Większość z Was albo właśnie nabiera słonecznych rumieńców, albo już mahoniem się zmalowała, albo pakuje walizki, bo już za chwil parę będziecie się w morzu / jeziorze / basenie radośnie i wakacyjnie pluskać. My podczas tegorocznych wakacji postawiliśmy na krótkie i szarpane wyjazdy, ale intensywne. Forma moja jeszcze nie pozwala na dłuższe wyprawy, a przez ostatnią kontuzję (kolano mi się, delikatnie mówiąc, posypało i pokruszyło, i teraz chrupie jak krakersy.. a mówili, że sport to zdrowie! ;) ) i oczekiwanie na diagnostykę, trochę te wyjazdy na dłużej musieliśmy w czasie odłożyć. Do tego jeszcze chcielibyśmy bardzo wpaść na chwil kilka w nasze rodzinne strony, no i na dokładkę, Połówkowe delegacje, które się od czasu do czasu zdarzają, zazwyczaj nagle i niespodziewanie, uniemożliwiają nam bardziej odległe planowanie. Ale nawet w takich momentach, kiedy wydaje się, że nic się nie układa jak powinno, warto czasem spontanicznie, wyrwać się na chwileńkę w miejsce, które nas pozytywnie naładuje.
Odkąd mieszkam w Niemczech takim miejscem dla nas jest Holandia. Wracamy tam często. Czasem na zakupy (na przykład po zapas kawy w ziarenkach!), czasem by połazić po płaskim i wodą wypełnionym terenie, napić się tamtejszego piwa, najeść się frytek i poobserwować rowerzystów-szajbusów na drodze ;) Obojętne gdzie byśmy nie trafili, wszędzie w Holandii nam się podoba. Nie potrafię powiedzieć, czy to ten sielski i leniwy klimat, bo tylko Holendrzy godzinami potrafią puszczać na plaży latawce, z gracją łódeczkami i jachtami wymijają się w wąziutkich kanałach, nie straszne im bieganie zimą w deszczu, a nawet w gradobiciu, a do biura lub do knajpki, wystrojeni niczym na wesele, śmigają na rowerach, a panie nawet w szpilkach! Wszędzie i praktycznie z każdym można się porozumieć w języku angielskim, w autobusie, knajpce, czy na plaży, zawsze uśmiechnięci, wysmagani wiatrem i ogorzali słońcem, całymi rodzinami lub w gronie licznych znajomych bawią się w knajpkach, małe bąble wożą w przecudnie śmiesznych przyczepkach lub siodełkach, z przodu roweru, z tyłu, z boku.. ciągle w ruchu, wiecznie młodzi niezależnie od metryki. Taki mam obraz tego narodu i z radością wyglądam chociaż kilku godzin tam spędzonych. Działają na mnie lepiej niż najlepsza włóczka.
Tym razem wybraliśmy się nad morze, po prostu się pobyczyć, posłuchać szumu fal, opalić nosy, i nie tylko, poczytać, pogadać o planach, nasycić się słońcem i wiatrem. I szczęśliwie wszystkie punkty udało nam się odhaczyć :)
Wybaczcie, że nie pokażę Wam miejsca, do którego zawitaliśmy. Nie mam jeszcze w zwyczaju fotografować wszystkiego i wszystkich dookoła, wolę w pamięci obrazy zapisywać, wszystkimi zmysłami je pochłaniając. Telefon czy aparat wyciągam zazwyczaj jak muszę, albo jak już nie ma nic innego do roboty. I tak zaledwie kilka chwil udało nam się uwiecznić.. w hotelowej knajpce tuż po zakończeniu wyczerpującego i intensywnego pierwszego dnia..
.. gdzie nawet udało mi się parę rundek dla zdrowia drutami machnąć.. ;)
.. i na koniec dnia drugiego pełnego plażowania, w drodze na parking.. dokąd, naładowana energią słoneczną, zasuwałam w podskokach ;)
Niespełna 8 godzin plażowania łącznie, ze 3 godziny spacerowania, 30 minut marszobiegu, dwa piwka, jedna rybka, kilka rundek oczek prawych i 6 godzin podróży samochodem później.. naładowani, spieczeni słońcem, zmęczeni, ale szczęśliwi do granic możliwości, wróciliśmy do marudzącego i zawodzącego rudego.. Nie starczyło już sił na przytulaski tego wieczoru, co skrupulatnie nadrobiliśmy następnego poranka...
Powoli nabieram też rozpędu dziewiarskiego.. Przez ostatnie 2 tygodnie przekładałam tylko włóczki, z kącika w kącik, czasem nabierając oczka, by 10 minut później wszystko spruć i odłożyć.. Nie pomagała wizja prawie dwutygodniowego unieruchomienia i bólu w kolanie... Frustracja sięgnęła zenitu, kiedy wydawało mi się już, że włóczki mnie przestały lubić, druty mnie złoszczą, a swetry są mi zbędne..
Ale tam na tym leżaczku w hotelowym ogródku coś jakby kliknęło.. coś się w głowie zrodziło, dając nadzieję, że to jeszcze nie koniec jest mojej ze sznurkiem przygody..
Dlatego jeśli czujesz, że ze sznurkiem i drutami nie jest Ci po drodze, kiedy wszystko co dziewiarskie Cię drażni, druty nie chcą współpracować, nie walcz z tym. Zmień otoczenie, wyjedź, zatęsknij za robótką i naciesz się dobrodziejstwem lata. Jesień już niebawem przyjdzie z wydłużonymi wieczorami i mnóstwem czasu na dzierganie. Wtedy nadrobisz z radością ;)
Ściskam Cię serdecznie!
i gdziekolwiek jesteś mam nadzieję, że wakacyjny nastrój Cię nie opuszcza! :*
Dojrzałam! Torbę dziewiarkową dojrzałam! Krakowską? :P
OdpowiedzUsuńNo ba! innej nie posiadam :)))))) ale masz sokole oko! :)
UsuńŚciskam serdecznie :*
Ha! Owieczka zwiedza świat! :))) zdróweczkaaaaaa :* ściskam i pozdrawiam!
UsuńAno zwiedza :) dziękuję bardzo! zdrowia nigdy dość :)
Usuńbuziaki!
Czytanie Twoich postów to wielka przyjemność i relaks.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam .Mój urlop zaczynam z rodzinką od 1 sierpnia w Karpaczu i mam nadzieję wypocząć i nabrać weny na dzierganie.
Cieszę się bardzo :)
UsuńWypocznij Dorotko! dużo słońca Wam życzę na tym urlopie i niezapomnianych wrażeń, byle razem i w zdrowiu! Bawcie się dobrze! :) wena wtedy sama wróci.. zobaczysz!
Musze przyznać, że kicasz prawie jak Kicu, masz naturalny talent ;)
OdpowiedzUsuńCzo tam dziergasz, przyznaj się.
A będziesz się śmiała, lajtową i bardziej klasyczną wersję cudaka, który czeka na prezentację.. czyli sama siebie KOPIUJĘ! ;)
Usuńeeee.... do Kicu to mi chyba jeszcze ciut brakuje - uszka mam krótsze <chyba?!) :)
Całusy!
Oh, jak dobrze usłyszeć dobre wieści :). Takie spontaniczne wypady sa cudne. Cieszę sie ze ładujecie akumulatory
OdpowiedzUsuńNawet ośmielę się stwierdzić, że najlepsze! uskrzydlają, cieszą, wymęczą (wiadomo!), ale tuż po tyyyyyle się ma pomysłów, że przydałby się drugi urlop - wypoczynkowy od tego pierwszego :)
UsuńŚciskam serdecznie!
Mmmm... Podoba mi się taki obraz Holandii :) Nigdy nie byłam. Dobrze, że. Złapałaś wenę, bo uwielbiam Twoje swetry, sweterki i swetrzyska :)
OdpowiedzUsuńPiękne plenery w miłym towarzystwie potrafią zrelaksować bardzo!Wasze zadowolone miny to potwierdzają. Pozdrawiam bardzo serdecznie pourlopowo!Urlop był na Podlasiu z drutami oczywiście i też z nieodłącznym przez 25 lat Połówkiem.Właśnie nam stuknęła rocznica. Licznik bije i tylko dobrze,że się nie starzejemy póki co!Ale dziewiarki tak mają . Prawda?
OdpowiedzUsuń