Czerwień działa na zmysły chyba każdego śmiertelnika, no, może poza tymi, którzy widzą świat pozbawiony kolorów lub nie widzą różnicy między zielonym, a czerwonym (Daltonizm). Jakie smutne musi być postrzeganie świata bez jego najsilniejszego atutu, jakim jest kolor! Kolor tak żywy, zmysłowy, radosny.. Kolorem jestem urzeczona! a w przypadku tej soczystości czerwieni niezwykłej to już padłam na kolana.
Ale co to za czerwień? i skąd się u mnie wzięła? Otóż wełna ta, to Dia Shawl od Colour Adventures, którą całkiem niedawno nabyłam w jednym z moich ulubionych sklepików. Sklepik ten ma cuda nie z tej ziemi i jak wyczytałam ostatnio, śle też poza granice Niemiec, trzeba się tylko skontaktować wcześniej z szefową i dopytać, strona jest bardzo czytelna, a zdjęcia genialnie oddają wszelkie kolorystyczne niuanse każdej wełny, zamawiałam już nie raz i za każdym razem jestem oczarowana i nigdy rozczarowana. Sklep nazywa się Jules Wollshop (klik) i choć językiem podstawowym strony tego sklepu jest język niemiecki, szybko można znaleźć wszystkie informacje.
Ale wracając do grzeszków i do czerwieni.. Jakiś czas temu MariaG, autorka bloga degustibus, pokazała walentynkowe cudo, czyli stalowobłękitne motki cudnej urody, które od razu skradły moje serce. Szybko się wywiedziałam co to i jakie to, by potem jeszcze szybciej sprawdzić czy i gdzie ja to dostanę, i się udało! Niewiele myśląc nabyłam, czerwoniuśkie, ociekające soczystością precelki tej samej wełny, na co? nie wiedziałam wtedy jeszcze, ale miałam pewność, że na coś szczególnego.
I tu się zazębia nam motywacja zakupowa z tematem przewodnim postu, jaką w moim przypadku była zazdrość.. Pozazdrościłam koleżance dziewiarce jej zdobycznych precelków i ruszyłam do boju w poszukiwaniu tegoż samego dobra. Szczęśliwie z pozytywnym rezultatem. Dało mi to do myślenia, jak wiele moich działań z dziewiarstwem w tle stymulowanych jest grzeszkami...
pycha...
Jestem pyszna straszliwie, i nie mam tu na myśli własnego smaku, a pychy, próżności i uznania, przyjmującego formę serduszków, za którymi tak gonię! Ten blog jest tego idealnym przykładem.. Mogłabym wrzucić wszystkie moje dobra do szafy i tylko swoje oko cieszyć, ale tego nie robię, bo kocham zbierać komplementy, uwielbiam jak mnie dobrym słowem oblewacie, dzięki czemu głowę jeszcze wyżej trzymam, a nosa zadzieram do niebiosów! i uwielbiam ten moment jak mi sodówka do głowy uderza i nosem przez sekund kilka wyłazi! ;)
chciwość...
Chciwość to jest to, co moje zakupowe szaleństwo napędza, chcę więcej motków i więcej, nieskończoną ilość, pokładać się na takich obłoczkach we wszystkich kolorach tęczy, to dopiero marzenie do spełnienia, chcę więcej i często chcę tego, co mają inni.. znów grzeszę, ale za to jak przyjemnie :D
zazdrość..,
Bez zazdrości życie nie ma smaku, dziewiarskie życie nie istnieje, podpatrując co dziergają inni, jakie mają cudne włóczki, jakie kolory, jakie kształty, jakie fasony, ciągle czuję jak mnie żółć zazdrośnicza zalewa i napędza....
nieumiarkowanie..
chcecie zaglądnąć do mojego pudła dobroci? Przepastne jest, choć wiem, że nie tak, jak powinno, tyle jeszcze nie mam, tyle włóczek jeszcze nie wpadło do niego. Z pełną świadomością to powiem, że choćbym tam w tym pudle miała tony włóczek, choćby całe moje mieszkanie było włóczkami upchane, siadałoby się na motkach jak na pufach, wieczorną porą na preclach bajecznie wybarwionych układałabym głowę do snu, by śnić o... no wiadomo, że o nowych motkach! tych, co to ich jeszcze nie miałam, tych, co to mnie nęcą i kręcą.. tych wyśnionych! choćby to wszystko się stało, ciągle mi będzie ich mało! ;)
gniew...
Ostatnio wpadłam na pomysł dziergnięcia Ludka do wyładowania frustracji, jak mnie gniew na druty bierze, fruwałby sobie w przestworzach, odbijał od ścian, upadając lekko na podłogi, chroniąc serwisy drogocenne czy akcesoria dziewiarskie przed frustracją napędzonym unicestwieniem, a jakby wpadł sobie Ludek w Połówka czy Odiśka przy okazji nieplanowanego, podyktowanego emocją i agresją lotu, przynajmniej by ich nie poobijał. Złość i gniew w tych momentach jak nie wychodzi towarzyszy mi ciągle. Jak trzeba pruć.. - fruuuu, jak leci oczko... - fruuu, jak mi włóczki braknie..- fruuu i fruuu! Terapeutek (takie sobie imię wymyśliłam) miałby latanie darmowe w domowych przestworzach.. a ja ciut mniej gniewu w sobie ;)
lenistwo..
nie.. z tym akurat nie mam problemów ;) chociaż może i jednak? "niechcemisizm" czasem i mnie dopada, zwłaszcza jak mi się "musizm" włącza i do roboty zagonić próbuje, wtedy, moja wrodzona tendencja do buntu, tak typowego dla znanego "na złość mamie odmrożę sobie uszy" niczym mechanizm obronny, przed nadmiarem pracy mnie chroni ;) Ale przecież tak miło jest się polenić, poleżeć na łące okwieconej, zalanej majowym słońcem, i nic nie robić..
Grzeszna jestem.. i wiecie co, wcale się tego nie wstydzę! Ba! nawet jestem wdzięczna, bo dzięki swoim grzeszkom wzbogacam swoje życie kolorami i włóknami o boskich i leczniczych właściwościach.. bo przecież dobrym dotykiem można duszę zoraną zaleczyć, pogłaskać, podnieś na duchu, a cóż pieści lepiej, jak nie merinos z jedwabnym połyskiem, albo kaszmirowa chmurka? A kolory? Tyle dobrego mówi się o wpływie barw na nasze samopoczucie, niektórzy nawet kolorami leczą (chromoterapia)! jak zatem nie być grzesznikiem i się z tego cieszyć? :D
A ty jakie masz grzeszki z dziewiarstwem w tle na swoim sumieniu? co Tobą targa? jakie emocje napędzają?
Już całkiem na koniec, ślicznie Wam dziękuję za tak piękne przyjęcie mojego nowego projektu! pysznie było i pyszniejsza dzięki tym komplementom jestem!
Smakowitego dnia pełnego grzeszków!