czwartek, 28 sierpnia 2014

Przedurlopowo.

Zliczając skrupulatnie dzień po dniu dotarliśmy w końcu (nareszcie!!!) do momentu, w którym i my zaczynamy intensywnie myśleć o zbliżających się wakacjach! Już jutro śmigamy sobie, na miejmy nadzieję, wakacje marzeń. Jedno jest pewne, tam gdzie będziemy nie powinniśmy narzekać na brak pogody :D i to nas cieszy ogromnie! 

Na początku tygodnia cały nasz plan stanął pod znakiem zapytania, łupało mnie w kościach, brało na gorączkę, i kichanie nie ustawało.. ale szczęśliwie udało mi się w zalążku zwalczyć panoszącego się wirusa i stoję dziś twardo na nogach bez większych objawów! Szukając sposobu na załatwienie dziada, poprosiłam o poradę znajome dziewiarki za pośrednictwem FB, stanęłyście na wysokości zadania dziewczyny i bardzo Wam za to dziękuję! mam mnóstwo porad na przeziębienie do wypróbowania na przyszłość :D 

Zgodnie z planem miałam zakończyć też i drugi udzierg i szczęśliwie mi się to udało. Prawda jest taka, że zakończyłam go przed kilkoma godzinami, teraz leży na, pewnie ostatnich promieniach słońca tego lata, i odparowuje. :D Miejmy nadzieję, że do wieczora wyschnie.


Taki był plan do zrealizowania do dziś, ozdrowieć i zakończyć kolejny sweter. 
A jakie są plany na przyszłość?
Niewątpliwie związane są z jednym wyjątkowo magicznym i barwnym miejscem: Zagrodą!
Moje zakupy w Zagrodzie można by opisać parafrazując jedną z popularniejszych zabaw przedszkolaków ;) 
Chodzi lisek koło drogi
Cichuteńko stawia nogi,
Cichuteńko się zakrada,
 Nic nikomu nie powiada.

Tak też i było ze mną.. łaziłam koło zagrody, polowałam, niemalże niczym orzeł w przestworzach wyszukiwałam swojej potencjalnej zdobyczy, i w końcu mam! A mam nie byle co! Zresztą same zobaczcie: 


Istna uczta dla zmysłów, eksplozja koloru i miękkości, wełny dla wymagających po prostu! Piękne wysycone czerwienie to kolory iście owocowe! mam zatem zachowane w moteczku truskawkowe pole  i wiśniowy sad! 
Oprócz tego klasyczną szarość, a właściwie żywe srebro i wrzosy zaklęte w stali. Piękne!
Ale najważniejsze! Poniżej załączone zdjęcie przedstawia prawdziwą biżuterię wśród włóczek, błyszczący i delikatny jedwab. Nie wiem kiedy Marta wprowadzi te cuda do swojego sklepu, ale mam nadzieję, że już niebawem. Ja będę się nimi na wakacjach napawać :D


Trzymajcie się ciepło! nie dajcie się jesieni! i do zobaczenia we wrześniu :D 
Mam nadzieję wrócę z niejedną historią, nie tylko dziewiarską, do opowiedzenia :D

niedziela, 24 sierpnia 2014

Zwycięstwo!


Ileż to się trzeba ze sznurem poszarpać, żeby nad nim zapanować, ile poprzekręcać, poskręcać, zapleść wie o tym tylko dziewiarka, której przyszło się zmierzyć z wielobarwną i nasyconą różnymi kolorami farbowanką. Nie jest to dzierganie dla niecierpliwych, nerwy trzeba trzymać na wodzy, zęby niejednokrotnie zagryzać nad pruciem, łykać gorzką pigułkę z uśmiechem, bo jakby na to nie patrzeć, dla takiego efektu warto się pomęczyć! 

Czasem trzeba też odpuścić, jak się już lepiej nie da.. ja w końcu odpuściłam, i choć dostrzegam w tej dzianinie miejsca, w których mogłabym więcej pracy włożyć, więcej wysiłku, zębów zagryzania i prucia zrealizować, cieszę się, że ten moment już za mną ;) Zakończyłam swoją walkę z Zarzamorą i cieszę się z tego okrutnie! Wszak w ciągu kilku tygodni wykonałam ten sam sweter prawie trzy razy (?!), więc mam prawo poczuć się nim ociupinkę zmęczona, czyż nie? ;)

Powyższe zdjęcie jest tylko poglądowe, na ładniejsze fotki będziecie musieli poczekać dni parę, ponieważ wybieram się w miejsce niezwykłe pod koniec tygodnia, w którym mam nadzieję uda nam się ten sweterek pięknie sfotografować.. oby tylko nic nie zablokowało lotów... 

Pamiętacie jeszcze Połówkowe zakupy wełny, do których niezbędne były pomiary parapetu? (klik) Kaszmirowe luksusy w kolorze miętowym doczekały się w końcu pomysłu i realizacji.. Śmiga i sunie po drutkach (spieszę się, bo chciałabym i ten udzierg obfocić wakacyjnie w niezwykłych okolicznościach przyrody) niczym deska surfingowa po falach... mam już wykonaną większą część sweterka (brak mu jeszcze rękawków i pomysłu na wykończenie dekoltu) i łudzę się, że przed planowanym wyjazdem uda mi się zmierzyć nie tylko z dzierganiem, ale też i z praniem i blokowaniem.. Zobaczymy :) 



Przy okazji, dorobiłam się maleńkich zawieszek/markerów.. większość z nich prawdopodobnie niejedna nastolatka nazwałaby "tandetnymi" (teraz nastolatki tak szybko dorastają...) ale mnie się podobają i cieszą moje oczy, zmęczone widokiem kawałka zasupełkowanego sznurka zawieszonego na druciku. A sówka to jest moja ulubiona towarzyszka dzierganiowa (oprócz gandzi ;)) i fajnie mi się do niej "biegnie" :)

Na koniec, kończący się tydzień był/jest pełen niespodzianek. Coraz bliżej jesteśmy dnia, w którym nastąpi publikacja wzoru na Lukrecję. Spieszę Wam powiedzieć, że są już dwie, przepiękne wersje, obie wspaniałe, aż dech zapierają.. 
Pierwsza Lukrecja została wykonana przez Mammutis: klik, druga przez Marysię (znaną Wam z bloga mariadegustibus.blogspot.com): klik
Prawda, że obie są zjawiskowe?! 
I tak sobie myślę... publikować wzór jeszcze przed moimi wakacjami? czy poczekacie na mój powrót do połowy września? 

Ściskam serdecznie, życząc Wam miłego początku nowego tygodnia! 

sobota, 16 sierpnia 2014

Plenty shades of Coquettish/ Zalotnicy liczne oblicza..

English: As you may know behind my own Coquettish is hidden a story of a romance between two wonderful shades of TML. I knew, from the very first time I saw those skeins, that there is no better color combo like pink and smokey gray. But apparently I was mistaken. Check those beautiful color combos my Dear and Beloved Testers came up with.
I can only ensure you, that despite the first impression those collages give, all sweaters were knitted according to the same instruction. Every single one is beautiful and sweet, some are more neutral, other just fresh and crazy, wow! Whenever I look at those pictures I am speechless!
Dear Tersters and My Knitting Friends!
It was such a wonderful, encouraging, and colorful journey to test this sweater with you! I think I could even say, that thank to all of you I started to like knitting tests! :) 
Thank you sooooo  much! :)

Jak niektórzy z Was wiedzą (zwłaszcza Ci, którzy śledzą mojego bloga już od jakiegoś czasu) moja własna Zalotnica Kokietką zwana jest historią niezwykłego, momentami pełnego dramatyzmu, romansu pomiędzy dwoma kolorami arystokratycznej rodziny zwanej TML (Tosh Merino Light od Madelinetosh). Romans ten choć burzliwy i pełen zwrotów akcji (na które tylko może pozwolić życie na wieszaku oraz w pudłowej niewoli) zakończył się pięknym happy endem, którego produktem ubocznym jest Zalotnica. Róż z szarością to połączenie idealne, doskonałe i wydawało mi się, że jedyne, dla tego projektu. Jakżeż się myliłam! Zresztą sami zobaczcie, do jakich rezultatów może doprowadzić nieograniczona wyobraźnia i wizja dziewiarki w połączeniu z jedną i tą samą instrukcją.
Moje Drogie Testerki!
Oglądając Cuda, które w Waszych rękach powstały nie mogę wyjść z podziwu, bo dokonałyście czegoś, co uważałam za niemożliwe, sprawiłyście, że pokochałam testowanie! :) 
Każda jedna Zalotnica jest inna, wyjątkowa, zjawiskowa, niektóre są bardziej neutralne, inne szalone i zwariowane, każda jedna zachwyca mnie do zaniemówienia!
Bardzo Wam serdecznie dziękuję!




E: The pattern is available and ready to download with 20% discount till 31st of August here: 
Od dziś wzór jest już dostępny i dla Was z 20% zniżką obowiązującą do 31 sierpnia, a znajdziecie go tutaj:


Na ten moment dostępny jest tylko w języku angielskim i chwilowo nie planuję tłumaczenia.. no chyba że zajdzie taka potrzeba :)
Ściskam Was serdecznie i życzę miłego weekendowego dziergania!

czwartek, 14 sierpnia 2014

Nie wyjszło....

Odurzona urodą Socka z eMem na przedzie w odcieniu Zarzamora rzuciłam się nań nie myśląc kompletnie o konsekwencjach bezmyślnego dziergania. Szybko jednak poczułam, co to znaczy dla dziergadła, jak się człowiek jak narkoman na głodzie na włóczkę wychuchaną i wyczekaną rzuci. 
Na dokładkę, rozpuszczona własnymi farbowankami (no jedna przynajmniej mi się udała!) zapomniałam sobie, że ręcznie farbowane motki wymagają mieszania, bo inaczej wychodzi.. no, źle wychodzi, że tak powiem. Połknęłam tę gorzką pigułkę, mimo posiadanego stanu prawie za brzuchem sprułam, niekoniecznie ze łzami w oczach, ale już z nerwem, na siebie samą, że nie pomyślałam by mieszać motki od początku. Zaczęłam od pewnego momentu, nie sprułam całkiem myśląc, że to się jakoś ułoży.. no i na początku rokowało dobrze, motki się zmieszały, nawet nie najgorzej, ale już pod koniec "body" sweterka, kiedy to jeden z dwóch motków był się skończył i pozostał tylko jeden, mocno ciemniejszy, okazało się że mam jasną górę, środek zmieszany i całkiem ciemny dół.. "Jakoś to będzie" pomyślałam krzepiąco i chyba wierząc w to, że podczas prania mi się te kolory wyrównają, albo sama nie wiem, jak spać będę, to mi się krasnale do domy zakradną i jak się rano obudzę, to będzie faktycznie lepiej? Rozważałam też chwilowe całej dzianiny farbowanie, ale szybko mi przeszło, bo to tak jakby.. ja wiem, Leonarda poprawiać?  ;) Sama nie wiem, co sobie myślałam, wychodzi na to, że nie wiele.. Łudząc się mimo wszystko, że drugie podejście mnie ominie postanowiłam przeskoczyć problem i się na rękawy rzuciłam, znów, bezmyślnie. Zrobiłam jeden, ujdzie, ale ten drugi... o la boga! złośliwie motek (a ostał się tylko jeden więc nie było czego z czym mieszać) się jakby od połowy ciemniejszy zrobił, i o ile pierwszy rękaw wygląda "jakoś" drugi wygląda już jak "idź stąd i nie wracaj" albo "kto mnie tu przyczepił? ja tu nie pasuję!". 



Status zatem mam marny.. Sweter do zakończenia potrzebuje kilkunastu rzędów w rękawie, w drugim właściwie jednego (BO) rzędu, i byłby skończony. Byłby, ale gdyby babcia miała wąsy.. itp. No właśnie. 
Ale to nic, będzie skończony, bo choć czeka mnie 3 podejście do tej włóczki, trzecie i właściwie całkowite, zachwycona jestem i samym swetrem, wzorami i włóczką, tylko ułożenie motków kuleje mocno. 

Jak widać na załączonym obrazku - ASJI TEŻ SIĘ NIE UDAJE!!! 
Włosy sobie już porwałam z głowy, poryczałam w poduchę, to się zabieram do zwijania złośliwca!
Nie ze mną takie numery! ja mu zaraz z głowy barwne niespodzianki wybiję! ;)

Na przyszłość.. jeśli będziesz mieć 3 motki wełny z czego jedną wyraźnie jaśniejszą od pozostałych, nie zaczynaj od tej jasnej właśnie, zacznij od umiarkowanie ciemnej lub najciemniejszej, zmiksuj ją z jaśniejszą w części głównej swetra, a rękawy zrób z 3 motka. Taki przynajmniej mam plan na 3 podejście :D Oby było udane i Was i mnie nie zawiodło! 

A mówiłam już, że mimo trudów Socka od M uwielbiam? 
A wiecie, że sock sockowi nie równy?
Po pierwsze, jak się okazało ma dość istotne znaczenie czy wszystkie motki pochodzą z jednej serii/partii/farbowania. Sprawdzacie to podczas zakupów? nie? zacznijcie!
Po drugie, grubość wełny również zdarza się umiarkowanie inna.. ale żeby nie być gołosłownym oto dowód. 

Mój Street Chic powstał z wełny Sock właśnie, w kolorze Persia, zostało mi jej odrobinkę jeszcze, i dla porównania pokażę Wam, co zauważyłam porównując go do Zarzamory:


Po pierwsze, Sock w kolorze Persia jest w odczuciu gładszy, mniej puchaty,lżejszy, bardziej.. nie gniewajcie się za to określenie, ale w moim odczuciu bardziej jest jakby bawełniany. 
Zarzamora ma w sobie puch, mięsistość, wyczuwalną grubość.. 
Obie wełny w moim odczuciu ciut inaczej pracują na drutkach, do persji, ściegiem gładkim musiałam użyć drutków 3.0, gdy w przypadku Zarzamory świetnie i najlepiej wygląda ścieg robiony na drutach 3.5 mm. Niby to nie wiele, ale jednak jest dość duża różnica. 

Nie ważne, różne czy nie, ja je uwielbiam i mimo nerwów (miałam dziś krótką wizytę u lekarza, i trochę mi było głupio jak zapytał, czy mam ostatnio jakieś większe stresy, odpowiedzieć: tak! muszę spruć cały sweter bo mi się motki źle zmieszały! ;) ) i konsekwencji z ich bajecznych farbowań wynikających, jeszcze do tej wełny z przyjemnością wrócę! A co :D 

Ja to jednak się ze sznurem poszarpać lubię! :D 

A Wam jak idzie dzierganie? prujecie? czy jakoś do przodu? 

wtorek, 12 sierpnia 2014

Recepta na szczęście w miłości.

Internet.. z jednej strony studnia bez dna pełna informacji, technik i ciekawostek, z drugiej zaś strony śmieciowisko, pełne wulgaryzmów, złych emocji, głupich filmików, brutalnych i wykraczających poza moje rozumienie człowieczeństwa obrazów, których autorem jest inny człowiek.
Dla wielu dziewiarek i twórców rękodzieła internet jest oknem na świat. To tu możemy się pochwalić swoją pracą, trudem i pomysłem, to tu też możemy znaleźć "wirtualnych przyjaciół" tak nam bliskich, bo podzielających nasze do sznurków, czy innego materiału, zamiłowanie. To tu możemy w końcu się wzajemnie wspierać, dokształcać, szkolić, lub zwyczajnie pogadać. 

Internet ostatnio "atakuje" mnie dziwnymi linkami, z którymi nie zawsze mam po drodze. Ta machina żyje, czasem trafiając idealnie w moje gusta podsyłanymi filmikami/linkami, innym razem strzela jak kulą w płot. Wydaje się być moim przyjacielem, który wie czego potrzebuję, czasem jeszcze zanim zdam sobie sprawę z tego, że tego czegoś właśnie mi brak. Ale też nie zawsze nasze gusta się pokrywają, nie rzadko jestem nim rozczarowana, czasem wręcz oburzona, ponieważ nie wszystko, co mi pokazuje jestem w stanie przetrawić, a niestety niektóre przypadkowo napotkane obrazy potrafią mnie jeszcze przez długi czas nawiedzać w koszmarach sennych. 

Są też i takie momenty, w których internet mnie zachwyca. Nie rzadko wzrusza, czasem dogłębnie dotyka.. Niektóre napotkane teksty czy artykuły masują i głaszczą mnie w najbardziej ukryte fragmenty mojej duszy. Są jak ciepła kołderka otulająca moje wewnętrzne, rozpieszczone, porzucone i samotne dziecko. 

Na taki właśnie tekst natrafiłam wczoraj. Chcę głęboko wierzyć w to, że za tym tekstem stoi prawdziwy ojciec, prawdziwej córki, który w taki sposób, jak to jest przedstawione w jego liście, postrzega siebie, swoją córkę, i miłość dwojga dorosłych osób. Chcę wierzyć też i w to, że tacy ojcowie istnieją, i że świat, choć pełen jest ludzi, którzy czasem bezmyślnie gonią za czymś niedostępnym, potrafią dostrzec, mimo tej pogoni, wartość tego, co już mają i co się naprawdę liczy. Obserwując związki moich znajomych i przyjaciół, zastanawiam się czasem, jak to się stało, że porzucanie i zastępowanie ukochanych stało się takie łatwe. Boli mnie, jak słyszę, że w miłości niektórzy zachowują się jak w sklepie z AGD, "mój/moja już jest stary (telewizor)/ stara (pralka), chcę mieć lepszy/ą, większy/ą i z bajerami ". To rodzi naturalny lęk i niepewność, bo przecież ON/ONA może chcieć mnie za chwilę, za rok, za pół, wymienić na lepszy, nowszy model.. Jak to powstrzymać? 

I powiem na koniec coś jeszcze, mój Tato niestety nie napisał do mnie takiego listu, choć wielokrotnie w domu rodzinnym słyszałam, że te materialne rzeczy, nawet największe i najlepsze, stają się w obliczu miłości czy tragedii bez znaczenia. Nikt mi też nigdy na szczęście nie wmawiał, że sukienką, umalowanym paznokciem, zgrabną i wyćwiczoną na pilatesach pupą, piwem wieczornym do meczyku w telewizorze i obiadem na punkt piętnasta tego mężczyznę przy sobie zatrzymam. 
Chcę wierzyć gorąco, że mimo pędu za lepszym i nowszym wartość tego, co najważniejsze, moja własna wartość będzie największym afrodyzjakiem, który niemalże jak żywe światło przyciągnie do mnie Tego Jedynego. 
I mimo tego, że list ten nie jest adresowany do mnie, czuję jakby jednak był. I wiecie co, to co widzę w oczach Połówka w momencie kiedy on nie wie, że ja patrzę, dowodzi tylko tego, że mnie się udało. :)

Przyjemnej lektury! :)

Poniższy tekst został opublikowany na łamach profilu Nowa Psychologia

Tekst zaczerpnięty ze strony: Tantra Love.

"Dr Kelly Flanigan, terapeuta, w swojej pracy często spotyka pacjentki, które w życiu potrzebują po prostu ciepła i miłości dobrego mężczyzny. Dlatego napisał list, który kieruje nie tylko do swojej córeczki, ale także do każdej kobiety na świecie.

Mój Cukierku!

Ostatnio Twoja mama i ja szukaliśmy w Google odpowiedzi na pewne pytanie. W trakcie wpisywania tego hasła, wyszukiwarka wyświetliła nam podpowiedzi w postaci listy najczęściej wpisywanych fraz. Na samym szczycie tej listy znalazło się zapytanie: „Jak sprawić by on był ciągle mną zainteresowany”.

Byłem zaskoczony. Przejrzałem kilka artykułów, które opisywały jak być atrakcyjną i seksowną, kiedy podać mu piwo a kiedy kanapkę i jak sprawić by poczuł się mądry i wspaniały.

Wkurzyło mnie to.

Córeczko, „zabieganie o to, by on był Tobą ciągle zainteresowany” naprawdę nie jest, nigdy nie było i nigdy nie będzie Twoim zadaniem.

Twoje jedyne zadanie, moja Mała, jest takie abyś w głębi duszy – w tym jedynym miejscu, którego nie dosięgnie ani odrzucenie, ani porażka, ani ego – wiedziała, że naprawdę zasługujesz na jego zainteresowanie. (Jeśli będziesz jednocześnie pamiętać, że każdy inny człowiek też zasługuje na zainteresowanie, wygrasz najważniejszą walkę życia. Ale to oddzielna sprawa, na oddzielny list).

Jeśli uwierzysz w swoją wartość, staniesz się atrakcyjna w najgłębszym tego słowa znaczeniu: przyciągniesz do siebie mężczyznę, który jest wart zainteresowania i dla którego właśnie Ty będziesz najważniejszym obiektem zainteresowania w jego życiu.

Córeczko, chcę opowiedzieć Ci o takim chłopcu, o którego zainteresowanie nie będziesz musiała nigdy zabiegać, ponieważ on sam będzie wiedział, że Ty jesteś najbardziej interesująca: Nie obchodzi mnie to, czy podczas jedzenia będzie trzymał łokcie na stole – jeśli tylko będzie potrafił dostrzec jak zabawnie marszczysz nosek, gdy się śmiejesz. A potem nie będzie mógł oderwać od ciebie wzroku.

Nie przeszkadza mi to, że nie będzie umiał zagrać ze mną w golfa – jeśli tylko będzie potrafił bawić się z Waszymi dziećmi i cieszyć się tym, że są one czasem cudownie a czasem nieznośne – podobne do Ciebie. Jest mi wszystko jedno ,czy pieniądze będą dla niego ważne – pod warunkiem, że ważny będzie dla niego głos serca, który zaprowadzi go zawsze do Ciebie. Nie liczy się dla mnie to czy będzie silny – jeśli tylko da Tobie przestrzeń do budowania siły, która jest w Tobie. Naprawdę nie obchodzi mnie to, na kogo będzie głosował – jeśli tylko budząc się każdego ranka będzie zawsze wybierał Ciebie, abyś zajmowała honorowe miejsce w waszym domu i najważniejsze miejsce w jego sercu.

Nieważny jest dla mnie kolor jego skóry – jeśli tylko będzie malował na płótnie Waszego życia barwami cierpliwości, poświęcenia, wrażliwości i czułości. Będzie mi wszystko jedno czy wychowano go według zasad tej czy innej wiary, albo zupełnie bez niej – jeśli tylko będzie umiał docenić to co ważne i wiedział, że każda chwila życia, zwłaszcza każda chwila spędzona z Tobą jest ogromnie cenna. Córeczko, na koniec chcę Ci powiedzieć, że jeśli spotkasz właśnie takiego mężczyznę i wydawać się będzie, że on i ja nie mamy ze sobą nic wspólnego, to jednak chcę Cię zapewnić, że będziemy mieli coś wspólnego – coś co jest najważniejsze:

Ciebie.

Moja Maleńka, jedyna rzecz, którą naprawdę powinnaś robić „by on był Tobą ciągle zainteresowany”, to być po prostu sobą. Na zawsze zainteresowany Tobą,

Tata"

Dzięki: Tantra love

piątek, 8 sierpnia 2014

Leń i nowego początki..


W moje życie wkroczył gość nieproszony, rozgościł się jak szalony, wbił w kanapowe poduchy, rozłożył się jak u siebie i mimo próśb, gróźb oraz głasków nie chce wizytacji zakończyć tylko się szarogęsi i panoszy. 
Leń mnie odwiedził okrutny. I to taki bezczelny leń, taki, który mnie od komputera przegania i ręce do tyłu wykręca, jak mam tylko klawiatury dotknąć, taki, który złośliwie mi myszkę odsuwa i blokady mięśniowe w rękach mi urządza, taki, który nawet do głowy dostać się potrafi i kurek z pomysłami złośliwie mi zakręca. Bida z nędzą i czarna rozpacz w jednym.. kiedy on sobie weźmie i spakuje te swoje manatki i w końcu wizytację, w nieskończoność przedłużającą się, zakończy? Toż dobre wychowanie chyba nakazuje taktowne wycofanie się z przedłużających się odwiedzin, czyż nie? No i masz babo placek, a właściwie to lenia aroganta i bandytę.. 

Szczęśliwie, leń ,choć z kanapy na mnie okiem łypie, do dziergania mi się nie wtrąca.. nie rozumiem kompletnie dlaczego, ale jak mniemam w te chwile ze mną pochyloną nad drutami spędzone pewnie rozmyśla jak mi tu dojście do komputera utrudnić i obrzydzić, niestety skutecznie. Ale dziergać mogę, więc się na te jego dziwne warunki godzę. 

Dziergam, aktualnie dwie robótki. Męski sweter dziergał się całkiem pięknie i bezboleśnie do momentu, gdy na mojej drodze wystąpiło sobie brzusio. Brzusio, jak to brzusio, lekko zaokrąglone i pękate zburzyło mi koncept kieszeni kompletnie i zmusza do myślenia. Brzusio niezmiennie sobie sterczy i kieszonkę mi rozciąga i nawet głód na niego nie działa.. Trochę zatęskniłam za Adonisowym brzusiem w kostki czekolady rzeźbionym, na takim z pewnością kieszonka byłaby leżała jak trzeba, ale jak się nie ma tego co się lubi, to się ponoć lubi, co się ma. Ja tego Brzusia kocham niezwykle i na co dzień mi on kompletnie nie przeszkadza, ba! nawet się cieszę, że tam sobie jest, bo taki prawdziwy jest, mięciutki i cieplutki, no ale jak staje na przeszkodzie realizacji pomysłów, to się troszkę na niego gniewam. Choć nie, nie na brzusia się gniewam... a na kieszonkę.. Męski zatem spoczął na laurach, ma urlop bezpłatny, zbija bąki.. zwał jak zwał, męski sobie leży i czeka na nowy koncept.
Ale to nawet dobrze, że mi się brzusio wypchnęło i prace nad męskim swetrem spowolniło, bo się mi na druty całkiem niespodziewanie Zarzamora od "M" w wersji Sock wepchnęła i sunie jak marzenie.. :D Koncept w głowie siedział już od dawna, jeszcze zanim się na zakupy w magic loop wybrałam, siedział sobie i dojrzewał, do włóczki ulubionej i pięknie mieniącej się ulubionymi odcieniami. Zarzamora jest po prostu cudna, zielenie przeplatane fioleto-turkusami z domieszką intensywnego granatu, aaaaaach... taaakie piękne.. jak nocne, burzowe niebo zalane światłem księżyca w pełni.. Jak to włóczka z eMem na przedzie, dzierga się miło i bez przeszkód, właściwie samo się dzieje, ja tylko biernie w zespół z kanapowym leniem towarzyszem się progresowi przyglądam, z nieskrywaną dziką satysfakcją :D Przepraszam za brak skromności, ale znów rośnie takie moje "coś". Detale - są! dekolt - jest! luz - będzie! No moje i już! :D

Mimo to, że leń mnie kompletnie od pracowniczej klawiatury przegania czasem się mi uda zasiąść i palcem po mapie świata pojeździć.. Szykuje nam się pod koniec sierpnia urlop z atrakcjami, w końcu! może gdzieś tam właśnie uda mi się tego mojego lenia zgubić w tłumie i zostawić... Koniec końców planów na razie nie czynimy, bo w najbliższy weekend zaważą się losy naszego Odinka, pojedzie z nami biedak, czy znajdzie życzliwych i tymczasowych opiekunów? Trzymajcie kciuki za to drugie! Choć z duszą na ramieniu to mówię, podgryzana wyrzutami sumienia, liczę po cichu, że tym razem wakacje spędzimy gdzieś w fajnym miejscu (palec na mapie zawędrował w miejsce zjawiskowe), ale żeby to się stać mogło odpowiedzialni koci rodzice muszą synowi znaleźć "kolonię" :) 

To chyba tyle.
Mam nadzieję, że Was lenie nie odwiedziły w te wakacje..? 
Miłego zbliżającego się weekendu!



Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...