach podróży między życiami... bo te życia są raczej treścią i historią, ale w fajnym klimacie ta książka jest. Bardzo polecam :)
UsuńA kapelusiko-kosz to dopiero początek, jak widać krzywy i rozkraczony, jak ta żona na podłodze, ale głód wiklinowych elementów dekoracyjno-praktycznych wzbudził, więc może uda mi się jeszcze coś zakręcić i upleść:) Miło mi, że sie podoba (to z pewnością zasługa tych kolorowych ulotek reklamowych ;) )
Jakiś czas temu trafiłam na fajny tutorial - jak robić cuda z papierowej wikliny, ale oczywiście nie mogę go teraz znaleźć, chociaż miałam w ulubionych :( Miałam spróbować, ale jakoś mi zabrakło entuzjazmu/chęci/zapału/dobrej woli. Ale uważam, że to doskonały pomysł na pozbycie się z domu zalegających papierzysk, no i ekologicznie jest i ładnie :) Ćwiczenie czyni mistrza, więc już się boję, co znowu wytworzysz :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że nie pamiętasz, żądna jestem wiedzy w tym temacie, więc jak tylko znajdziesz, proszę podeślij mi też :)
UsuńJest to niebywale jednak wycieńczająca zabawa, i mega frustrująca, jak się te rurki rozłażą i rozklejają... ale podeszłam do sprawy ze śmiechem na ustach i taki jest też wyrób.
Teoretycznie znalazłam, bom zawzięta, ale praktycznie nie, bo strona już nie istnieje... Została przeniesiona w bliżej nie określone miejsce. Helas, jak mówią Francuzi...
UsuńNo słowo na "M" francusko brzmiące mi się na usta ciśnie...
UsuńNic to nie szkodzi, będę na razie wzdychać do tego co sama znalazłam..
Swoją drogą to złośliwe jest, tak coś publikować ciekawego i potem usuwać/przenosić/blokować...
Przypomniał mi się wiklinowy koszyk, ktory miałam w domu. Szukałam, ale przepadł. Prawie mnie zaraziłas tym owijaniem papieru wokoł kosza. Jak dopadnę wiklinowy koszyk (moj czy nie moj - nieważne) - tez poprobuję. Pozdrawiam Hardaska
OdpowiedzUsuńSpróbuj koniecznie :) Trochę się trzeba przy tym wywijaniu napracować, ale zabawa jest przednia :) A zobaczyć minę niedowierzającego Połówka, że to się będzie trzymało - bezcenne ;)
Usuńno i przepadłam...nie dałam się granny squares, nie dałam koralikowym żmijkom...koszyczki mnie pokonały!
OdpowiedzUsuńpodziwiam Twój debiut z tą materią!
pozdrawiam:-)
Jak ja Cię rozumiem... koralikom stanowczo mówimy nie :) Przecież żadne to zastosowanie dla dziewiarki (pracy na pewno wymaga wiele, a na szyi czy rękach noszone może tylko pozahaczać z miłością wydziergane ażury) a taki papier, to kosze, pojemniki, półki - i wszystko by moteczki kochane przechowywać :)
UsuńMoja Droga - Twój post skutecznie wpłynął na poziom dobrego humoru bladym świtem :) Uwielbiam Twój styl i te Twoje/Wasze historie. Cudowne są i tyle. Kusisz tym koszykiem, baaardzo kusisz...bo ja się jeszcze nie odważyłam. O książkach nie wspomnę ;)
OdpowiedzUsuńPS Fisia gazetkowego w naszym domku mam niestety ja ;) Kultura obrazkowa, jak nic :D
Kasiu, to chyba pierwszy komplement na łamach tego bloga odnoszący się do stylu naszego (życia i pisania) :) na zawsze zostanie w moim sercu! dziękuję :)
UsuńJakie tam niestety? to piękny Fiś, i popatrz jakie może mieć szerokie i wtórne zastosowanie - zbieraj zatem ulotki i przetwarzaj - duuuużo ich trzeba na solidną konstrukcję (nie mylić z moją, bo ta to się na słowo honoru tylko trzyma ;) )
O właśnie. Moja Krecia podkrada panty z łazienki. Kleju tam pod dostatkiem. Wczoraj nadgryzła torbę foliową z paskiem kleju, sprzątaniu nie było końca. Nie wiem, co do tego kleju dają? Kocimiętkę?
OdpowiedzUsuń----
Wpisem Twoim ubawiłam się setnie ;) Dzięki ;)
Podobny wniosek mi się nasuwa - Kocimiętka to dobry trop!!! ;)
UsuńMiło mi bardzo :))) Trudno by było do tegoż wyrobu poważnie pisać, skoro sam wyrób z powagą ma tyle wspólnego, co pierwszą literę (Papier) ;))
Ty kusicielko, Ty! Napokazywałaś, nakusiłaś , nalinkowałaś a ja sie pytam, gdzie podstawy??? Jak te rurki zwijać, na co, czym kleić, jak zaczynać??? Proszę mnie tu oświecić bo mnie zainfekowałaś (chłop mnie z domu wyrzuci jak nic:-)))) Książka natomiast od dawna w koszyku do przeczytania. Uściski serdeczne.
OdpowiedzUsuńTylko dla Ciebie zatem - kilka świetnych linków. Trafiłam na nie wczoraj dopiero (żałuję, bo czapko-kosz by się z pewnością lepiej prezentował gdybym wpadła na nie wcześniej.. ale może Ty skorzystasz :
Usuńhttp://www.youtube.com/watch?v=-pwUOkIJ034
http://www.youtube.com/watch?v=F9QnVrdFjBU
http://www.youtube.com/watch?v=Ia-tSNDxqkQ
Na co, z czym to i jak, to ja jeszcze sama nie wiem... ;) ale pan google z pewnością pomoże :)
Pozdrawiam cieplutko:)
Fajna zabawa, a koszyczkowy debiut rewelacyjny! Jakiś czas temu też wpadłam na blogi z papierową wikliną i zapragnęłam straszliwie się w to pobawić... Niestety doba jest za krótka, a tych rzeczy, które bym chciała robić, tak dużo...:))
OdpowiedzUsuńOwszem, doba się mimo usilnych starań nawet moja wydłużyć nie chce... samo wyplatanie to trwa nie aż tak długo, ale to zwijanie rureczek... mimo wszystko zabawę miałam udaną. Polecam jak znajdziesz kilka wolniejszych chwil (raczej dni ;) )
UsuńSuper post i super koszyk:). Blog już przejrzałam - same cuda!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Żeby tak te cuda same się chciały upleść... eh..
UsuńMiło mi, że się podobają :) dziękuję.
Jak kupiłam kosz to dopiero zobaczyłam twojego posta. Chętnie samemu zrobiłoby się. Zarazisz mnie jeszcze i co będzie? Kto będzie studiował?:D
UsuńMarzenko, kierunek studiów zawsze można zmienić na, np, wyplatanie :)
UsuńNie, nie, żartowałam ;) A tak poważnie, zanim człowiek dojdzie do takiego etapu, żeby podobny do Twojego koszyk upleść, to chyba 5 lat studiów by nie starczyło :)