środa, 2 grudnia 2020

Męski na dwupak idealny ..

Jakoś tak dokładnie rok temu pokazywałam ten sweter, wydziergany z riosa od malabrigo, swojej Przyjaciółce, podczas jej króciutkiej u nas wizyty. Sweter ten już zdążył chwilę przeleżeć na półce, dużo był krótszy i zakończony prostym ściągaczem.. Przyjaciółka nawet go na siebie narzuciła, ale tak szybko jak go wciągnęła, tak szybko zdjęła ze słowami pełnymi rozczarowania na ustach, że on przecież "taki męski.."

Za mały na Połówka, za wielki na Asję w tamtym momencie, dojrzewał sobie niczym wino.. Przeleżał sobie właściwie do początku kalendarzowej jesieni, kiedy to dotarło do mnie, że potrzebuję na zbliżającą się zimę dzianiny wielkiej, rozciągliwej, to znaczy rozwojowej, najchętniej nieco dłuższej niż zazwyczaj, bo, wybaczcie, ale jedyne portki, które na siebie praktycznie od początku tej ciąży jeszcze zakładam, to rozciągliwe w każdą stronę, niczym nie krępujące ruchów getry lub spodnie prawie z samego streczu, a wiadomo, że to raczej ciepła nie zapewni... nie, nie będzie ze mnie stylowej ciężarnej, bo ponad wygląd i urodę cenię sobie ostatnio komfort i wygodę o wiele bardziej! 

Sweter w całości wydziergany został od góry, bezszwowo, czyli w jednym kawałku, w, już chyba na każdą stronę przetestowanej przeze mnie, konstrukcji. Lubimy się z takim rozwiązaniem bardzo i chętnie do takiego dziergania wracam. 

Pamiętam, że okropnie się namęczyłam z rozłożeniem kolorów w dzianinie.. mieszałam tymi motkami i mieszałam, a i tak na samym końcu okazało się, że te odcienie nie ułożyły się tak do końca po mojej myśli, ale już musi zostać jak jest, bo jednego się ostatnio nauczyłam, nie poprawiać przesadnie, tylko zaakceptować i nie ścigać się z perfekcją, bo nie wiadomo, czy jutro będę mieć siłę na to by kontynuować tę walkę ;) ha, wiem na pewno, że nie będzie mi się chciało.. :) 

Jeśli czegoś ostatnie 3 kwartały mnie nauczyły, to zwyczajnie odpuszczać tam, gdzie naprawdę nie ma sensu się z wiatrakami tłuc i zwyczajnie cieszyć się mikro momentami.. a już naprawdę największym hiciorem jest to, że sweter dostał drugie i przecudowne życie, bo jest jak druga skóra wygodny, ciepły i niezastąpiony na leśnych ścieżkach! 

Zresztą zobaczcie!


Moje ulubione rzeźbienie na ramionach..


Szalo-kołnierz na zakładkę z przodu.. Można go wywinąć, ale nie na temperaturze bliskiej zera ;) wybaczcie ;) 





Rios ma jeszcze jedną przeogromną zaletę, która jest raczej typowa dla wielu włókien naturalnych, wybacza wszelkie dziewiarskie niedoróbki i wygładza się i wyrównuje po praniu jak marzenie... Już tłumaczę dlaczego to było dla mnie takie ważne.. Jak już w końcu chwyciłam za druty i zaczęłam przekładać te oczka, to jedyne na czym mogłam się jeszcze jako tako skupić, to były TYLKO prawe oczka, ale, nie wiem dlaczego, moje dłonie straciły płynność ruchów i zachowywały się jakby je dopadła jakaś amnezja.. Oczka były koślawe, rożnych wielkości, krzywulce takie.. nie bardzo miałam powody by dzierganie kontynuować, bo byłam przekonana, że to się do niczego nie będzie nadawać, ale merino nie zawiodło i pięknie się po praniu w lekkim blokowaniu wyrównało..





Na koniec, chcę Wam serdecznie i z całego serca podziękować, w swoim i w imieniu Połówka,  za wszystkie Wasze ciepłe komentarze pod poprzednim postem! Przyznaję, że ilość serdeczności z jaką przyjęliście tę naszą nowinę, nas po prostu zmiotła i ogromnie jestem za każdy jeden komentarz wdzięczna. Wzrusz mnie trzyma od kilku dni i ciężko jest mi na nie wszystkie odpowiedzieć, zwłaszcza, że jednak staram się komputer czy telefon nieco odstawić i zająć głowę czy ręce innymi przyjemnościami. Długo czekaliśmy na ten nasz mały cud i ogromnie mnie cieszy, że tak wiele spośród Was, którzy czytacie mnie i ten blog i moje na nim z serca pisanie, tak żywo się z nami raduje :)

 BARDZO SERDECZNIE WAM ZA TO DZIEKUJĘ :) :* :* :*

Mam jeszcze kilka dzierganych, na ciążę przerobionych, dzianin, które zamierzam nosić w najbliższych kilku miesiącach, ale czy uda nam się je obfotografować, szczerze mówiąc, nie wiem. Z różnych powodów wolę chyba pospacerować i łyknąć świeżego powietrza niż stać przed obiektywem, ale jeśli się nam kiedyś jeszcze złożą warunki pogodowe i moje fizyczne, to Wam pospieszę i o nich zameldować!


Ściskam Was bardzo serdecznie i życzę Wam spokoju i zdrowia przede wszystkim :*

I może do przeczytania niebawem..? :* 

poniedziałek, 30 listopada 2020

...

 Rok 2020 Nie przestaje mnie zaskakiwać.. 

Znikłam na bardzo długo, wiem, ale wydaje mi się, że mam całkiem niezłe usprawiedliwienie ;)  

Kochani, słuchajcie! Spodziewamy się Maluszka! 

Przyznaję, że ta radosna nowina kompletnie nas zaskoczyła, o czym może kiedyś w szczególe Wam jeszcze opowiem, ale odkąd wiemy że zostaniemy wkrótce rodzicami, życie nasze trochę się wywróciło do góry nogami. Stąd moja nieobecność. 

Na chwilę obecną mamy się dobrze, chociaż początek tej ciąży był nieco dla mnie trudny, o dzierganiu w ogóle nie było mowy, bo nawet krótkie trzymanie w dłoni włóczki lub drutów wzmagało i tak nieprzyjemne już mdłości i zawroty głowy. Od kilku tygodni jest nieco w tym temacie lepiej, ale bardziej przerabiam wydziergane już dzianiny na potrzebę chwili (jedną Wam niebawem pokażę), niż tworzę coś nowego. Nigdy nie myślałam, że do tego dojdzie, ale nie mam do kreatywnego myślenia głowy! Do liczenia zresztą też nie! 

Oboje z Połówkiem koncentrujemy się głównie na tym by w zdrowiu do rozwiązania dotrwać, w związku z tym jeśli już wychodzimy z codziennej izolacji to raczej w plener na świeże powietrze niż gdziekolwiek indziej. I tak, dzień za dniem nam mijają, kilogram za kilogramem przybywa, a my rośniemy sobie zdrowo, w ekscytacji oczekując przyszłości i naszego spotkania z Maluszkiem. 



Powoli zaczynam też myśleć o małych dzianinach, ale ponieważ wyszukiwarka na ravelry w temacie dziecięcych dzianin kompletnie mnie zmiotła nadmiarem opcji do przeglądnięcia, chętnie zdam się na Waszą pomoc w temacie. 
Macie jakieś sprawdzone i przerobione wzory godne polecenia dla niemowląt, a w szczególności dla chłopców? 

A tak, właśnie.. 

Bo to CHŁOPAK będzie! :) 

swoją drogą to chyba po Tatusiu "Połówkiem" zwanym, "Ćwiartkiem" będziemy go nazywać? :) :) :) 

Trzymajcie się ciepło Kochani, bądźcie zdrowi i ostrożni, i jeśli macie chociaż troszkę siły w nadmiarze, to trzymajcie za nas kciuki w najbliższym czasie! Przydadzą się :) 

Do następnego razu! 

Buziaki! 

Asja w dwupaku.. ;)




niedziela, 7 czerwca 2020

Bloom where you're planted

Gdyby się wszystko inaczej potoczyło, właśnie siedziałabym sobie w centrum Porto na kawusi wgryzając się radośnie w ciasteczko z kremem.. 

Gdyby jednak faktycznie życie potoczyło się inaczej, czy ten szal byłby tak istotny, jakim stał się w obliczu tego z czym wszyscy się zmagamy? 

Nie sądzę.. 

Bloom where you're planted powstał przy współpracy z organizatorami tegorocznej edycji Festiwalu Knit With Friends w Porto, Portugalia. 

Inspirowany naturą, niesie ze sobą przesłanie. Głęboko wierzę w to, że w obliczu tego z czym przyszło nam się w ostatnich tygodniach zmagać, w obliczu każdej właściwie patowej sytuacji, którą nam życie zgotuje, możemy też, pomimo niesprzyjających okoliczności, sięgnąć w stronę słońca, być dla siebie serdecznym, wspierać się i motywować i być lepszym, 
i rozkwitnąć,
 pomimo niekorzystnych warunków,
dokładnie tak samo jak każda roślinka, która niezależnie od miejsca w którym została zasadzona, rozwija swój potencjał właśnie tam i kwitnie najpiękniej jak potrafi. 

Zobaczcie jak się prezentuje!












Wzór jest dostępny tu: bloom where you're planted w języku angielskim oraz portugalskim.


Szal został zaprojektowany z myślą o włóczce typu fingering (ok 450 m w 100 g)) i na jego wydzierganie potrzeba tylko 2 motków w kontrastujących kolorach. 

Wydaje się też być świetnym projektem do zabawy kolorami, zarówno jednolite tło z kolorowymi gałązkami, czy gradientowe tło z jednym towarzyszącym kolorem dla gałązek, wszystkie wersje wyglądają doskonale. Wszystko zależy od tego jak poprowadzi Cię Twoja intuicja. 


Festiwal miał własnie trwać w najlepsze.. Niestety tak się nie stało, ale organizatorzy wyszli i tej przeciwności losu na przeciw i wraz z kilkoma gośćmi specjalnymi, jak królowa Brioszki, Nancy Marchant, czy Justyna Lorkowska (myślę, że tej projektantki nikomu z Was nie muszę przedstawiać!) zorganizowali wczoraj transmisję na żywo. Serdecznie Was zachęcam do obejrzenia tych relacji (wejdźcie sobie na konto Knit With Friends na instagramie - klik i kliknijcie w zdjęcia na ich koncie, każdy z filmików nie trwa dłużej jak 30 minut), obie warte są obejrzenia, Nancy wspaniale opowiada o trudnościach w opanowaniu brioszki, a Justyna z ogromnym dystansem do siebie i świata dzieli się zarówno swoją pracą jak i inspiracjami stojącymi za nią. 

A jeśli znajdziesz jeszcze chwilę czasu, to zapraszam też na filmik z moim udziałem. Z góry Was przepraszam za małe trudności techniczne, które nieco mi plany pokrzyżowały, ale mam nadzieję, że udało mi się te błędy początkującego jutubera ;) urokiem osobistym :D Wam wynagrodzić. 

Dzisiaj odbędą się jeszcze dwie transmisje, na które bardzo czekam. Polecam Wam zwłaszcza  tę z Filipą Nionoi, która jest mistrzem dziergania w stylu portugalskim i doskonałym nauczycielem! Dzięki niej niemożliwe stało się możliwe i udało mi się opanować tę trudną technikę dziergania! 

Zaglądnijcie tam dzisiaj koniecznie!


Już całkiem na koniec, muszę Wam powiedzieć, że bardzo mnie zadziwia, jak życie i praca potrafią się ślicznie i w niezamierzony sposób poukładać. 


W przypadku tego projektu udało nam się w zespół z Połówkiem (jeszcze potrzebuję jego wsparcia technicznego w tym temacie) złożyć pięknie prezentujący się wzór, co sprawia, że jeszcze większą radością dzielę się tym wytworem mojej wyobraźni z Wami.. 

Gdybym to zaplanowała, nigdy by się nie udało.. a tak, popatrzcie..

Dwie Asje na jednej stronie :) tylko kto to zniesie! :D 




Ściskam Was bardzo serdecznie i gorąco pozdrawiam! 

Do następnego razu!

A.

środa, 3 czerwca 2020

Pietra mam, pietra portki!

Dawno mnie tu nie było... 

Życie, chociaż mocno staramy się je spowolnić, przyspieszyło do takiego tempa, że czuję jakbym przespała ostatni kwartał.. 

W pierwszej połowie marca ze strachem obserwowaliśmy to wszystko co działo się na świecie..  po raz pierwszy otrzepało nas tak straszliwie, gdy jeszcze zanim pandemia na dobre wkroczyła do Niemiec, my już byliśmy w zamknięciu, poddani profilaktycznej kwarantannie. Od tego czasu przez głowę moją przeleciała emocjonalna sinusoida, z taką samą ilością upadków, jak i wzlotów. Zwolniliśmy.. Zadbaliśmy o zdrowie, odporność, dystans i psychiczną higienę. 

Znikłam.. wiem, że niektórzy z Was nawet zdążyli się już o mnie zacząć martwić, za każdą tego typu wiadomość serdecznie Wam dziękuję! 

Znikłam dla zdrowia, znikłam, ale tylko pozornie, bo wciąż jestem, chociaż mniej mnie jest w świecie online, i mniej mnie jest w świecie ogólnie, to wciąż tworzę, składam dzianiny, szyję ubrania, i próbuję z uśmiechem przetrwać w oczekiwaniu na lepsze dni. 

Od ostatniego mojego tutaj wpisu, jedno się zasadniczo jeszcze zmieniło! biegam! po kilku latach nieudanych prób nareszcie mogę truchtać w czasie dłuższym niż 30 minut bez przerw! Mamy z Połówkiem już kilka 10 km przebieżek za sobą i ciągle nam mało.. 

I myślę sobie, że to właśnie dzięki temu przetrwaliśmy ten ostatni kwartał. Ta godzina dziennie spędzona w lesie jest i była lekiem na całe zło.. 

Lepiej się czuję, lepiej się wysypiam, odpoczywam okrutnie się męcząc, i zwyczajnie mam się dobrze.. 

Na tyle dobrze, że nawet znów się sobie na zdjęciach podobam.. 

Stąd ta szybka leśna sesja.. i ulubione portki z lnu ze stretchem, elastic - fantastic! Spodnie z gumką w pasie z wysokim stanem, które UWIELBIAM! 

Tak wiem, zbyt wiele szczegółów na tych zdjęciach nie widać, ale uwierzcie mi, wygoda jaką te gatki zapewniają sprawiła, że w ogóle odważyłam się stanąć przed obiektywem..  






Mam nadzieję, że w zdrowiu Cię zastaję i w spokoju ducha, chociaż wiem, że okoliczności z jakimi przyszło nam się w tym roku zmierzyć, dalekie są od łagodnych czy wymarzonych..

I mam nadzieję, że tworzysz, cokolwiek co daje Ci radość i ucieczkę od codzienności, bo mam wrażenie, że hobby jest tą częścią naszej dziewiarskiej rzeczywistości, która naprawdę nas ratuje.

Ściskam Was bardzo serdecznie! I mam nadzieję, do następnego, względnie szybkiego, razu!

A.

piątek, 10 stycznia 2020

trzy kolory

Nie może być tak, by szewc bez butów chodził ;) 

W związku z tym, że przy okazji zmasowanej produkcji pod-choinkowych prezentów odkryłam gigantyczne zapasy włóczkowej drobnicy, w tym też i ulubionego noble od Holst Garn, w ilościach tak znikomych, że nie było mowy o jakimś sensownym projekcie (kuleczki nie przekraczały 5 g), sparowałam tę drobnicę z jasnym tłem (De Rerum Natura w Cyrano, też jakieś resztkowe ilości), i podwójnie trzymając noble, wpletłam nieco koloru w najzwyklejszą na świecie czapkę, tym samym rozpanoszącym się, nie tylko w mojej głowie, wynalazkiem. Pamiętam, że jeden z kolorów nie wymagał strzyżenia po zakończeniu motywu, to znaczy że jechałam na oparach ryzykując prucie wszystkiego, ale się udało! I w dodatku mogę się cieszyć trzema najlulubieńszymi kolorami z palety kolorów tej włóczki w jednej czapce! 

Motyw właściwie miał leżeć niesymetrycznie na mojej głowie, ale prawda jest taka, jak zresztą zdjęcia Wam zademonstrują, że dopóki nie wyląduje gdzieś na mojej potylicy, wygląda zawsze dobrze. Najmniej mi pasuje na środku czoła, ale to, umówmy się, podczas zakładania tej czapki, mi kompletnie nie grozi, żeby ją tak idealnie wymierzyć i wyśrodkować ;) 

Na okoliczność tych zdjęć, które powstały jakoś w drugiej połowie grudnia, zabrałam ze sobą siatę potencjalnych dodatków. Shanel (klik), chociaż bardzo ten szalik wielbię, najrzadziej z moich akcesorii ubieram. Mroźna pogoda kompletnie omija nasz region, ale te braki nadrabia zimą w postaci opadów deszczu. Obawiam się zawsze, że tej grubości wełna, niczym gąbka, wchłonie nadmiar wilgoci z powietrza i zwyczajnie mnie do ziemi swoją wagą ściągnie.. ;) W czasie tej dość słonecznej pogody sprawdził się w roli dodatku doskonale.

Musicie wiedzieć, że najchętniej gromadzę te swoje zakończone wyroby do punktu, w którym mamy przynajmniej trzy, jeśli nie więcej, rzeczy do sfotografowania. Nie lubię sesji zdjęciowych i całego w związku z tym szumu wokół tego zadania. Aby siebie i Połówka nie przytłoczyć nadmiarem sesji zdjęciowych, staram się to zadanie nam dozować, w ilościach, które oboje przetrawiamy bezboleśnie i mamy czas by odpocząć przed kolejną sesją. Inną sprawą jest, że synchronizacja wszystkich czynników w jednym czasowym punkcie, jak dobre nastroje i siły witalne naszej dwójki, mój względnie dobry hair day ;), weekendowy, umiarkowanie słoneczny, wolny dzień, nie tylko od pracy, ale też i od innych planów wyjazdowych / spotkaniowych / zakupowych, to naprawdę wyzwanie. Weekend niestety nie trwa tydzień, a pogoda bardzo często współpracować nie chce i psuje nam wszystkie fotograficzne plany. Silą rzeczy, nawet jakbym chciała częściej te zdjęcia robić, życie nam te plany weryfikuje i i tak ostatecznie i prawie zawsze kończy się to siatą zakończonych projektów zanim ten dzień nastąpi. 







Cieszę się bardzo, że tym razem udało mi się też i Połówka do zdjęć namówić, doczekał się bowiem bardzo podobnej do mojej, okrojonej z dekoracji, czapki, więc specjalnie nie bojkotował pomysłu. Zabawę mieliśmy przednią, bo co prawda ukryliśmy się nieco przed ludźmi, ale co rusz i trochę wpadało na nas albo jakieś rozbiegane i szczęśliwe psisko, albo co gorsza, psisko w asyście swojego pana. Zdziwienie na jego twarzy, co ta dwójka w tym kącie wyczynia, śmiejąc się do telefonu (komórką wyzwalam i kontroluję zdjęcia) jednocześnie nagrywając na aparacie ustawionym na trójpodzie, była bezcenna :) 



Może to się stanie naszą fotograficzną tradycją, która nam sesje zdjęciowe umili, że się trochę powygłupiamy we dwójkę pozując, zobaczymy. Nie mniej, widok naszej dwójki, z siatami (dwiema) pełnymi wełnianych dobroci, z trójpodem, aparatem i plecakiem na wszystkie przydasie, wzbudza często zainteresowanie, którego wolę jednak unikać.. Peszy mnie to strasznie i jest po zdjęciach. ;) 

Tego dnia, w tej samej cudnie na mnie skrojonej kurtce, udało mi się jeszcze jeden mały gadżet uwiecznić. Muszę się Wam przyznać, że odkąd dziewarstwo wróciło do mnie, co miało miejsce jakoś 8 lat temu, małe projekty nie dawały mi żadnej frajdy. Ale teraz, po tym maratonie drobnicy dziewiarskiej, rękawiczkami, skarpetkami i szybkimi czapkami stojącej, bardzo mi jest trudno wrócić do swetrów. Mały projekt daje ogromną satysfakcję, szybki rezultat, no i powtarzany wielkrotnie, w różnych wersjach kolorystycznych, nie wymaga żadnego prawie nad nim myślenia, a frajdę zapewnia. 

Odpoczęłam od większych projektów, myślenia o każdym szczególe, gigantycznych czasowych zobowiązaniach, i zatęskniłam za dużą formą.. Czas na jakiś sweter! 

Ale najpierw KOSZULA Z KOŁNIERZEM powstanie, wyzwanie odzieżowe, na które ostrzę sobie pazurki już od końca grudnia. Wszystko jest przygotowane, żeby zacząć, tylko ten cholerny i wiecznie wątpiący duch na ramieniu mi wadzi... uda się? czy się nie uda??? 


Ściskam Was bardzo serdecznie i życzę pięknego i kolorami zmalowanego weekendu! 

A.

czwartek, 9 stycznia 2020

gradientowy szał

Nigdy wcześniej nie podjęłam się masowej produkcji prezentów pod choinkę. Prawdę powiedziawszy dziergam zazwyczaj dokładnie to, co mi w duszy gra, a jak wiadomo, gusta bywają różne i to co mnie się spodoba lub na widok czego serduszko mi w rytm cha-cha zatańczy, niekoniecznie musi wzbudzać podobne odczucia u innych. Jeszcze trudniejsze wydawało się sprostanie zadaniu, jakim jest wybranie prezentów dla całej, pełnej różnych temperamentów i preferencji, rodziny. 

No i jeszcze ten paskudny i wiecznie powątpiewający duch na ramieniu, który każdą moją decyzję podwarzał krótkim - nie spodoba się! 

Przeskoczyłam tę wysoko przez siebie samą postawioną poprzeczkę i dałam się ponieść w ubiegłym roku fantazji. 

Zdecydowałam się ubrać dwie kilkuosobowe rodziny głównie w nakrycia głowy - czapkami w związku z tym zmalowałam sobie cały grudzień. 

Ta czapka, którą Wam chcę dzisiaj zaprezentować, jest moim zdecydowanym faworytem spośród tych nastu, które wyprodukowałam. 

Zresztą zobaczcie!










Dekoracyjny motyw z tej czapki to wynalazek, który mi się rozpanoszył i przejął nade mną kontrolę do tego stopnia, że zamieszkał na kilku jeszcze innych projektach, jak rękawiczki czy skarpetki, wszytkie trafiły już w dobre ręce i stopy. Wnętrze tej czapki nieco jest mniej uporządkowane, ale równie urokliwe.. kolorami zmalowane.. Lubię się z tą czapką bardzo. Na tyle mocno, że wybrałam ją dla kogoś bardzo wyjatkowego, i mam nadzieję, że nie tylko spełni swoje zadanie i zadba o zdrowie i urodę, ale też kolorami nastrój weselszy zmaluje. 

Muszę przyznać, że nie spodziewałam się, że masowe dzierganie prezentów może dostarczyć tyle radości.. może to kiedyś jeszcze powtórzę.

Ściskam Was bardzo serdecznie i do napisania wkrótce!

A.

środa, 8 stycznia 2020

patchwork po raz drugi..

To się musiało wydarzyć prędzej czy później... 

Ale od początku. 

Mam taką przyjaciółkę (ostatnio zresztą o niej wspominałam), która odkąd pamiętam coś szyła. Kiedy moje zainteresowania całkowicie skupiły się wokół sznura, ona wpadła jak śliwka w kompot w szycie patchworków. Nie wiele to zmieniło w naszych konwersacjach, chociaż pewnie Ona musiała się nieźle namęczyć, słuchając moich przydługich wywodów o sznurach, o których nie miała żadnego pojęcia przecież, ani pewnie nie potrzebowała więcej się dowiedzieć. Ja się starałam odwdzięczyć, słuchając o tych jej uszytkach, chociaż raczej koleżankę popędzałam, gdy wchodziła w szczegółowe opisy procesu tworzenia danego projektu lub gadżetów, których użyła.. Wstydzę się tego jak jasna ciasna, bo teraz to by mi się ta wtedy-wcale-niepotrzebna wiedza bardzo przydała. 

No ale.. człowiek się uczy całe życie! 

Ta sama przyjaciółka całkiem niedawno pokazała mi swoją piękną pościel. Wiecie, nam obu równolegle odwaliło - wybaczcie, ale nie mam lepszego określenia na ten stan obsesji na jaką zapadłyśmy..) na punkcie tkanin, więc zamiast o mężach i problemach dyskutować, zaszyłyśmy się (:D) w sypialni mojej przyjaciółki by.. targać do góry kapę z łóżka i pościel nową oglądać :D. Bez dwóch zdań, pościel genialna, tkanina marzenie, wzornictwo świeże.. Marka wszędzie dostępna, on-line można też nabyć, więc dlaczegóż by nie? Już w trakcie rozmowy coś mi zaświtało, że TA MARKA nie odszywa na takie wymiary pościeli, jaką ja posiadam, ale za zbója nie mogłam sobie przypomnieć czy to poducha była problematyczna, czy kołdra. 

Z przyczyn głównie koto-funkcjonalnych, pościel nasza nigdy nie mogła być w odcieniach ciemniejszych niż sierść RUDEGO. Może jeszcze pamiętacie Odiśka, a może nie, no w każdym razie oczywistym był wybór od jasnej szarości po.. jasną szarość :D czerwienie, borda, szmaragdy, czy czernie były absolutnie wykluczone. 

Jak szaleć to szaleć.. 

Wróciliśmy po wizytacjach świątecznych w dobrych nastrojach i jakoś z początkiem nowego roku wybraliśmy wymarzoną, dorosłą pościel w kolorze bliskim czarnej.. norze ;) 

W związku z tym, że pewna szwedzka marka nie prowadzi sprzedaży poszewek w rozmiarze mojej pościeli w Niemczech, każda wycieczka do Holandii lub Polski to okazja, żeby te braki nadrobić. Tak właśnie zrobiłam jakieś 3 lata temu, po czym odkryłam, że na tę moje poduchy 80 cm x 80 cm poszewka 70 cm x 60 m nie ma siły wejść.. komplet schowałam wtedy na dno szafy, może liczyłam na to, że urośnie? 

W ubiegłym roku podczas letnich porządków, pościel wyjęłam zaskoczona, wyprałam i przyjęłam radośnie fakt, że jednak pasuje! (UROSŁA, mówię Wam!)

Jak już przyszło co do czego i oboje zachwyciliśmy się czarną.. norą ;), okazało się, że jest! rozmiar 80 cm x 80 cm. Kupiliśmy by w kilka dni później cieszyć się norą na żywo! 

Padłam trupem, gdy okazało się, że ja to jednak NAPRAWDĘ mam poduszki 60 cm x 70 cm... a nie rzeczone 80 cm x 80 cm, a tak w ogóle to moja nowa poduszka jest od czapy, bo jest to profilowana wiskozowa pianka, która ma mnie uchronić od bólu w karku (na razie się sprawdza!) w wymiarach bardzo śmiesznych: 30 cm x 8 cm x 60 cm. 

Jakoś tak w przerwie świątecznej obejrzeliśmy pewien dokument o zwrotach towarów do sklepów i tym co się z nimi później dzieje.. to jest zdecydowanie temat na inny post, ale powiem Wam, że tak mi ten temat w serce i głowę zapadł, że ledwo paczkę otworzyłam już wiedziałam, że zwrotu nie będzie. Pytanie tylko jak tu ogarnąć cztery, a jak się właściwie okazało, pięć mniejszych poduszek, zamiast dwóch wielkich? 

Z pomocą przyszła maciupka paczusia skrawków.. od Riley Blake z serii Desert Bloom (klik), którą przytachałam z mojej ostatniej wizyty w My Bee House (klik). O tym zakątku to jak się odszyję to Wam jeszcze poopowiadam, bo oprócz paczusi przywiozłam stamtąd jeszcze kilka bajecznych, w sam raz na zbliżające się LATO (bo w końcu przyjdzie, prawda?!), tkanin. :D

Moja Babcia często mi powtarzała: "Dziecko, Ty to potrafisz cuda zdziałać i mięso (podczas przygotwania obiadu) rozmnożyć!" i: "wypinaj tę pierś! wypinaj!".. :D

Składając wszystko razem do kupy, i tę pierś wypiętą, i fiubździu w głowie, i myśli na urlopie, zakupy w ciemno i pod wpływem chwili, te zapomniane-a-trzeba-było-słuchać dyskusje o patchworkach, cudowne rozmnażanie towaru w rękach, brak zwrotów, i upór własny, żeby nie nazwać tego wszystkiego głupotą, chwyciłam się z motyką na słońce i zrobiłam sobie wiatrakową poduchę :) 

Oto ona! 









Z niecą większą przyjemnością wchodzę do tej mojej czarnej nory teraz, gdy widzę tę płomiennie rozpalone, kopnięte i zwariowane wiatraki.. Wiadomo, że pełno jest w tej poduszce niedoróbek i błędów, ale muszę Wam powiedzieć, że chyba jeszcze nigdy nie dopracowałam poszewki na poduszkę na taką skalę.. Wiem na pewno, że nie podejmę się następnego patchworkowego projektu zanim się w gadżety nie uzbroję, jak chociażby lamownik czy stopka z górnym transportem, bo chociaż ta poducha nie ma wypełnienia, podczas "pikowania" (można pikować bez wypełnienia?) wiatrakowe skrzydła ślicznie mi się z drugą częścią kanapki rozjeżdżały. 

Nie powiem, że mnie to składanie ze skrawków jakoś niemożliwie wciągnęło, chylę czoła przed wszystkimi, którzy to kochają, bo to jest straszliwie męcząca zabawa, prezycja goni prezycję, a jak się człowiek na milimetry machnie, to siada wszystko.. Nie przeklinałam tak już dawno, jak w czasie szycia tych wiatraków.. Marzy mi się jeszcze jeden projekt, większy i z rozmachem, graficzny i praktyczny, ale to może kiedyś jak sobie zapomnę ile mnie pracy ta całkiem zwyczajna poducha kosztowała! :) 


To nie jest co prawda mój pierwszy projekt tego nowego 2020 roku, ale z pewnością pierwszy taki wymagający i pouczający. Z ciekawością wyglądam kolejnych wyzwań, czy to szyciowych, czy dzierganych, którymi będę się z Wami w tym nowym roku dzielić!

Mam nadzieję, że Twój początek roku nieco mniej dramatycznie się zaczął, ale równie kreatywnie!

Do usłyszenia niebawem - naturalnie, już tylko o drutach! :*

A.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...