Jak już wiecie - w lutym tego roku stałam się szczęśliwą posiadaczką MASZYNY DZIEWIARSKIEJ. Połówek w przededniu urodzin zaczął cisnąć - "A co byś chciała na urodziny?" ...
W popłochu przed wizją niechcianego prezentu zaatakowałam "pana googla" w poszukiwaniu inspiracji... kosmetyki? a mało to ich mam?( to pytanie z tych retorycznych;) ) ciuch? a co, bez urodzin sobie nie kupię? lepiej Połówka nie przyzwyczajać... biżuteria? hmm.. fajnie, ale ostatnio nie noszę żadnej, jakiś gadżet, ale jaki...??? i tu nagle... Moja Droga Ex-Sąsiadeczka udostępniła swój nowy nabytek i przyszła mi z pomocą. Zdaje się, że to była "Moda"? Sąsiadeczko pomocy! dobrze pamiętam?
Nagle do mnie dotarło, że ktoś kiedyś wymyślił maszynę dziewiarską, nie tyle przemysłową , co domową - kiedy? ponad 30 lat temu? o matko!! Eureka!! no i się zaczęło. Trzy dni nie jadłam, nie spałam, tylko wisiałam na youtubach, blogach, wikipediach i czytałam, czytałam, czytałam... i doczytałam tyle, że w Polsce są zupełnie inne modele, niż te dostępne u mnie, więc na nic mi się zdały artykuły po polsku. Po niemiecku za dużo ich nie ma, fora dziewiarskie po niemiecku to dla mnie czarna magia... uff... angielski "pan google" się zlitował. Od
tej strony wszystko się zaczęło. Miał być Brother - musiał być Brother!!!
Oto ona: Brother KH 910 z drugim łóżkiem Brother KR 850.
Historia tejże maszyny- przez poprzednią właścicielkę zwanej "Bitch" oraz tego w jaki sposób znalazła swoje miejsce i domek u nas, jest zawiła i skomplikowana. Wszystko zaczęło się jakieś 30 lat temu, kiedy to zakupiona przez zakochanego Małżonka miała cieszyć oko, ucho (niestety) oraz dłonie - świeżo Poślubionej. I podobno cieszyła... oko, bo przez ponad ćwierćwiecze stała w pokoiku zakurzona, narażona na szkodliwe działanie UV, bez jakiejkolwiek aktywności. Taka strata... Na szczęście - moje i maszyny - jakiś rok temu upolowała ją na aukcji moja Poprzedniczka, równie - jeśli nie bardziej zakręcona na punkcie dziewiarstwa, maszynowego w szczególności - powiem tylko tyle, że odsprzedała mi swoją maszynę - bo miała już ich 4, podobnej klasy, i po prostu potrzebowała miejsca. Nie mówiąc już o tym fakcie, że ta moja - a wtedy jeszcze nie moja - stała odłogiem, no bo Poprzedniczce godzin w dobie brakowało na to, żeby również i tą użytkować. No to się załapałam :)

Ale zanim się to wszystko wydarzyło pojechałam na oględziny. Poprzedniczka w swojej dobroci postanowiła mi pokazać, co sprzedaje, zaoferowała nawet, że w ramach pokazu będzie można na maszynie podziergać. Czy potrzebowałam czegoś więcej? O tak, kierowcy :) Ufff... Połówek się zgodził. No to siup. Umówiliśmy się na sobotnie przedpołudnie, do przejechania ok 150 km w jedną stronę - tak wiem! owariowałam :) Jeszcze na parkingu zanim poznałam Poprzedniczkę - Połówek pyta mnie, jak myślę, ile czasu nam to zajmie - odpowiadam, głęboko wierząc w to, co mówię - Jakąś godzinkę, nie więcej... ;) uhm.. taaaaaak....
Weszliśmy, Poprzedniczka wrażenie sprawia ciepłej i autentycznej istoty, loki, szeroki uśmiech, iskry w oczach... będzie się działo :) Mówiła bez przerwy, o czym, nie wiem do końca, w nerwach zapomniałam języka - bo to nie mój ojczysty, no to zapomniałam... :) Wchodzimy na pięterko, tam są, one, cztery one, BROTHERY.... I ta wełna, nie wiem gdzie mam oczy podziać, na regały kipiące wełenką w każdym kolorze i grubości, czy na maszyny, bo nie wiem która to ta moja, ja przecież nic nie wiem o Brotherach ;) W końcu... Widzę ją, stoi dumnie, patrzy na mnie, ja na nią spozieram nieśmiało... Lekcja się zaczęła, wybieram wzorek z książeczki, sznurek już przygotowany... Startujemy, najpierw Poprzedniczka pokazuje, uruchamia, opowiada... ja nie wiem co mam robić, patrzeć czy słuchać? Moja kolej... ręce mi się trzęsą.. co mam robić? "trzeba było słuchać, a nie patrzeć, to byś wiedziała!!!"-ganię się w myślach....ufff... poszło... niczego nie urwałam, niczego nie zepsułam - wrażenie- bezcenne!!! muszę ją mieć...
Chwilę jeszcze pogadaliśmy, kawkę dostaliśmy, wychodzimy, żegnamy się - wszystko się rozstrzygnie tydzień później na aukcji - Połówek już w samochodzie z nutką ironii w głosie się pyta: "nie więcej jak godzinkę, tak? " Patrzę na zegarek - 15:30. O MATKO!!!Ponad trzy i pół godziny!!!! dziergania na maszynie i plotkowania (oczywiście o dzierganiu), i ten Mój biedny Połówek nade mną stojący i cierpliwie czekający!!! nawet się nie zająknął, niczym się nie zdradził, a ja nie wiedziałam, nie poczułam upływu czasu, no i sami powiedzcie, czy to mogłoby być coś innego niż najprawdziwsza miłość??? :)
Tydzień później zrządzenie losu i przeznaczenie przypieczętowane zostało sukcesem na aukcji. Jest moja. Mam ją.
I dopiero się zaczęła HISTERIA... bo jak ją obsługiwać???? Ale o tym może już innym razem :)
A powyżej załączam dowód na to, że "Bitch" znalazła w naszym domu co najmniej jeszcze jednego adoratora ;).