Dziecięciem będąc dość często wywożona byłam przez rodziców na wieś do mojej Babci. Mama zawsze powtarzała, że to z powodu tamtejszego, czystego powietrza i jego dobrego wpływu na nasze zdrowie ;) Teraz pewnie wywiozła by mnie z Krakowa na tę wieś na zawsze... ;) Myślę sobie, że jako Mama dwójki dzieciaków w odstępie 5 letnim, te momenty, kiedy chociaż jedno z nas spuszczała z oka i oddawała pod czujne oko swojej Mamy, zwyczajnie traktowała jako krótkie urlopy ;) My mieliśmy odmienne zdanie.. Wieś.. wiadomo, nuda! I te zapachy! Fajnie było wstawać o świcie wraz z kogutem i jeść te pyszne kluchy na mleku prosto od krowy, a w niedzielę rosół z wiejskiej kury, ale te zapachy, które nas otaczały niekoniecznie należały do ulubionych ;) Przynajmniej tak zawsze powtarzał mój brat, bo ja to się pod szczęśliwą gwiazdą musiałam urodzić, bo od zawsze mam przytępiony zmysł powonienia ;)
Jeździłam zatem do tej mojej Babci z zamiłowaniem. Po pierwsze dlatego, że Babcia miała w swoim ogrodzie najlepsze na świecie i ociekające słodyczą truskawki najprawdziwsze i najkwaśniejszy z kwaśnych rabarbar. Po drugie, ponieważ w domu babcinym była ogromna stara szafa, a w niej pochowane zawsze były skarby prawdziwe, włóczki i dzianiny, jej druty, i wiele przeróżnych przydasiów, których moje oczy wcześniej nie widziały. Otwieranie tej szafy było możliwe tylko pod Babcinym okiem z czego korzystałam przy każdej możliwej okazji, otwierając oczy z dziecięcym zadziwieniem naprawdziwszym. Po trzecie, Babcia miała SINGERA! Stał sobie w jednym, stałym kącie maleńkiego korytarza, przykryty ściereczką.. nie było dnia, żebym przechodząc koło niego tej szmatki do góry nie zadarła, by nacieszyć oko jego niezwykłą urodą. Czasem, gdy Babcia była zajęta, a zajęta pracą w domu i "obejściu" bywała często, pozwalałm sobie pokręcić kółkiem i obserwować jak mi igła siup - w dół - i siup - w górę pracuje.. Najpiękniejszy dzień na świecie był wtedy, kiedy Babcia tego Singera przenosiła i na nim szyła, ale ponieważ szycie i dzieci nie idą ze sobą w parze, te momenty zdarzały się niezwykle rzadko. Żałuję.. bo może bym się czegoś od niej nauczyła...
Przed paroma laty wpadła mi w ręce maszyna do szycia pożyczona, złamałam jej igłę po kilku chwilach, skutecznie się zniechęcając do jakichkolwiek eksperymentów szyciowych.
Ale potrzeba matką.. zakupoholików! Maszyny do szycia złożyć nie potrafię, ale pod wpływem zakupu tony firanek na moje liczne balkonowe okna w długości, każda o średnio 50 cm za dużej (firanki marki znanej i mam nadzieję lubianej, fabrycznie odszyte na jeden wymiar (MNIEJ WIĘCEJ!) ;)) nabyłam swoją całkiem prywatną maszynę do szycia!
I wiecie co? jeszcze igly nie złamałam! a troszeczkę poszyłam...
A po dość udanych eksperymentach szyciowych około łóżkowych i okiennych, rzuciłam się z motyką na słońce i nawet udało mi się uszyć coś w rodzaju odzieży ;)
Spokojna głowa.. nie zamierzam się przebranżowiać :) Szycie jak życie, czasem od niego trzeba odpocząć ;) Wracam zatem do moich, od kilku tygodni trwających i końca nie widzących, dzianin :)
Ściskam Was bardzo serdecznie i życzę przemiłego i kreatywnie spędzonego tygodnia :) :*
Niech się dzieje i szyje! :) :*
Moją pierwszą (i jak na razie jedyną) maszyną do szycia kupiłam jako pierwszą rzecz po ślubie z uzbieranych pieniędzy podczas wesela. Nie zliczę ile kilometrów nici zużyłam przez te lata. Szyłam na niej firany, zasłony, narzuty, ubranka dla swoich pociech oraz poważne żakiety i sukienki wizytowe dla siebie. Nie wspomnę o wszelkiego rodzaju drobnych poprawkach krawieckich. Ogromnym sentymentem darzę moją maszynę, mimo, że do najnowocześniejszych nie należy i nie jest taka zgrabna jak Twoja. Ale czegóż można wymagać od 28-letniej "staruszki", która dalej mi służy i jest sprawna. Życzę szyciowych sukcesów. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCo za piękna historia wieloletniej współpracy! Bardzo bym chciała, żeby i moja maszyna wytrwała ze mną przez tak długi czas 💓 podejrzewam, że i ona bedzie wtedy w porównaniu do nowszych koleżanek nieco niezgrabna, ale nie ważne.. Byle szyła radośnie jak dziś to jej wszystko wybaczę 😉
UsuńMarzę również o odwadze i umiejętnościach w szyciu podobnych do Twoich, ach, żakiety.. Ach, wizytowe suknie 💓 na chwilę obecną prawa strona jako tako, linie proste tylko czasem rozjechane, ale lewa, o matulu, woła o pomstę do nieba 😂 mam nadzieję, że z każdym kolejnym szyciem zarówno ręka mi się wyrobi jak i wiedza rozbuduje 😀 i niech się szyje pełną gębą i z uśmiechem na twarzy!
Ściskam Cię bardzo serdecznie 😘
Moja Babcia też miała Singera (jeszcze przedwojennego)cóż to była za maszyna,służyła nam do lat 2000cznych i "poszła" w obce ręce jeszcze jako "szyjąca".Mój brat szył na niej portfele ze skóry ( w latach 60-tych)potajemnie,bo nasza Babcia nikomu nie dawała szyć na swojej maszynie.Ja pilnowałam,jak babcia była w ogrodzie,a mój brat szył.Potem ja też szyłam na niej,oczywiście jak Babcie nie widziała,ale jak Ona siadała do szycia(była krawcową)to od razy poznawała i mówiła:"już któreś szyło na maszynie.."Bardzo lubiłam i lubię maszynę do szycia,jak Babcia szyła,to ja jako mała dziewczynka przyglądałam się jak się nawleka nitkę itd,itp.Nieraz mnie wołała,żeby igłę nawlec,a ja mówiłam"Oj babciu nie widzisz uszka i nitki?" Jak miło się wspomina te chwile.A teraz jestem w wieku mojej Babci i już rozumiem jak to można nie widzieć,żeby trafić nitką w dziurkę od uszka.Minęło tyle lat,a zasada szycia taka sama,tylko nie ma już tych osób i tych chwil szczęśliwości,których wtedy nie rozumiałam.Życzę dobrych chwil z maszyną do szycia i nie tylko...pozdrawiam M
OdpowiedzUsuń'
Sama mam deptanego Singera jeszcze ale już kiepsko szyje i niestety do niego nie siadam. Nowe maszyny spisują się dobrze i sporo szyję bo to taka sama frajda dla mnie jak dzierganie:) Ładne uszytki:) pozdrawiam
OdpowiedzUsuń