środa, 29 października 2014

Arrow Cowl


Wszelkie Kapturkowe zakochańce zapraszam gorąco do testu - testujemy od dziś do 8 listopada, test odbywa się w języku angielskim, dokładne dane znajdziecie na stronie wątku testowego na Ravelry: klik


ZAPRASZAM!

wtorek, 28 października 2014

Ekstaza zaklęta w motku / ach!

Wczoraj pokazałam ciut i się nagadałam,
dziś się nie będę uzewnętrzniać, tylko pokażę Wam z czym się zmagam ostatnio.. 
Żeby nie było, że ja tak sama się nad Wami pastwić zachciałam i pokazuję co Laurze ze sklepiku podprowadziłam.. to macie na własne życzenie ;) 

Jak Wam się wydaje, że wybrać jeden spośród tych kilku motków i zacząć dziergać jest łatwo, to się mylicie.. więc siedzę nad nimi, śliniąc się niemożebnie, pieszcząc, głaszcząc, wciągając nosem aromaty kwiatowe, na niektórych się pokładam, bo są niczym puch, inne mi się przez ręce przelewają, błyszczą, kuszą i mnie drażnią, bom przy nich taka..byle jaka! 
Oto moje skarby! 








Laura.. weź mnie proszę Cię przefarbuj! ;)

A to już robótka w tzw. punkcie przełomowym. Chyba znalazłam doskonałą formę, ścieg i kształt.. na razie zadowolenie mnie nie opuszcza, miejmy nadzieję wytrwam w tym uczuciu do ostatniego oczka :D


Miłego i barwnego dnia Kochani!

poniedziałek, 27 października 2014

Niezbędnik każdej dziewarki..

Nie chcę Wam kompletnie niczego narzucać, bo jak wiadomo kochamy się w różnych dziewiarskich technikach i czasem różne "przydasia" są nam bardziej/mniej potrzebne w zależności od projektów, za które się bierzemy. Postanowiłam jednak trochę odświeżyć temat akcesoriów z pozoru zbędnych, ale jakże przydatnych podczas różnych etapów dziergania. To mój absolutny must have! Trochę czasu minęło zanim zgromadziłam te drobiazgi, ba, niektóre są pewnie starsze niż ja, inne z kolei wpadły mi w ręce całkiem niespodziewanie, a jeszcze inne leżą odłogiem w pudełeczkach i się marnują, bo wcale ich nie używam, a musiałam mieć.. I jak się okazało, wcale niekoniecznie. 
Oczywiście, to zaledwie kropla w morzu tego, co się przydać może, ale jest to mocno wyselekcjonowany zbiór i nie ma tu żadnych gadżetów przypadkowych. Wszystkie są w równym stopniu potrzebne, przynajmniej mnie! 


Zacznę od powykręcanych drucików, potocznie znanych Wam jako "drut do warkoczy". Jeszcze do niedawna nie znosiłam warkoczy, nie lubiłam przekładać oczek, zaplatać, zawsze mi jakieś spadało, nie miało znaczenia czy używam drucika większego czy mniejszego, a zazwyczaj ratowałam się drutami pończoszniczymi, z reguły jakieś wisiało na słowo honoru i chwila nieuwagi wystarczyła, żeby sobie spadło. Ale wszystko się zmieniło, gdy za sprawą całkowitego przypadku w moje ręce wpadło kilka pokrętnych drucików (kupowałam maszynę dziewiarską i w zestawie do niej dostałam wszystkie akcesoria dziewiarskie, jakich poprzednia właścicielka się przez całe życie dorobiła). Odkąd te druciki wkroczyły w moje życie moje patrzenie na warkocze nabrało nowego wymiaru. Kocham! 
Warto mieć na pewno jeden rozmiar zbliżony wielkością do rozmiaru drutów, którymi pracujemy najczęściej. Nie trzeba mieć wszystkich. 


Cążki, albo nożyczki..ja wolę cążki! Stałam się ich posiadaczką znów przez całkowity przypadek, dostałam w prezencie podczas kolejnego zakupu jakiejś tym razem części do maszyny dziewiarskiej. Genialnie się sprawdza w przypadku cięcia dzianiny przy maszynie, mieści się idealnie w pojemniczku na akcesoria wbudowanym do maszyny, ale też i fantastycznie zastępuje mi nożyczki, których nigdy nie mogę znaleźć podczas dziergania ręcznego.. Zazwyczaj w takich sytuacjach ratowałam się naturalnym narzędziem do cięcia, czyli zębami, ale odkąd posiadam to cudeńko już nie muszę. Szkoda tylko, że tak późno je dostałam, bo mogłabym uniknąć wieloletniego szlifowania dolnej piątki o sznurki wszelkiej maści.. ;)


Miarka.. nie wiem czy się ze mną zgodzicie, bo to również może się wydawać całkiem zbędne urządzonko, ale ja się bez takowej nie ruszam. Przede wszystkim ich ogromną zaletą jest to, że mam w przysłowiowym nosie, czy informacja o rozmiarze druta jest wygrawerowana i trwała, czy wytłoczona i się z biegiem czasu ściera. Mam w nosie, czy mam pod ręką okulary, żeby móc je, te malusieńkie i nadziubdziane cyferki odczytać, wystarczy że drucik wsadzę do dziurki i już wiem z jakim rozmiarem mam do czynienia. Absolutny niezbędnik, który Wam pozwoli uniknąć rozczarowania podczas dziergania, bo jak się zazwyczaj na końcu robótki lubi okazać, pomyliły się Wam czwórki z trójkami i sweter wyszedł za duży/ za mały.
Fajne w takich miarkach jest jeszcze to, że zazwyczaj wszystkie posiadają miarę w cm lub calach, to jest bardzo przydatne zwłaszcza podczas próbkowania, ale też niektóre mają wbudowane nożyki, jak ta z e-dziewiarki. Nożyk jest wysuwany, więc niegroźny, ale jest na podorędziu jak tylko zajdzie taka potrzeba. Nawet Połówkowi czasem się przydaje, zwłaszcza jak za daleko jest po nożyk do otwierania wytęsknionej paczki! :)


Markery.. pewnie nic odkrywczego w tym temacie nie powiem, ale się cieszę, że do nich dorosłam. Kolekcję mam marną, małą, byle jaką (poza pięknymi kuleczkami od R. - dziękuję!!!), ale już jest progres.. marzenia mam, i chciałabym takie markery wyjątkowe.. jak je znajdę to Wam pokażę :D


Szydełka.. na każdym etapie prac dziewiarskich szydełko może się okazać pomocne, już choćby do wykonania tymczasowego nabierania oczek (pisałam o tym kiedyś tu: klik), czasem do zakańczanie, ale często też do ratowania oczek upadłych.. ;) Są też i takie sytuacje, kiedy ni stąd ni zowąd oczko, choć tego nie było w planie, spada i leci.. a jak wiadomo lecieć potrafi nawet przez kilka rzędów. Po co pruć kilka rzędów całej robótki, skoro można je szydełkiem złapać i uratować? 
Mam kilka, ale używam zazwyczaj dwóch. Jedno jest starsze ode mnie, a drugie wygląda na całkiem nowe, dołączone było do akcesoriów maszynowych. To drugie ma niebywałą zaletę, oprócz tradycyjnej główki szydełkowej na drugim końcu ma lekko wygięty niczym haczyk szpic, który idealnie pomaga mi rozwiązać najbardziej nierozwiązywalny supełek. 
Inny przydasiek, którego znów zapożyczyłam od mojej "dziewczyny", to "łapacz oczek". Dziewiarki maszynowe będą wiedzieć o czym mówię - główka tego urządzonka jest identyczna jak główka igły dziewiarskiej, dzięki czemu lecące oczka nawet na cieniźnie jak lace, nie są mi straszne. :)  


Oczywiście do ulubionych akcesoriów dziewiarskich powinnam dodać też drutki. Ale to chyba oczywista oczywistość :D 

No i włóczki! ale to już nie"przydasiek" a niebo w sznurze zaplecione.. A niektóre, takie jak te poniżej to już w ogóle orgazmicznych doznań dostarczyć potrafią.. Widać w nich i serce i talent mistrza prawdziwego, a o kim mowa?  Toż to dzieło najzdolniejszej Prządki i Farbiarki w jednym, jaką znam! Oto Skarby od Laury, znanej Wam pewnie jako Wełniana Wróżka!


A tak już całkiem poważnie, to najlepszym przyjacielem i niezbędnikiem każdej dziewiarki jest portfelisko bez dna.. prawda? ;)

A co dla Ciebie jest niezbędnikiem pierwszej klasy? 

niedziela, 19 października 2014

Arrow Hoodie

"Skarbie, a może byś tak dla mnie coś w końcu (!!!) wydziergała.."

.. jak to zazwyczaj w życiu bywa, tak też i tym razem dałam się niewinnemu "Skarbie" oczarować i do roboty zaciągnąć.. No bo wiadomo, że jak Połówek odpowiednio to "Skaaaarbieeeeee" zaakcentuje to mi kolana miękną, w sercu rytmy tango się zaczynają, w gardle sucho, a na poliki te okropne purpury wyłażą.. a jak mi jeszcze do tego tak spojrzy w oczy,  tak przeciągnie wzrokiem i tak jakby z za mgły na mnie popatrzy (nie, nie ma jeszcze jaskry;) ) to już ugotowana jestem na mięciutko.. I co z tego, że 2XL na Niego potrzeba, co z tego, że long arm i jeszcze kolory i wzory mu się marzą, doba się nie rozciągnie, niestety, a trzeba mierzyć siły na zamiary. Nie wiem czy się zmierzyłam, kiedy sobie ten sweter wymyśliłam, ale coś tam wyszło. I nawet wyszło dość fajnie. 

Ale żeby nie było tak łatwo to to "Skarbie" słyszałam przynajmniej jeszcze kilka razy w trakcie wielomiesięcznego dziergania.. a bo kieszonka (zrezygnowaliśmy), a bo kapturek, a bo arrowek.. no ale tak to już jest, jak się mężczyzna pokroju Połówka serialowych bohaterów naogląda.. no i jest. Hoodie rodem z "Arrowa" :) 

Zakapturzenie w tym swetrze jest niepozorne, niby jest, niby go nie ma. Kiedy Wam pokazałam mojego ostatniego kapturzastego (klik) odezwało się kilka opinii przeciw kapturom, że nie wygodnie pod kurtką/płaszczem/roboczym fartuszkiem itp. Niczym Dobromirowi, nagle pod moją kopułka zaświeciło się światełko. A może by tak zrobić zakapturzonego tymczasowego?? 

No i taki właśnie jest. Masz ochotę na kaptur, zakładasz. Nie masz.. zdejmujesz. Za ciepło na sweter, ale pod kurtkę/żakiet/płaszcz mały otulacz byłby mile widziany, a do tego kapturek w razie wiatru - proszę bardzo. 

Oto Arrow Hoodie: 














Przez całkowity przypadek wyszedł mi kaptur unisex :) Na mnie też świetnie pasuje.. i teraz się zastanawiam jak pogodzić istnienie jednego kapturka i dwóch głów.. ;) chyba będziemy musieli losować ;) 








Kaptur oprócz tego, że uroczy, genialnie eksponuje wykorzystaną w projekcie wełnę. Uwielbiam! Absolutnie uwielbiam! To Cinnia od Filcolany. Doskonała nie tylko na swetry (ciepła, miękka, lejąca, milusieńka i tak przyjemna dla skóry, że o rany! ), ale też i na akcesoria! widzę ją w kilku wspaniałych wariantach dekoracyjno grzewczych. Widzę ją zarówno w szaliczkach i czapeczkach jak i małych akcesoriach, jak rękawiczki czy opaski. Generalnie mogłabym ją polecić również na wyroby dziecięce, dawno nie miałam tak mięciutkiej merino w tak atrakcyjnej cenie w łapkach.. a po blokowaniu.. o rany! Bardzo się lubimy i już! Z pewnością jeszcze kiedyś do niej wrócę! 











To teraz nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się rozpisania wzoru... są jacyś/jakieś chętne łapki do testowego dziergania??? :)

I już na sam koniec.. jutro sądny dzień.. wybieram się w końcu na szpitalną konsultację przed zabiegową, na której z pewnością okaże się kiedy i jak będziemy się z diamencikami moimi rozprawiać. Zaczęło się całkiem niewinnie, bo już w piątek. Właściwie, to choć jestem w domku w piątkowe popołudnie zostałam przyjęta do szpitala.. śmiesznie było, ale ja to chyba inaczej nie potrafię.. Ale po kolei:
Razem z dochodzącym do siebie po zapaleniu oskrzeli Połówkiem wyruszyliśmy z duszami na ramieniu w kierunku szpitala. Najpierw nasze rodzinne autko odmówiło nam współpracy, krztusząc się i dusząc podczas odpalania.. "Koniec", powiedziałam wtedy - "to musi być znak! nie jedziemy!". Niestety albo stety poratował nas w opresji Drogi Sąsiad. Akumulator się rozładował. Miał prawo.. w końcu kilka tygodni stała bida na parkingu.. No ale.. Przyszedł po mnie Połówek ze słowem "jedziemy" na ustach, więc poszłam. Zabrałam papierki od lekarza rodzinnego i dziarskim krokiem po przejechaniu paru kilometrów weszłam do budynku szpitala. Tam udałam się do pokoiku "przyjęć", okazałam przyniesione dokumenty i się lekko zdziwiłam. Najpierw usłyszałam, że ja nie mam skierowania (ale jak to?), tylko zwolnienie lekarskie.. a potem, po mojej krótkiej ripoście, że ja nie wiem co to za dokument, bo nie rozumiem za bardzo niemieckiego (czasem się tak z opresji ratuję..) usłyszałam: "pierwsze piętro, ginekologia, bo pani jest pacjentką przyjmowaną bez skierowania, więc jako Notfall, No dobra.. ale co ma ginekologia z woreczkiem żółciowym wspólnego?? wyszłam z tego pokoju "przyjęć" podeszłam do Połówka wskazując obrany kierunek (pierwsze piętro windą i na prawo..) i śmiejąc się nerwowo mówię, że coś jest nie tak, bo mnie na ginekologię wysłali. Na szczęście Połówek już gorączką niezamroczony zaczął myśleć, kartki wyrwał, spojrzał na mnie z politowaniem i pukając się środeczek czółeczka powiedział: "Aśka! Ty masz moje zwolnienie lekarskie!"
Takim własnie sposobem wylądowałabym na ginekologii, mając swoje dokumenty i Połówkowe zwolnienie lekarskie. Ja się mogłam pomylić, bom zestresowana, ale o czym ten pan co mnie przyjmował myślał czytając "TOMASZ" w papierach a patrząc na "JOANNĘ", to ja nie wiem ;) 

Ostatecznie po niespełna godzinie wróciliśmy do tegoż samego szpitala, ale już do innego okienka i przyjęłam się na badanie. Jak się okazało za późno. Była 13, ale lekarze pracują na oddziale na którym się miałam zgłosić tylko do 14, dlatego też o 13 już ich dawno nie ma. Logiczne? 
Logiczne ;)
Zuśmiechana, z perspektywą spędzenia pięknego weekendu w domku, a nie w szpitalu, wróciłam do domku. Ale jutro muszę się tam od rana w kolejeczce ustawić i czekać, zwłaszcza że moje dokumenty już tam są. :) Trzymajcie zatem za mnie kciuki!

Ściskam Was serdecznie! 


poniedziałek, 13 października 2014

szpital na peryferiach..

Nie pamiętam takiego miesiąca, żebym nie zarzucała Was postami co najmniej dwa razy w tygodniu.. ostatnio jednak życie moje wkroczyło na dziwne tory. Połówek był wyjechał na dwa tygodnie i zostawił mnie (pasqudnik) samą z włóczkami i woreczkiem żółciowym wypełnionym diamentami.. Cała moja egzystencja koncentruje się ostatnio na tym co spożywam, jak często, w jakich odstępach i czy nie za dużo/ za tłusto/ za ciepłe/ za zimne... Bolesne to pilnowanie się, odmawianie sobie smakołyków (nie dla mnie czekolada, frytki i placki ziemniaczane, pizze i łososie). Ma być low fat i tak jest. Nie wiecie tego o mnie jeszcze, ale generalnie lubię gotować, ale ostatnio przestałam nawet i tym się cieszyć. Bo ileż kreatywnych pomysłów można mieć na gotowane mięso drobiowe?? 

Połówek był się spakował, wyjechał i na szczęście wrócił. Ale wrócił chory i zakatarzony tak, jak go dawno nie widziałam, w związku z tym mamy w domu szpital. Ja, po swojej ostatniej wizycie u lekarza oczekuję, a na razie to planuję wizytę w szpitalu i pójście pod "nóż", a Połówek się kuruje, żeby mi w tej szpitalnej przygodzie choć ciut pomóc. 
Jakieś dobre rady? jak się na szpitalne łoże przygotować? czego się spodziewać? i czym się martwić? (jakbym miała mało...)

Nie wiedzieć czemu nieobecność Połówka tym razem nie podziałała na mnie motywująco.. wręcz przeciwnie. Robótek zaczynałam kilka, jeśli nie kilkanaście i większość z nich nie przekroczyła oczekiwanego przeze mnie etapu jakiegokolwiek zadowolenia. Łapki mi się zrobiły niezgrabne i ociężałe, drutki nie stukały radośnie, a ledwie się ślimaczyły.. Własne pomysły zostały chyba zasypane w lanzarotańskim piasku, bo choćbym chciała nie potrafię ich w sobie odnaleźć.. 

Ale.. wyciągnęłam Indiecitę z Filcolany i choć kolorami, bo na pewno nie żadną odkrywczą konstrukcją, próbuję czarne chmury znad mojej głowy przepędzić.. i tak to na chwilę obecną wygląda:


Chory czy zdrowy Połówek i tym razem stanął na wysokości zadania.. i przytachała ciapate coś. Nie wiem dlaczego, bo prosiłam o jakieś "stonowane" kolory i jeśli w ogóle, to lekkie melanże, no ale albo rzuciła się mu na oczy gorączka, albo to "stonowane" według mojego Drogiego Połówka ;)


Summa summarum jestem zachwycona! :D 


I oczywiście bohater planu drugiego, czyli Odiś. 
Nie wiem jakbym przetrwała te 2 tygodnie bez Połówka gdyby nie ON! 


Męski sweter właściwie zakończony. Właściwie, ponieważ czeka mnie wykańczanie i zabawa w przeliczanie, o blokowaniu nie wspomnę. Jest zatem nadzieja, że w tym tygodniu uda mi się go zakończyć, a jak tylko pogoda i zdrowie Połówka nam dopiszą, już po weekendzie będę Wam mogła go pokazać. Mam nadzieję, że pomimo długiego oczekiwania znajdę wśród Was kilka chętnych dusz do wydziergania swojemu mężczyźnie sweterka! 

Ściskam Was serdecznie i życzę miłego całego tygodnia!

wtorek, 7 października 2014

jesienią alpaka nie podgryza..

Kto ma więc ochotę potestować wzór dla mnie? 
Pamiętacie jeszcze ten sweterek? 


Od dziś zaczynamy testowanie Nieoczywistego, jeśli masz ochotę się przyłączyć, zapraszam Cię serdecznie na wątek testowy na ravelry: klik.
Test jest przeprowadzany w języku angielskim, ale wzór z pewnością zostanie opublikowany w języku polskim również. Z przyczyn czysto technicznych łatwiej mi ogarnąć ewentualne poprawki na jednym egzemplarzu testowym :D

Test trwać będzie do 3 listopada, grubość włóczki (Filcolana Indiecita) i drucików (4,0 mm) to gwarancja szybko wydzierganego sweterka! Zatem jeśli masz chęć, zapraszam Cię serdecznie! 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...