poniedziałek, 26 czerwca 2017

Ptyś..


Dla tego ciastka zagryzam zęby przez cały rok!

Nie.. to nie do końca prawda jest, bo okazjonalnie zdarza nam się upolować jakieś smaczne ciastko tutaj w Niemczech. Jednakże, odkąd się przeprowadziliśmy i porzuciliśmy naszą cukiernię z polskimi wypiekami, to zadanie stało się nieco trudniejsze.. Większość wyrobów cukierniczych z jakimi się spotykam tutaj w Niemczech, to ciastki utopione w lukrze. Tak, jak pewnie się domyślacie, nie jestem lukrowaną panienką.. ;) jak dla mnie lukier mógłby nie istnieć! I śmiem twierdzić, że nie ma lepszych posypek niż zwyczajny cukier puder, jedzony zwłaszcza pod wiatr! :D ;) 

No dobra.. uznaję jeszcze pączki z polewą z białej czekolady z posypką kokosową i takim właśnie nadzieniem! :D Ale te występują tutaj tylko w czasie karnawału, więc, tak czy inaczej, czekać muszę na swoich ulubieńców długo.. 

Dlaczego ptyśki mi w głowie? 

To było pierwsze ciastko, które pochłanialiśmy sezonowo, w naszym pierwszym mieszkaniu, jeszcze długo przed erą blogową.. W środku buszu mieszkając mało mieliśmy atrakcji poza biegającą zwierzyną, meczeniem kóz i muczeniem krów, szumem drzew i okolicznościowym dniem pełnym słońca. Ale jak się wybiera lokalizację na życie, w której słonecznych dni w roku jest jak na lekarstwo, to czegóż innego można się spodziewać? Trzeba było sobie życie jakoś osładzać.. na przykład ptyśkiem! Ale tamten to było PTYŚ niezwyczajny.. biel bitej śmietany aż raziła, a w środku każdego kryła się niespodzianka... Nie powiem jaka, bo mam nadzieję, że zachęcę Cię odrobinkę do spróbowania takiego ciacha jeśli zabłądzisz jakoś w moje okolice. ;) 

Tamten ptyś to jedno z nielicznych wspomnień, które noszę w swojej głowie ze wszystkimi doznaniami jakich mi dostarczył. Nie wiecie tego o nas, ale to nie był czas sielanki. Nasze, moje i Połówka, wspólne życie ledwo się rozpoczęło, kiedy spadła na nas lawina zdarzeń wstrząsających. Sami we dwójkę, oddaleni od bliskich i przyjaciół, zmagaliśmy się z okrutną rzeczywistością życia na obczyźnie i tego, co pozostawiliśmy w naszych domach rodzinnych. Nasza miłość przeszła wtedy prawdziwą próbę.. Jakimś cudem przetrwaliśmy lata bez kuchni czy mebli sypialnianych, za szafę służyła konstrukcja zbudowana z dwóch walizek i drążka.. cały nasz wtedy dorobek mogliśmy przewieźć osobowym samochodem, i wiecie - niczego nam wtedy nie brakowało!. Ostatnia nasza przeprowadzka pokazała ile się od tego czasu w naszym życiu zmieniło, jak obrośliśmy w dobro wszelakie, sprzęty (wiadomo, tylko te najlepsze!) i gadżety. I wszystko pięknie, tylko po co? 

Tęsknię za tym prostym Ptyśkiem, którego niebanalny smak przynosił radość na długie, ciemne miesiące.. 

Dziergam, powiedzmy sobie szczerze, terapeutycznie, otrzepując się z krakowskiego kurzu, tych przerażających zmian, jakie w tym mieście zachodzą, a które sprawiają, że coraz mniej mnie w tych moich zakątkach tego miasta. Na szczęście znalazłam siebie w całkiem nowych dla mnie miejscach, o dziwo, pełnych natury, spokoju, świergotu ptaków, soczystej zieleni, w towarzystwie niezwykłym, bo wśród Prawdziwych Przyjaciół. Dla jednego z nich powstaje mini Projekt.. ale o tym może innym razem..

To trochę przerażające, że po tych prawie 9 latach nie mam swojego miejsca na ziemi. Tamto już przestało dawno być moje.. To tutaj jeszcze nie tak całkiem przytuliłam.. ale to ciastko daje nadzieję. Może to nie ten sam ptyś, ale nie znaczy, że gorszy. 

Poza tym zmiany są dobre, podobno.. ;) 

Dziergam zatem od dołu - i jestem nieźle spanikowana! Cudowne merino bamboo od Zagrody osładza mi każdą minutkę. Nie zmienia to faktu, że zaczynam czuć stres, bo coraz bliżej do ramion - i teraz co tu zrobić!? Niby wiem jak, i niby wiem co chcę, ale do końca nie wiem czy to co sobie wymyśliłam mi się uda.. ;) 

Czasem warto wyjść ze swojego pudełka i zmierzyć się z tym, co nas paraliżuje.. bo może na końcu tunelu znajdziemy..  

..PTYSIA? ;) 

Miłego dnia pełnego słońca Wam wszystkim :* 

PS. Wprowadziłam niewielką zmianę na blogu, wszystkie komentarze muszą przejść wstępną moderację zanim zostaną na łamach bloga opublikowane. Dlatego jeśli Twój komentarz nie pojawi się od razu na blogu, bądź cierpliwa, jeśli nie będzie zawierał treści krzywdzących i przykrych dla innych, pojawi się na blogu wkrótce! 

Pozdrawiam ciepło! 

Wakacje czas zacząć.. :*




5 komentarzy:

  1. Piszesz mi z serca Asiu...jakbym siebie widziała w tym wpisie. Zaczynałyśmy z mamą w 89 w Niemczech od łyżeczki i bez języka, jako 15-latka wtedy przeszłam moja szkołę życia. Później wracasz w rodzinne strony, przeżywasz i widzisz zmiany (logiczne), by po latach stwierdzić, że już się nie czujesz w domu. Dla mnie w Niemczech domu nie znalazłam. Pojechałam dalej, domu nie znalazłam. Teraz już nie szukam. Mój dom to moja miłość i moja 3 dzieciaków, moje dzierganie, moje książki. Mimo tak wielu lat spędzonych poza krajem lubię przebywać czasami z rodakami i w naszych niezastąpionych klimatach...
    Rozumię doskonale efekt ptysia, ja mam swojego beza kawowego;-)! Ciepłe pozdrowionka

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo Cie rozumiem.ja mialam kremowki jedne jedyne ale niestety oprocz wygnania przyszla diagnoza -celiakia i juz nie sprobuje nigdy ale smak pamietam😉 dlatego szukam czegos tu bezglutenowego,smakowitego cos co pozwoli sie zakorzenic jeszcze bardziej.nowe moze byc nie tylko donre ale i smaczne.😊

    OdpowiedzUsuń
  3. Pani Ewo ,a Pani skąd pochodzi?-to było pytanie do mnie,młodej,po studiach w pierwszej pracy.Ja.. no cóż.Z miejsca urodzenia wyprowadziłam się w ok. 10 roku życia, potem z następnego wyjechałam na studia do innego miasta ,z którego to z poznanym tam mężęm znalazłam się w całkiem nieznanuym i dalekim zakątku karaju.Mój mały synek stanął w pustym mieszkaniu i zapytał-to tu teraz bedzie mój dom?Był przez nastepne kilkanaście lat,kiedy to mąż dostał ofertę pracy o jakiś 500km od miejsca zmieszkania. Dom ,który tu wybudowaliśmy wystawiamy na sprzedaż(nasz syn został w mieście , w którym studiował).A ja już nigdzie tam gdzie miaszkałam nie odnajduje swoich smaków chleba,czy tez kremówek.Siłę czerpię ze spotkań z ludżmi, z którymi się zaprzyjażniam, a dom noszę czyba ze sobą ,jak ślimak -na grzbiecie:)Ewa

    OdpowiedzUsuń
  4. Doskonale rozumiem moderowanie komentarzy. Nie myślałam że ludzie są tak bezinteresownie podli i okrutni...
    Z każdym miejscem w którym zdarzyło mi się mieszkać, wiążę jakiegoś "ptysia". Tu, teraz też mam swoje miejsce i przyzwyczajenia u dobrze mi z tym 😀. Ale zawsze najlepiej smakują ptysie z dzieciństwa 😁

    OdpowiedzUsuń
  5. Pare lat temu zobaczylam w amerykanskim sklepie polskie paczki ("A" z ogonkiem - nie mam niestety polskich czcionek) a nad nimi napis po angielsku "Uwaga, moga uzalezniac". Faktycznie, pyszne byly i szly jak woda. Nie tylko posrod Polonii, bo sporo innych nacji w okolicy mieszkalo i najwyrazniej im zasmakowalo - stad ostrzezenie z przymruzeniem oka.
    Przeprowadzek w zyciu zaliczylam kilka - jak to imigrantka, lecz przez wile lat mialam podobne odczucia, ze ta Ameryka nie jest tak do konca moim krajem, bo spory kawal duszy zostal w Polsce. Mimo, ze coraz dluzej mieszkalam w nowym kraju, coraz bardziej sie zwiazywalam i coraz rzadziej planowalam urlopy w Ojczyznie.
    A potem okazalo sie ze nie mam czego szukac w Polsce i trzeba bylo troszke przestawic optyke. Przestawilam, ale puszysty, pachnacy wanilia i pelen rodzynkow sernik nadal pozostal we mnie symbolem tamtych, nieco naiwnych i beztroskich lat.

    Asiu, trzymam kciuki za nowe dziergadlo. Ja sama przez wile lat nie mialam pojecia ze mona swetry robic inna technika niz kawalki dziergane od dolu i zszywane (brrr). Ale nie pierwszy raz ucze sie czegos od gorszej czy trudniejszej strony. Na pewno, dasz rade! Wszak odkrywanie nowych mozliwosci i wzbogacanie warsztatu o rozne techniki to niesamowita frajda.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...