Każda prawdziwa dziewiarka posiada więcej gadżetów niż de facto potrzebuje. Bo przecież prawdziwemu miłośnikowi dziewiarstwa potrzebne są druty i nić. Oczywiście trochę talentu czy determinacji w uczeniu się jak dziergać też się przydaje, ale nie jest czynnikiem decydującym o tym czy dzierganie przyniesie nam radość. Która z Was nie ma problemu z gromadzeniem nadmiaru sznurków? Ja mam, i się tego nie wstydzę. Choć z łatwością mogę usprawiedliwić tę niebywałą potrzebę gromadzenia przyszłymi projektami. :) Zapewne większość z nas, dziewiarek tak ma. Kupujemy, gromadzimy, zapychamy półki czy pudełka i... czekamy na wenę, albo "odpowiedni" projekt.
Z gadżetami dziewiarskimi jest podobnie. Te z nas, które mają po kilka organizerów z akcesoriami dziewiarskimi zapewne przyznają mi rację. Bo czy początkująca dziewiarka naprawdę musi mieć linijkę do próbek, szpilki do blokowania, druty do blokowania, matę do blokowania, druty do warkoczy, agrafki, kolorowe markery, zatyczki na końcówki drutów, dziesięć różnych kompletów drutów, najlepiej markowych z kolorowymi żyłkami? Nie wiem. Ja nie potrzebowałam. Wystarczyły druty mojej mamy, wcale nie bogata kolekcja drutów żyłkowych, tylko kilka podstawowych ciężkich i metalowych prostych drutów i chęci. Od tego zaczęła się moja przygoda dziewiarska. Jasne, że teraz mam i inne gadżety, ponieważ dzięki nim dzierganie staje się przyjemniejsze - tak jak na przykład drut do warkoczy, o którym pisałam Wam już tutaj, bez którego nauczyłam się sobie radzić - rezygnując niestety z projektów z warkoczami. Na szczęście ten fikuśnie zakręcony niepozorny mały drucik pomógł mi tę niechęć do wzorzystych dzianin zwalczyć i na nowo je odkryć.
Maszynowe dziewiarstwo, jak każde hobby rękodzielnicze ma do zaoferowania mnóstwo pomagających z pozoru niezbędnych dodatkowych urządzeń, które nierzadko kosztują niemałe pieniądze. Wmawia nam się, że trzeba je mieć. Ale czy naprawdę to jest konieczne, żeby mieć je wszystkie?
Jest moim zdaniem kilka, które godne są większego wydatku, a bez których z pewnością dziewiarstwo maszynowe jest praktycznie niemożliwe. A jeśli jest możliwe, to będzie okupione frustracją, złością i poczuciem straconego czasu, a tego żaden artysta rękodzielnik nie lubi, prawda? Jeśli więc chcesz zaoszczędzić sobie i Twojemu otoczeniu takiego widoku (patrz zdjęcie) to lepiej przeczytaj poniższy tekst ;)
NAWIJARKA.
Mała, zazwyczaj plastikowa, czasem metalowa, ręczna, albo elektroniczna, markowa, albo tzw. NO-NAME. Która właściwie na początek będzie najlepsza? Szczerze? każda!
Nawijanie to nieodłączny proces tworzenia na maszynie dziewiarskiej. Nie żartuję. Maszyna prowadzi nić, sznurek, wełnę czasem tak szybko, że zwykły motek lub kuleczka, będzie się kręcił, obijał, zahaczał o wszystko co tylko jest możliwe, i w efekcie zamiast radości i uśmiechu na twarzy będziesz mieć o to (patrz zdjęcie). A przecież maszyna ma usprawnić Twój proces twórczy, a nie potęgować frustrację i złość. Zresztą, jak dobrze wiesz, złość piękności szkodzi, więc choćby i tylko z tego powodu wyświadcz sobie przysługę i kup nawijarkę.
Jaką? Ja mam ręczne, bo takie kupiłam razem z maszynami, i choć czasem spędzam przed nimi kilkadziesiąt minut ( dla tych, co jeszcze nie wiedzą, zazwyczaj pracuję na cienkich dzianinach, mieszam je i korzystam z wielokrotnie nawiniętych nici, co zajmuje trochę czasu jeśli potrzebuję mieć wystarczającą ilość sznurka na męski sweter w rozmiarze XXL ;) ) polecam własnie takie - ponieważ mam kontrolę nad tym co się dzieje ze sznurkiem. Elektroniczne nawijarki nie dość, że osiągają niebotyczne kwoty (na niemieckim ebay'u są i takie co w swej cenie przekraczają 100 euro) to jeszcze tę możliwość kontroli zabierają. Ale to moja całkiem prywatna opinia, więc możesz mi nie ufać i kupić taką, jaka Tobie wydaje się najlepsza.
Jeśli jednak nie planujesz dziewiarskiej manufaktury, to lepiej pieniądze które mogłabyś wydać na nawijarkę elektryczną zachować na inne gadżety, warte większych pieniędzy, a na nawijarce zaoszczędzić.
Wśród nawijarek ręcznych możecie spotkać się z dwoma rodzajami, takimi, które tylko nawijają (klasyczny Brother) i takimi które łączą w sobie dwie funkcje - nawijania i skręcania sznurków jednocześnie (Home Twister). Jeśli tak jak i ja zamierzasz pracować na cieniutkich niciach i planujesz mieszać ze sobą kolory w obrębie jednego sznurka tworząc melanże, ta druga opcja wydaje się być lepszym rozwiązaniem. Taka nawijarka ma jednak dużą wadę w porównaniu do najprostszej - podczas jednoczesnego nawijania i skręcania nici pracuje znacznie wolniej, to znaczy musisz się namachać łapką nawet kilka razu dłużej niż nawijając na takiej prostej nawijarce.
Ręczna nawijarka firmy Brother |
Ręczna nawijarka: Home Twister firmy DARUMA |
Jeśli nie masz i nie planujesz mieć maszyny dziewiarskiej, ale dziewiarstwo nie jest Ci obce, ale jeszcze nie pokusiłaś się o zakup nawijarki, może czas najwyższy ten zakup rozważyć. Coraz więcej dziewiarek sięga po wełny farbowane ręcznie, zwinięte nie w motek, kłębek, tylko w precelek, czyli wybierają te wełny, które zanim rozpoczniemy przerabiać na drutach muszą najpierw przewinąć je w kulkę, pozwalającą na pracę. Ręcznie nawet przy sprawnych rączkach zajmuje to sporo czasu. A taka maszynka pozwala załatwić problem w parę minut. Pod warunkiem, że z drugiej strony sznurka są ręce ukochanego podtrzymujące ten luźny splot nitkowy lub parasolka do nawijania wełny, ale o tym może już innym razem.
W moim przekonaniu nawijarka w dziewiarstwie jest bardzo potrzebna, a w maszynowym to już mus absolutny. Bo dzięki niej oprócz zaoszczędzonego czasu, wzmocnionych mięśni nadgarstka (są tam jakieś mięśnie na pewno;)) wyeliminujemy jeden z wielu powodów do frustracji na rzecz uśmiechu na ustach. Bo przecież hobby ma być powodem radości, czyż nie? A zatem dbajmy o to, żeby tak właśnie było!
Niestety nawijarki nie posiadam, ale dzięki zaprzyjaźnionemu sklepowi, nie mam z tym problemu. No ale ja dziergam wyłącznie własnymi rączkami. Innych gadżetów też posiadam nie tak znowu wiele. Nie mówię tu oczywiście o drutach, bo tych oczywiście posiadam kilka par i wszystkie fantastyczne - KP, Addi i HiyaHiya. Tu niezbędna jest moim zdaniem miarka do drutów, bez niej ciężko. No i markerki się przydają, choć można oczywiście zaznaczać sobie co trzeba kawałkiem włóczki. Ale po co, skoro są fajne i wygodne, gotowe i estetyczne. Z gadżetów niekoniecznie dziewiarskich, ale dziewiarce przydatnych, marzy mi się tablet...
OdpowiedzUsuńTablet bywa wręcz niezbędnym pomocnikiem dziewiarki;) nie pomyślałam o tym ;) temat nadaje się na posta:)
UsuńHa Ha ha - Twój Połówek w roli diabła wcielonego prezentuje się wybornie!!! Chyba pokażę zdjęcie wujka T. dzieciakom jak będą niegrzeczne :))))))
OdpowiedzUsuńNa temat mnożących się akcesoriów coś niecoś wiem, choć nie są to akcesoria dzierganiowe. Dziś zamierzam zakupić już n-tą (oczywiście NIEZBĘDNĄ) stopkę do maszyny, bez której moje życie jest po prostu "smutne" :) Dlatego całkowicie łączę się z Tobą w doli i niedoli uzależnienia od mniej lub bardziej nieZBĘDNYCH pomocy :)))) I tego się trzymajmy!!!
Oj tam, zbędne.. umówmy się, że prawdziwie oddana swemu ulubionemu zajęciu pasjonatka nie posiada rzeczy zbędnych; )
OdpowiedzUsuńJa Ci dam Bąki Twoje wujkiem straszyć; ) wzorem ma być; ) cierpliwości i wyrozumiałości dla pasji i hobby :)
hmm..to, ze co, mam sobie kupic nawijarke co by mi moje malabrigo w kuleczke zwinelo????
OdpowiedzUsuńwujek T to jakos nie wygalada na focie na wzor cierpliwosci i wyrozumialosci....raczej jak zlosliwy chochlik czyli pochodna diabla....
a o diablach, piekle, smierci, czaszkach wspominajac...Bee widzialas moj materialek?
Nic nie musisz kochana kupować.. ja dziergam od 20 lat a nawijarke nabyłam wraz z pierwszą maszyną. Potraktuj ten post jako wskazówkę, nie nakaz.
UsuńO co Wam chodzi z tym diabelskim wyglądem? Przecież T. to oaza spokoju i anioł wcielony :))
A o jakich szmatkach mowa, bo ja jestem nie w temacie?
To prawda że z biegiem czasu obrastamy w różne "przydasie" ale nawijarki jeszcze nie posiadam. Drutów mam najwięcej ale to oczywista oczywistość, szydełek też:-))) Oprócz tego igły najróżniejsze, czółenka do frywolitek, laleczkę dziewiarską, tamborki. Mam też maszynę dziewiarską a nawet dwie:-)))))
OdpowiedzUsuńOOO... i co z tymi maszynami? używasz? dziergasz na nich? :)
UsuńJa się tak tylko zastanawiam, jak kiedyś nasze babcie i prababcie bez tych dodatkowych pomocy i przydasiów potrafiły dziergać, szyć i tworzyć? :)
Pozdrawiam. :)
Ja specjalnie dla nawijarki i motowidła zanabyłam jednopłytową maszyne dziewiarską ;-)
OdpowiedzUsuńNo proszę:))) ciekawa kolejność:)) i jak sie sprawuje nowy nabytek? Już przetestowana? Jak wrażenia?
UsuńJak na razie zrobiłam na niej jeden sweter dla córki. Kupując ją wiedziałam czego się spodziweać, bo moja Mama lata temu dorabiała do pensji robiąc najzwyklejsze swetry na takiej maszynie, coś mi się tłucze pogłowie, że one kimonowe były.
UsuńMoja nawijarka w dniu dzisiejszym doczekała się towarzyszki. Mam parasolkę do wełny! Dla mnie to na pewno nie jest zbędny wydatek, bo pracuję a dzierganiem mogę się zajmować jedynie w wolnych chwilach, więc tym bardziej nie chcę poświęcać swojego czasu wolnego na przewijanie włóczki w kuleczki, a obliczyłam sobie kiedyś, że przewinięcie jednego dropsowego lace'a zajmowało mi około godziny czasu. Poza tym - lepsze takie hobby i takie uzależnienie niż papierosy, alkohol, czy inne używki ;)
OdpowiedzUsuńAbsolutnie się z Tobą zgadzam :) nic dodać, nic ująć. . A parasolki zazdroszczę, albo raczej M. mój z pewnościa zazdrości, ponieważ jak do tej pory dzielnie przy zwijaniu mi pomaga. Czas to zmienić!
UsuńI nie ma lepszego nałogu od dziewiarstwa!
Do dzisiaj nie naumialam sie poslugiwac drutem do warkoczy, poniewaz zaczelam je dziergac, jak takiego druta w Polsce jeszcze nie znano ;) i tak jest do dzis.
OdpowiedzUsuńNawijarke potrzebowalam do tej pory jedynie z 5 razy, i jako nawijarka posluzyly mi ramiona milego i pomocnego czlowieka ;)
Welne kupuje bowiem jedynie i najchetniej w moteczkach.
A co czynisz z takimi włóczusiami jak malabrigo, albo lace, które zazwyczaj występują w precelkach?
UsuńW dziewiarstwie maszynowym niestety nawet motki powinny być przewinięte, bo inaczej zamiast przyjemności z dziergania będzie katastrofa ;)
Dzisiaj próbowałam zwinąć taki podłużny motek metodą ręczną i się załamałam... :( Jeśli ja nie dałam rady, to czy ma sens kupowanie nawijarki? Już tak się na nią nastawiłam, a dzisiaj naprawdę zwątpiłam... :( Wszystko się poplątało mimo rąk małżonka. Stąd pytanie - czy uważasz, że motowidło/parasolka jest konieczne? Czy naprawdę wystarczą łapki z drugiej strony? Jakie masz doświadczenia? Też Ci się tak plątało? Czy może naprawdę bez parasolki to bez sensu?
OdpowiedzUsuńKochana, po pierwsze nie mam pojęcia ile motków już do tej pory przewinęłam na nawijarce - w każdym razie dużo, a motowidła nie posiadam. Fakt, że pomocą służy mi zawsze szanowny Połówek, który nawija - gdy ja trzymając rączki jak na baczność z motkiem na nich zawieszonym wcielam się w rolę motowidła. Podobno świetnie sprawdza się metoda na miednicę, pisała o tym kiedyś IK : http://intensywniekreatywna.blogspot.de/2012/08/tuba-bardzo-kobieca-i-zelazny-brzydal.html, ale nie wiem czy ta metoda sprawdzi się w parze z nawijarką.
UsuńSuma sumarum, jeśli żaden z domowników nie będzie miał ochoty pomagać podczas zwijania, a Ty nie chcesz dostawać zawału podczas zwijania jednoosobowego (można, ale jest to zajęcie frustrujące i często wymagające pozycji rodem z yogi) to proponuję zakupić nawijarkę od razu w parze z motowidłem :)
a jasne, że i mnie plątało się również, to kwestia wyuczenia się w jaki sposób trzymać precelka rozwiniętego w łapkach, żeby najlepiej go rozwijać - dlatego właśnie to ja jestem motowidłem :) z doświadczenia wiem, że im grubsza wełna tym ten proces rozplątywania łatwiejszy.
Pozdrawiam ciepło.
O! Dziękuję! To mnie pocieszyłaś! Bo ja widzisz marzę o tak zwiniętych motkach! Wiem wiem, niektórzy by powiedzieli, że to po prostu zachcianka, ale włóczka w nich tak ślicznie wygląda :) W dodatku się nie poplącze (rzadko mi się plącze, ale jakieś argumenty trzeba mieć, prawda?);) Czyli, że mogę kupować, wspaniale!!! I chyba masz rację - może lepiej, żebym to ja była motowidłem, a Hubby żeby kręcił korbką. To mu sprawi radochę (na pewno!) i może trochę też na nowo zachęci po tym katastrofalnym wczorajszym wieczorze! ;) Justyna z Yarn and Art uświadomiła mnie, ze trzeba precelka odpowiednio trzymać, odpowiednio ułożyć mu nitki. No cóż, nie wiedziałam i przewijałam wczoraj tak po prostu, a więc najpewniej wina jest po mojej stronie, bo nie sprawdziłam. Mam nauczkę na przyszłość, ale cieszę się ogromnie, że bez parasolki też się da :):):) Dzięki raz jeszcze! Do IK oczywiście zaraz zajrzę z ciekawością :) Pozdrowienia!
UsuńJestem w szoku, co IK wymyśliła!!! No po prostu jestem w szoku :):):) Dziękuję Ci stokrotnie za ten link! I jeszcze jedno pytanie, wybacz, ale muszę - ile gramów włóczki mieści się u Ciebie w takim nawijarkowym motku?
UsuńPrawdę powiedziawszy nie wiem... :D jeśli przewijam wełnę z precelków to nie więcej niż jeden motek, jeśli zaś przewijam z dużej szpuli, to myślę że czasem więcej niż 400g się mieści...ale tak tylko podejrzewam, ponieważ nigdy nie wpadłam na pomysł, żeby takie motki ważyć po nawinięciu.
Usuń:) Dzięki! Moja nawijarka już niedługo przybędzie :)
UsuńWitam,gdzie kupić nawijarkę, pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńMoja Mama, a teraz i ja, z braku cierpliwych ramion (meskich i dzieciecych) uzywamy krzesla. Albo nakladajac na oparcie, albo kladac krzeslo na podlodze nakladajac wloczke na 2, 3 lub 4 nogi sterczace w powietrzu. :-) pozdrawiam, Malgosia
OdpowiedzUsuń