Nazywam się Asja i... jestem Anonimowym Włóczkoholikiem....
Nałóg ten stał się ostatnio centralną częścią mojego życia. Zasypiając na lewym boczku wieczorną porą myślę o szalach/chustach/warkoczach/kolorach/sznurkach i wszystkim tym, co z dziewiarstwem ma związek. Stojąc w kuchni nad garami rozmyślam, ile to trzeba by było mieć oczek, żeby wytworzyć półokrągłą/okrągłą/prostokątną/trójkątną dzianinę i jakie to techniki i metody dziergania byłyby podczas tego procesu tworzenia niezbędne. Biegając z rurą "wciągającą" odkurzacza, zginając się w przeróżne pozycje jogo - podobne, rozmyślam, jakie kolory połączyć ze sobą można by było, by stworzyć jak najbardziej piorunująco atrakcyjny efekt kolorystyczny bez tłamszenia faktury ściegów. Te i inne im podobne zagwozdki tlą się pod moją kopułką wprowadzając niejednokrotnie moje ciało w stan zawieszenia. I tak, na lewym boku zasnąć nie mogę, bo wiem, że będę myśleć o projektach, chcąc się wyspać od razu przekręcam się na bok prawy...zdarza mi się pominąć jeden pokój podczas gruntownego, sobotniego odkurzania, co zazwyczaj odkrywam dopiero niedzielnym porankiem. Niejednokrotnie myśli o dziewiarstwie doprowadziły do kulinarnej katastrofy, o czym poświadczyć może Szanowny Połówek. I chcę wierzyć w to, że nie ma w tym moim sznurowym zafisiowaniu niczego niezwykłego, bo która z Was nie ma podobnie? Bo też tak macie, prawda? (powiedziała z nadzieją w głosie...)
Bo na ten przykład, Połówek uległ innemu niż moje sznurem zafisiowanie, i od kilku tygodni całkiem przepadł na rzecz swojego nowego hobby, któremu oddaje się z przyjemnością i w całości tworząc miniatury modeli samochodów...
Bo na ten drugi przykład, Przyjaciółka ze szkolnej ławy (klik), zafascynowana tkaninami, ściegami oraz maszyną do szycia, maluje obrazy igłą składając je jak puzzle w przepięknie kontrastujących barwach, o wybranym przez siebie zastosowaniu... i ze "skrawków" (na wagę złota każdy!) składa przepiękne kompozycje na poduchach, kołderkach, pledach, torebkach... itp...
Wszystkich nas łączy jedno, miłość do samego procesu tworzenia i pełne oddanie się przyjemności, jaka z tego procesu wynika.. i jak dowodzą moje ostatnie obserwacje - kompletny brak kontroli podczas zakupów!!!!! :))))
I tu się pojawia moje pytanie, jak to z Wami jest podczas zakupywania, na ten przykład, włóczki?
Bo ja... idąc do sklepu z artykułami dziewiarskimi, nie mogę z takiego sklepu wyjść z "niczym". Coś muszę ściskać w rączkach przekraczając próg takiego miejsca. Wiadomo jest, że jeśli mam w głowie plan, i idę z listą zakupową do zrealizowania do takiego sklepu - zawsze w siateczce przytacham coś z poza listy.. Nie pomagają limity, ograniczenia, mała ilość gotówki w portfelu i tak na nic się zdaje, bo i tak wszędzie prawie można kartą płacić. Oczywiście, nie wydaję wszystkiego co mogłabym od razu, ale nabywam, 2, 3... 5 motków jednocześnie myśląc: "nie wiem na co mi one, nie mam jeszcze na nie pomysłu, ale u mnie w pudełku/w koszyczku z innymi motkami będzie im raźniej, milej, przytulniej..." ;)
Sklep stacjonarny z pięknymi = drogimi skandalicznie włóczkami na szczęście znajduje się w dość dużej ode mnie odległości... co za tym idzie, wyjazd do sklepu, z którego zanim wyjdę w nowym włóczkowym i bardzo ekstrawaganckim towarzystwie, mogę dotknąć, pogłaskać, nie raz przytulić takiego precelka doprowadzając niejednokrotnie sprzedawcę do bezsprzecznego i milczącego zadziwienia, to niezwykłe chwile szczęściem ociekające.
Największym dla mnie problemem jest jednak zakup przez internet... Włóczkoholizm tutaj zbiera największe żniwo.. bo nie mogę przejść obojętnie koło aukcji, która z jednej strony dostarcza niezwykle emocjonujących wrażeń (jak gra w ruletkę zapewne), bo do samego końca nie wiem, czy ostatecznie produkt trafi w moje wytęsknione ręce, czy może jednak obejdę się smakiem... z drugiej zaś strony, gwarantuje atrakcyjniejszą często cenę, no przynajmniej na początku licytacji, bo potem, pod sam jej koniec, to wiadomo jak jest... Ale najgorsze ze wszystkiego jest towarzyszące mi przekonanie o tym, że zaoszczędzę. Doskonale wiem, że wcale tak nie będzie, ponieważ głęboka wiara w to, że jak dobiję do kwoty X to nie zapłacę za przesyłkę, powoduje, że mocno ten pułap przekraczam, bo przecież nie kupię jednego moteczka, tylko jak już mam wybrać inny kolor to od razu na cały sweterek. ;) Suma sumarum, nie oszczędzam..
I proszę, powiedzcie szczerze, też tak macie? Kwalifikuje się to moje uzależnienie do leczenia już? czy jeszcze niekoniecznie?
Jak to jest z Wami i waszym nałogiem?
PS1. Zdjęć dzisiaj nie będzie... czekam na dostawę do domu, będącą konsekwencją ostatniego "internetowego" wypadu na włóczki... :D
PS2. Kto z Was zgadnie jakiego koloru są włóczki wykorzystane w grafice?
Cieplutko pozdrawiam ZaWłóczkowane i wszystkich ZAfisiowanych! ;)
Kochana - do póki nie przypalasz wody podczas gotowania, a odkurzając nie zasysasz śmieci spod wycieraczki sąsiadów.... - Twoje zachowanie nie kwalifikuje się pod leczenie. Mówię to ja - Przyjaciółka ze Szkolnej Ławy. Anonimowa Tkaninoholiczka.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię!!!!! :)
Jezu... czyli jednak leczenie mnie czeka, bo wodę to już nie raz przypaliłam...;)
UsuńNie mogłaś wymyśleć jakichś kompletnie niemożliwych do spełnienia objawów chorobowych, jak choćby głasianie ofutrzonego pająka z rozmarzeniem jakby to była włóczka z emem na przedzie?
;))))
Mam podobnie. Każdy wyjazd, w każde możliwe miejsce świata zaczyna się poszukiwaniem lokalnych sklepów z włóczką i koniecznie kupieniem czegoś! Osobom towarzyszącym pokazuję, każe miziać, czytać metki. Bo sama wpadam w taki amok, że moje własne odczucia wylatują lawiną niepowstrzymaną i muszę się dzielić doznaniami. Zapasów, wszelakich motków, kłębuszków, precelków posiadam ilości wiele. Zawsze też brakuje mi następnego rozmiaru drutów lub szydełka itd.
OdpowiedzUsuńPełnią szczęścia dla mnie jest kanapa i ja na niej z zajętymi dzierganiem rękoma. Pozdrawiam
Czekam na "Uliczny szyk" sprawdziłam ilość potrzebnej nici, mam idealnie pasującą mieszankę merino z jedwabiem, kupioną na wakacjach w Australii Nie mogę się doczekać na opis. Pozdrawiam. http://anka480.bloog.pl/
Hmm.. a że się tak zapytam - te osoby towarzyszące, na które przelewasz te swoje doznania, to są Ci znane czy obce...?
UsuńMój ostatni pobyt w sklepie zakończył się pytaniem każdej obecnej tam dziewiarki czy kolory które wybrałam do siebie pasują... ;) dodam, że się nie znałyśmy, ale kto by się tam tym przejmował - w końcu one odwzajemniły się podobnymi pytaniami ;)
Dochodzę do wniosku, że jak w przypadku każdej choroby psychicznej - opinia społeczna również o dziewiarstwie ma decydujące znaczenie, bo to co typowe dla nas dziewiarek, całkiem chore innym może się wydawać... :))))
A turystykę włóczkową uprawiam zdalnie - przez Męża, bo on ma większe z racji zawodu macki ;)))
Piękny będzie Twój Street!!! o matko jaki piękny!!!
No, mam podobnie. Obsesyjne myśli na temat rozliczenia wzorów i dobierania tychże do koloru i faktury włóczki nie odstępują mnie zupełnie. Po nocach śnią mi się wełny widziane w ostatnio ulubionym, acz rzadko odwiedzanym (wyłącznie ze względów zdroworozsądkowo-finansowych) sklepie. Pogrążam się w rozpaczy, kiedy odkrywam złamany ulubiony bambusowy drut... Czy to już ten stan?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
ten stan :)))
UsuńUwielbiam to, że tak nas dużo i tak szerokie macki to miłe uzależnienie na nasze życie rozpościera!!!
Też śnię o wełnach... a przegryziona przez kota żyłka wprowadziła mnie w stan apatii na kilka dni ;)
Ściskam!
Ojej.... Tak to właśnie jest. Ja się nie przyznaję do mojego włóczkoholizmu. Po prostu z nim koegzystuję. Czasem wygra on, czasem ja ;) Mam takie zakupy, wstyd się przyznać, o których nie powiedziałam mężowi, tylko głęboko do szafy wepchnęłam...
OdpowiedzUsuńKasiu, to Ty jesteś jeszcze w fazie zaprzeczania... wyjdź z tej szafy.. zmierz się z problemem.. tylko taka jest droga do pełnego wyleczenia!!!
UsuńBuahhahaha :)))
Żartowałam :-D nic Mężowi nie mów! ja mu nie powiem... a Ty sobie głasiaj i oglądaj... ja sama mam takie moteczki, co to P. o nich nie wie i się nie dowie... ciii ;)
Nie wiem jak Ty, ale ja się leczyć nie zamierzam :P Lubię swój włóczkoholizm. Trzymam za słowo, ja też nic nie powiem Twojemu.
UsuńTjaa... Ty to masz schizę TYLKO na sznurek. U mnie dochodzą inne namiętnościnp. pojechała wczoraj z mamusią ulubioną do portu Łódź. W planach był zakup kocyka i ewentualne szukanie sznurka jutowego grubego. A wróciłam z: woskiem wybielającym do drewna, pędzlami sztuk 3, szydełkiem 2mm, drutami skarpetkowymi 4,5mm i grubym czarnym sznurem o nieznanym składzie. I jeszcze paczka serwetek w czarne grochy. Dobrze że porządnego sklepu z włóczkami tam nie ma i siłą zawróciłam z Empiku. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńhihihihihi :))))
UsuńPrzepraszam, nie śmieję się z Ciebie, tylko micha mi się cieszy, bo myślę sobie jakie to piękne jest być więźniem własnych namiętności... :))) No dobra, trochę Ci tej mnogości tych namiętności zazdraszczam, bo jakżeż dzięki nim, tym onym co to nami rządzą, rozwijamy się my i nasze spojrzenie na świat! bezcenne!
Ściskam! :))
Tez tak mialam ale moje ostatnie wydatki zwiazane z mieszkaniem sprawily, ze mam niestety bana na kupowanie wloczek. Zuzywam stare zapasy, ale powoli sie koncza... :(
OdpowiedzUsuńNo i czemu taka smutna minka? Toż to opustoszałe zapasy/pudła/schowki włóczkowe to powód do radości, bo trzeba będzie je w końcu zapełnić :)))
UsuńSą rzeczy ważne i ważniejsze, na ten czas najważniejsze jest przygotować nowym włóczusiom nowy domek - tak sobie to tłumacz :) I trzymaj się dzielnie! Pomyśl, że kiedyś sobie odbijesz to życie na włóczkowym głodzie! :))
Kiedys... kiedys... Nie masz pojecia jaki to glod! Kacy na koncie zero a ja codziennie przegladam wloczki, nawet w pracy! malabrigo do mnie szepcze: wez mnie... wez mnie... :D
UsuńTo M na przedzie... wiem.. też na to cierpię...:)
UsuńMam pomysł, nie ma jakiegoś candy we włóczkowej blogosferze??? konkursu? czegokolwiek, co by Ci dało małego włóczkowego kopa? ;)
Asiu, obserwuję na co dzień takie same osobniczki jak my. Przychodzą po jedno, a wychodzą z drugim, albo z jednym i drugim. I ja jestem właśnie tą osobą, która doskonale je rozumie. Bo sama tak mam. Ilość motków w moich pudłach jakoś nie spada, bo zawsze coś nowego dokładam. Przypalenie wody jest niegroźne - ja przypalam rosół i buraki na barszcz - a jak wiadomo długo się gotują...
OdpowiedzUsuńhihihi:) jak mnie przyjdzie gotować rosołek, to go jest więcej na płycie niż w garnku - ciągle zapominam...
UsuńTak sobie myślę, że dzięki opatrzności nie siadam za kierownicą autka, bo wtedy by dopiero było...
Stan posiadania włóczki to stan zbliżony do ekstazy :) Ale jak Ty to znosisz, tak codziennie? przecież to tak, jakby alkoholik miał w monopolowym pracować... wizja bezkresnej przyjemności mnie ogarnia jak sobie to wyobrażę ;)
Ufff, odetchnęłam z ulgą. Nie jestem jedyna!!! A co sobie przywiozłam jako pamiątkę znad morza z pięknej Łeby? Dwie reklamówki cudnej wełenki. Mąż tylko głową kręcił z niedowierzaniem, jak udało mi się znaleźć maleńką pasmanterię w bocznej uliczce w wymarłej zimą Łebie. Jedną reklamówkę już przerobiłam na szal, który wykluł mi się podczas spacerów z kijami nadmorskim brzegiem. Na żadne leczenie nie idę, dobrze mi z moim uzależnieniem. Wszystkim mówię, że dla mnie dzień bez drutów, to dzień stracony. Pozdrawiam wszystkich AW. Może jakieś specjalne powitanie sobie wymyślimy? Moja propozycja - "motaj drutem."
OdpowiedzUsuńMy dziewiarki znałogowane mamy nosa, prawda? :)wszędzie włóczki wywąchamy! :)
UsuńMotaj drutem! genialne! hahaha :)
Mnie dotknął włóczkoholizm i szmatoholizm. Przerób mam powolny, więc staram się za szybko nie uzupełniać zapasów, żeby jednak pomieścić się w pudłach, na pawlaczu itp... Przy okazjach turystycznych wybieram się w stronę niebezpiecznych sklepów w porach potencjalnego zamknięcia przybytków - oglądanie wystaw to też rozrywka ;) I starannie analizuję ceny. Są pewne granice szaleństwa, na szczęście. Pociesza mnie zawsze myśl, że w razie wyłączenia prądu (straszą co jakiś czas blackoutem) będę miała czym się zająć i w co ubrać :) Ale nie mam złudzeń co do skali swojego nałogu.
OdpowiedzUsuńMarysiu, nie mówi się szmatoholizm, tylko Tkaninoholizm...;)
UsuńZwał jak zwał! wiemy o co chodzi :))) Piękne te Twoje uniki :) Choć osobiście tego oglądania przez szybkę sklepowej wystawy to się trochę obawiam... już tłumaczę dlaczego...
Dawno, dawno temu, kiedy jeszcze w sklepach z używkami musiałam się obejść ze smakiem (czasy wczesnolicealne mam na myśli...) miałam bardzo.. yhm.. specyficznego nauczyciela, którego aparycja, a dokładniej kształt nosa przyczynił się do powstania niebotycznej wręcz ilości legend na temat tego, co też doprowadzić mogło do tego nosa skrzywienia... jedną z nich była bajka, o małym biednym chłopczyku, którego głód słodyczy zapędził do takiej własnie sklepowej wystawy ze słodyczami podczas srogiej zimy, do której to chłopiec się przykleił, przymarzł... i tak mu już na zawsze zostało... :)
Kocham zadarte noski - ale temu mojemu już zadartości wolę oszczędzić (niebezpiecznie w górę i tak już spogląda) i będę wchodzić do włóczkowych sklepów!
Ostatni Twój argument pozwolę sobie wykorzystać, jak Połówek wspomni o nadmiarze...choć to kompletnie nietrafione określenie, bo przecież "nadmiar" i "włóczka" nie pasują do siebie, prawda?
Ściskam Cię i pozdrawiam włóczkoholicznie!
Obiecuję się pilnować przed wystawami i podziwiać je z bezpiecznego dystansu ;) A blackoutowe uzasadnienie jest bardzo eko i w ogóle. "Nadmiar" i "włóczka" zdecydowanie nie wchodzą w związki frazeologiczne :)))
UsuńOczekując na zamówioną czesankę, pozdrawiam Cię bardzo serdecznie :)
Skąd ja to znam :))) w domu mnóstwo motkow i klebkow wszelkiej maści a ja porostu nigdy nie mam tego co potrzebuje czyt na co mam chęć :))) nie ma znaczenia czy jest to sklep stacjonarny czy internetowy, zawsze mówię M ze jest mi to porostu niezbędne i trzeba zapłacić. A teraz szukam jakiejś dobrze zaopatrzone wypoczynkowo hurtowni :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam WloczkowyRaj :))
Oj tak, nie ma znaczenia ile, zawsze któregoś brak, i dziwnym trafem właśnie ten, który w sprzedaży jest najbardziej by się przydał! :)
UsuńDobrze, że Ci nasi M. tacy szczodrzy są i wyrozumiali! :)))
Miało być wloczkowo :)))) suchy ta pomoc
OdpowiedzUsuńBezspornie kwalifikuję się do leczenia. Włóczki są w pudłach, pudełeczkach, w 2 szafach etc... I tak jest mi mało. Włóczkę miziam, wącham, tulę. Sklepów internetowych ciężko ominąć, więc... uf..., liczę tak by przesyłka była darmowa i co z tego wynika - przelicznik jest na ilość włóczki. Szczęście, że w moim mieście nie ma takich włóczek, którymi się zachwycam. Tu... też coś wypatrzę. Zakupiłam specjalny czajnik z gwizdkiem na stałe, więc czajników nie wymieniam 2 razy w miesiącu - to też dobry przelicznik na ilość kłebuszków. Konieczne jest leczenie? Podobno jak ma się świadomość tego co się robi to jeszcze nie jest ostatnia faza nałogu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhihihi :)
UsuńTym czajnikiem z gwizdkiem, to mnie rozbawiłaś do łez! że ja na to nie wpadłam...!!! ile by było więcej motków... :D
Podobno... ale czy ta niebotyczna ilość powodów i usprawiedliwień dla naszego nałogu to nie jest jakaś forma samooszukiwania się?
Z głodu jeszcze nie przymieramy, motków jeść nie musimy (nigdy nie dałabym zjeść motka! nigdy!) i staram się do sytuacji braku prądu w domu, bo rachunek nie zapłacony, nie doprowadzać... no ale w którym momencie to już przegięcie będzie i to leczenie będzie wskazane?.. nie że mi do tego spieszno, ale lepiej się przygotować i znać granicę, której przekroczyć nie wolno :)
taaaaaaaaaaaaaaaaaa jakbym czytała o sobie, mogę jeszcze dodać że w niedziele na kazaniu przychodzą mi najlepsze rozwiązania dziewiarskie - natchnienie po prostu ;) :P
OdpowiedzUsuńA ja bym tu użyła innego słowa - OBJAWIENIE! :)
Usuńhihihi:)
Matko jedyna! Jaki cudny post! Do tego przeczytałam wszystkie komentarze i jestem taka szczęśliwa! Nie jestem sama! Jest nas wiele wariatek, szalonych na punkcie wełny! Hurrra! W pewnym sensie mam szczęście, bo w mojej okolicy nie ma porządnej pasmanterii, więc nie kusi. Ale internet przeglądam i się zachwycam i kupuję i kupuję i kupuję. Życie jest piękne!!!
OdpowiedzUsuńOooo przepraszam Cię bardzo, szalona - tak, znałogowana - tak, ale że od razu wariatka? hihihi :)))) no w sumie... troszkę tak :)))
UsuńI tak, masz rację, zwariowanie włóczkowe to najlepszy powód do tego, żeby wstać, iść do pracy, żeby mieć na nowe włóczki! wrócić z pracy i odpocząć przed komputerem przeglądając te nowe włóczki! Aby na samym końcu mieć je, w rączkach tulić, i nareszcie przerobić, wydziergać, zblokować i z dumą nosić! :)
A najlepsze na świecie jest to, że takich oszalałych na tym samym punkcie jest wiele!!! :)
Asiu, czy motki na zdjęciach to Manos Lace? Stawiam, że jeden z nich to dość mocny różowy:)
OdpowiedzUsuńCo do szaleństwa, to Ty wiesz jakiego mam świra. Żyję tylko tymi motkami (i takim dużym, chodzącym motkiem:))
Marzenko... a Ty skąd taki wniosek wysnułaś, że to Manos...? Nieczyste to zagranie :P :)
UsuńMasz na myśli Szanownego Pana Motousza... tfu! Mateusza? ;)
Widać jesteście sobie przeznaczeni :)
A to manos czy nie manos w końcu?:)
UsuńNo i domyślna jesteś:)
no, manosik, różowy :) a drugi?
UsuńJak jeden różowy, to drugi musi być zimny, niebieski albo zielony:)
Usuńmam bardzo podobnie- ostatnio tez o tym pisalam :d na nicp ostanowienia, ze juz w najblizszym czasie nie kupie zadnej wloczki, bo nie mam sily przerobowej ( czyt: czasu) i tak jak wejde do on-line pasmanterii to nie wyjde bez klebkow welny, i potem z niecierpliwoscia czekam na dostawe ;D
OdpowiedzUsuńmoze z jedna roznica- moje dlubanki nie sa tak profesjonalne jak Twoje i jak na razie szkoda mi na nie super ekskluzywnych wloczek...
Postanowienia... nie działają nic! potwierdzone empirycznie... ;) albo to moja silna wola taka... licha jest ;)
UsuńJeśli zaś o profesjonalizm chodzi (bosze! ale mi miło! dziękuję :))) ) mam taką osobistą teorię, w którą chcę wierzyć, że właśnie te wypasione włóczki (cenowo zwłaszcza) dają tak piękny efekt, ponieważ po zakończeniu blokowania wszystkie oczka równiuśkie są jakby były na maszynie dziergane, a i detale, I-cordy, wykończenia - przy użyciu luksusu po prostu wyglądają nieziemsko. Czyli tak jak ma być.. ja w to wierzę, i mój Połówek szanowny w to wierzy, co daje mi szansę na rozpasłe przebieranie w luksusach, i wiesz co, wolę... kupić 1-3 motków luksusu, niż paczkę 10 sztuk mieszanki luksusu z dodatkiem... :))
Ściskam i błagam! nie walcz z pokusą! świat będzie nudny bez niej :)
No i bardzo dobrze, że nie odbiegam od "normy" :D
OdpowiedzUsuńWłóczki, wzory, modele, połączenia, zakupy... wszystko to śni mi się po nocach :) Ale dobrze mi z tym.
Jedyne na co narzekam, to coraz mniej miejsca na moteczki - jakoś zastraszająco szybko się kurczą wolne przestrzenie, hmmm...
Do chorobliwego zachowania dodam też, oglądanie sweterków, kominów, szali, czapek na ludziach przechodzących obok, gdzieś na ulicy, w sklepach, gdziekolwiek... i oczywiście analiza wzorów, modeli, włóczki...
I powiem szczerze, że nie pogniewałabym się, gdyby ktoś stworzył takie miejsce, gdzie mogłybyśmy się wszystkie razem "leczyc" dniami i nocami, takie sanatorium dla włóczkoholiczek, gdzie terapeuci to też byliby włóczkoholicy, haha! Mogłabym nawet w takim sanatorium zamieszkac :D
...jeszcze dorzucę tutaj "chorobliwe" zbieractwo wzorów wszelakich, najczęściej w formie elektronicznej, układane pięknie w folderach ze wzorami. Problem się jednak robi i panika nieziemska - takie doświadczenie traumatyczne przeżyłam niedawno - kiedy komputer pada, i nie wiadomo, czy da się odzyskac pliki, a tam TYLE WZORÓW!!!!!
UsuńOooo tak... to moja największa bolączka.. wzory... na szczęście drukuję do dziergania potrzebuję wersję wydrukowaną na papierze.. :)
UsuńJa też się gapię na ludzi, raz to się przestraszyłam, bo pani przeze mnie obserwowana (pięeekną miała kamizelkę z warkoczami...) niebezpiecznie zbliżała się do ochrony w sklepie... ;)
Sanatorium, hahaha świetny pomysł... obawiam się tylko jakimi metodami mieli by nas leczyć, bo niechby któryś z terapeutów zablokował dostawę włóczki... albo na naszych oczach złamał drucik... ;) albo co gorsza, skasował wzór bez kopii bezpieczeństwa...:O byłaby rozpacz i targanie włosów z głów! :)))
Kasiu, ale wspaniały pomysł! Czy do takiego sanatorium bez skierowania przyjmą? A co do oglądania dzianin na ludziach też tak mam. Zdarza się, że wprowadzam co poniektóre osoby w zakłopotanie prosząc, aby stanęły do mnie tyłem (hi, hi, jakieś skojarzenia mają nieczyste?).
OdpowiedzUsuńNo ja na to liczę, że bez skierowania będziemy przyjmowane :D
UsuńJa dziękuję Bogu, że do najbliższej, przyzwoitej pasmanterii mam kilkadziesiąt kilometrów...Staram się wyrabiać rzeczy z szafy, z czasów, kiedy kupowałam impulsywanie,a dopiero później się zaczynałam zastanawiać "na co mi to?". Ale w walce z nałogiem mąż nie pomaga ("przecież sobie kup, jak Ci się podoba" ), a brat w ramach prezentu urodzinowego kupuje włóczkę...
OdpowiedzUsuńAsiu, taaaaakie ogromne dzięki za post - czytam go bladym świtem w pracy, dzień zaczynam uśmiechem :)
To trochę tak, jakby Mąż alkoholiczki powiedział - nalej sobie jeszcze jednego, no nalej...
UsuńWiesz jak to się nazywa - WSPÓŁUZALEŻNIENIE :) niebawem nie tylko nam terapia będzie potrzebna, ale i członkom naszych rodzin też!
Ostatnie zakupy online dowodzą, że mój też cierpi na ten syndrom.. przyszedł, popatrzył w monitor zobaczył (w moim przekonaniu już) gigantyczną listę zakupową i zapytał - "to Ci ma wystarczyc???" i głosem specjalisty od dziewiarstwa orzekł - "na sweterek Ci przecież braknie"...
i ja się pytam skąd on to wie?! :))
Śmiech to ponoć najlepsze lekarstwo na wszystko :) więc uśmiechu Ci życzę, od ósemki do ósemki :)
A wyobraź sobie, że o mały włos nie napadłam ostatnio mojego wolontariusza z Kolumbii z prośbą o jakiś kolumbijski moteczek... To już nie jest dobre ;) Ale chodzi mi po głowie, żeby do niego mail z prośbą takową wysłać :D
UsuńNa co czekasz - pisz do niego! ;) poznawanie różnych kultur i ich dóbr narodowych ponoć bardzo rozwija - niechby to był tylko jeden malutki moteczuś... a ile wrażeń! :)
UsuńAsiu, no przecież to jasne jak drut. To nie jest choroba jak widzę, TO EPIDEMIA:) I niech tak zostanie:) Jak sobie przypomnę posuchę w naszym handlu jeszcze kilka lat temu, to się dziwię, że to w ogóle możliwe było. Co prawda zazdroszczę męża wyrozumiałego, bo mój nie podziela entuzjazmu związanego z moim uzależnieniem, ale zimy bez wełnianych ręcznie robionych skarpet sobie jakoś nie wyobraża:)
OdpowiedzUsuńMimo trudności jakoś sobie można radzić, na co jestem zywym przykładem:)
Wczoraj złamałam drewniany drucik!!! Zamówiłam od razu, ale żeby nie siedzieć z niczym, skroiłam sobie tunikę:) Maszyna też uzależnia, a że akurat wzrok padł na TEN kawałek materiału, nie było rady - no musiałam!!
pozdr.
Iza
Ten Twój Mąż to się resztkami sił zdrowia trzyma.. przejdzie kiedyś na "naszą stronę", zobaczysz... Każdego męża zafisiowanej dziewiarki ostatecznie nasz nałóg pochłonie :)
UsuńCzyli najlepsze lekarstwo na fisiową tragedię to mieć drugiego fisia :)))
Cudownie...:) Pozdrawiam cieplutko :)
Mam tak samo, no mam i w sumie dlatego zaczęłam organizować spotkania robótkowe, by móc sobie pogadać o splotach, wełnach, wzorach, sposobach na nabieranie czy blokowania oczek. Ukochany dzielnie znosi moje gadulstwo, ale empatia każe mi czasami zakończyć interesujący mnie temat… :)
OdpowiedzUsuńZ tymi zakupami włóczkowymi, to zapewniam Cię, że mam gorzej. Jako, że sprzedaję włóczkę, mam jej pod dostatkiem i podkraść nie jest trudno, nawet karty nie trzeba mieć… :) Już nawet nie chcę pisać o zamawianiu jej od producenta, za każdym razem jak pracuję nad nową dostawą, muszę sobie powtarzać "Ewa, to nie dla Ciebie, Ewa, to nie dla Ciebie, Ewa, EWA, EWA! Uspokój się!!!"
Ech, no takie życie dziewiarki… :)
Miłego dnia!
O jeju... popłakałam się... :))
Usuńdzięki Ci za tę cenną uwagę, postanowiłam ostatecznie dzięki niej wyleczyć swoje zapędy w kierunku otwierania sklepu.. dołóż do tych wszystkich towarzyszących Ci rozterek jeszcze jedną - ból rozstania... no chyba bym się zaryczała, wkładając motki do pudełka.. i co? nie móc ich więcej miziać/dotykać/przytulać... toż to karygodna tortura! ;) i na dokładkę nigdy nie wiesz w jakie ręce wpadną... mary senne, wyrzuty sumienia - gwarantowane ;)
Ale na meliskę jesteśmy umówione? :) Może być nawet z wkładką :)
Ściskam! :)
Mam prawie to samo. Jednakże "prawie" czyni pewną różnicę. Z jednej strony jest mi łatwiej, bo nie mam ŻADNEGO sklepu z włóczkami bliżej niż 40 km od domu, ale z drugiej strony dostarczam listonoszowi licznych argumentów na to, że jest potrzebny społeczeństwu.
OdpowiedzUsuńJest jeszcze jedna różnica: oprócz włóczek ja dodatkowo namiętnie kupuję mulinki i koraliki. Wszak wyszywanie to moja podstawowa pasja, a koralikowa biżuteria jest moim nowym hobby.
Kocham to nasze uzależnienie :) kocham każde jego oblicze, dopóki jest twórcze i kreatywne - uwielbiam! :) życie jest dzięki nim piękne, czyż nie :)
UsuńWyszywanie... nigdy się nie odważyłam, podziwiam z daleka i się zachwycam :)
Mnie też dopadł włóczkoholizm, a co tam przyznaję się bez bicia. Jak odwiedzam sklepik z włóczkami to zawsze jakiś kłębuszek (i to nie jeden) wróci ze mną do domu. Potrzeby czy nie kiedyś na pewno się przyda :) I jak to już ktoś wyżej napisał: Dzień bez drutów dzień stracony. To moje motto :)))
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć ! :)))
UsuńŚciskam ! :)
Teraz wiem co mi dolega, ale poczulam sie razniej. Bo nie jestem sama i zdiagnozowalas moja chorobe. Pozdrawiam Hardaska
OdpowiedzUsuńPrawda, że człowiek od razu czuje się lepiej jak trafi na "swojego" ;)
UsuńPozdrawiam cieplutko :)
Oczywiście.
OdpowiedzUsuńWszystko się zgadza.
Idąc ulicą liczę w głowie oczka (obawiam się, że czasem nie tylko w głowie...), rządek stał się jednostką czasu, a drutuję nawet przy garach (przecież smażąc naleśniki ile bym czasu straciła?!) czy uruchamiając kompa.
Ale odbiegam od normy w kwestii kupowania włóczek - nie lubię, jak w domu leżą motki, na które nie mam od razu pomysłu. Strasznie mnie to gryzie i wnerwia. Na szczęście jestem mocno ograniczona finansowo, więc gromadzenie zapasów mi nie grozi ;)
Oooo... to już druga cecha różniąca nas od siebie - rękawy to była pierwsza.. :)
UsuńJA też nie lubię jak leżą odłogiem i czekają, ale są takie włóczki, które mogą u mnie poczekać .. byle były :)
Historia z życia wzięta, sklep z włóczkami na M, stoję przed wieszaczkiem z motkami, obok mnie kobietka, urzeczona jak ja tym co na wieszaku, pytam się jej bo to byłby mój pierwszy zakup włóczki tej na M, jaka jest jej opinia i czy kiedyś już coś z niej robiła... a ona mi na to - nie, nie robiłam, mam w domu jeden motek, mam go już 3 lata, i tylko od czasu do czasu go wyciągam, oglądam, zachwycam się, i... wkładam z powrotem do szufladki :)))
Włóczkoholizm ma więc tyle twarzy, ile nas - uzależnionych :) i to jest piękne!
Jestem włóczkomaniaczką od dość dawna i wiem na pewno, że żadna ilość włóczki nie jest za duża. I niestety u mnie nie ogranicza się to tylko do tych pięknych i luksusowych. Magazynuję też komunistyczne gnioty, bo nie do pomyślenia jest dla mnie fakt, że ktoś mógłby kłębki wyrzucić na śmietnik. Mam zatem poupychane motki dosłownie wszędzie - w salonie, w sypialni, w kuchni, w domu rodzinnym, w piwnicy. Żeby przerobić to co mam, to chyba muysiałabym zapuścić jeszcze jedną parę rąk, ale oczywiście wcale mnie to nie powstrzymuje przed kolejnymi zakupami (bo przecież takiej włóczki jeszcze nie mam, a to dedykowany zakup na sweterek, a żeby skończyć to muszę teraz dokupić bo zabrakło, a jeden kłębek to bez sensu i tak bez końca...)
OdpowiedzUsuńhihihi:) Cudowne :) jakaż to dla mnie radość i ulga, że nas tak wiele jest, i że ten nasz fiś ma tak wiele różnych twarzy :)
UsuńPodziwiam Cię, że w ogóle oddałaś.. że dałaś radę.. ja to się tak przywiązuję do każdego moteczka, że byłoby mi bardzo ciężko się z nim rozstać... Jestem z ciebie dumna! :)
Jejciuś, pomyliłam komentarze - Joasiu, do Ciebie miało być :
UsuńNie hamuj się! zawsze jest szansa, że genetyka nam, dziewiarkom, umożliwi hodowlę kolejnych i kolejnych łapek :) bo jak to będzie możliwe z wyhodowaniem drugiej pary, to wątpię, żeby się na jednej zakończyło :) Ja też mam wszędzie motki, choć sypialnia i kuchnia na razie są od nich wolne :) - ale i tak występują w każdej szafie, dzięki czemu mój luby ostatnio stwierdził, że z tym stanem jaki aktualnie posiadam, to on i tak nie zauważy różnicy jak coś nowego przybędzie - i tak ma być :))) mogę szaleć do woli :)
Ściskam Cię i cieszę się niezmiernie, że tak nas wiele! :)
Na imię mam babaruda i jestem anonimowa wloczkoholiczka. I ciesze się, że nie jestem sama. Wloczki mam poupychane gdzie się da, choć ostatnio zdobyłam się na bohaterski czyn i oddałam trochę starych akryli koleżance, która robi koce dla charity. Kupiłam na początku powrotu do nałogu i nie miałam jeszcze pojęcia, jakie cuda są teraz dostępne... zrobiło się miejsce na nowe :-)
OdpowiedzUsuńNa Raelry jest miejsce na zgromadzenie zdjec swoich zapasów i łatwy dostęp do nich w momencie planowania nowych dziergadelek. Super sprawa! Nie dla mnie... Za dużo by się wydało... trochę sobie sfotografowalam, żeby nie było, ale to tylko wierzcholek góry lodowej. Cicho, nie mówcie mojemu mężowi.
Oprócz tego mam też szmatoholizm, niedawno kupiłam druga maszynę do szycia, overlocka, trochę kuponów materiałów tez się pochowalo po szafach. Przyznaje się.
Ale też z powodu koszmarnego braku czasu ostatnimi czasy SAMA SIE zmusilam do opuszczenia sklepu internetowego z wyprzedaza wloczek. Dokonalam bohaterskiego czynu i jestem z siebie dumna, choć żal ściska serce, że tyle wloczek nie trafiło w moje ręce.
W Hiszpanii znalazłam pasmanterie w Benalmadenie, w niej piękne granny square zrobione z cieniowanej czerwono-szar-czarnej wloczki.... Nie kupiłam, bo mąż i córka mnie siłą ze sklepu wyciągnęli. Myślicie, że dałam za wygraną? Niedoczekanie! Znalazłam te wloczke w internecie w UK i kupilam, i to nie tylko ten zestaw kolorow, ale dwa inne też.
Przypalone ziemniaki to moje drugie imie ;-)
I ciesze się, że jest nas więcej :-)
uwielbiam Cię już! :))) absolutnie uwielbiam! :)
Usuńto taka radość widać ile nas jest pozytywnie na punkcie włóczek, i nie tylko, zakręconych :) i jakie życie dzięki temu jest bogatsze w nowe doznania... jak się trzeba nagimnastykować, żeby ostatecznie mieć to co się wymarzyło :)
Ściskam! :)
Przypalone garnki - sztuk niezliczone, do kosza ostatecznie powędrowały dwa, nie uwierzysz co można przypalić, mąż na razie przymyka oko, chociaż paczki po cichu przemycam do domu, bezwzględnie przekonałam do tego procederu wszystkie panie ,(biznes prowadzimy w domu) które u nas pracują do wspólnej konspiracji , tak żeby nie było śladu po zamawianych paczkach, więc najpierw paczki chowają one, później jak widzą, że mąż wyjeżdża, dają sygnał i bez słowa , ale ze zrozumieniem w oczach przekazują mi kolejne paczki, w domu włóczek półek trzy plus ogromna szuflada i wspominane wcześniej u mnie na blogu dwa pudła alpaki i baby merino, to już jest opętanie. Nawet nie próbuję z tym walczyć. Pozdrawiam i cieszę się że tyle nas jest.
OdpowiedzUsuńI ja dołączam do tych "zakręconych" włóczkoholiczek i tkaninoholiczek. Swego czasu jeździłam do Jeleniej Góry po włóczki, a do Mysłakowic po lny, z których miałam sobie szyć odzienie. Było to jeszcze przed zamknięciem zakładów. Zapas zrobił się sporawy (szafy, wersalka i każdy wolny zakamarek ), wszędzie poupychane moje skarby, z których już nie szyję odzienia tylko lalki i maskotki. Oczywiście ciągle dokupuję to szmatkę, to włóczkę, bo będzie do czegoś tam pasować, tak trudno przejść obojętnie obok pasmanterii. Jak nie kupię, to choć oko nacieszę.To jest moja miłość. Wy to rozumiecie.
OdpowiedzUsuńBoszzzz czyli nie tylko ja tak mam! Ufff...
OdpowiedzUsuńI te aukcje... ło matko! kuszące, kuszące, kuszące! Pozostaje wyczyścić konto (bo stacjonarnych sklepów z fajnymi włóczkami nie mam "pod ręką") - to trochę pomaga ochłonąć. Ale co z tego jak kolejnym razem napalam się na inne ;)
A oderwać się od robótki... jeszcze tylko jeden rządek.... jeszcze tylko skończę ten wzór... i inne jeszcze :)