Listopad to taki miesiąc, że najchętniej nie wstawałabym z łózka. Właściwie to sama się sobie dziwię, że jednak jakimś cudem go przetrwałam. Przede wszystkim szaroburość rzeczywistości była zwyczajnie niezachęcająca, jak dołożyć do tego wszystkiego odseparowanie od mojego Połówka trwające wieczność, to już w ogóle źle. Zazwyczaj w takich momentach jedno mnie nigdy nie zawodzi, wena, wtedy z największą siłą uderza, ale tym razem i ona poszła do jakiejś innej dziewiarki.
Nie było na co czekać. Trzeba było się z paskudną rzeczywistością za bary wziąć, w ciężkie narzędzia przysposobić (druty 6,5 mm miały swój pierwszy raz w tych łapkach!) i jak nie na przeczekanie, to działaniem zbrojnym w zalążku ubić.
Z pomocą zawsze przyjdzie Dziewiarko - Przyjaciel, który też się przysposobić do okoliczności zechce i w mini KAL-u udział wziąć zapragnie - i tak grudzień przywitałam w zespół z Dorotą (
klik), Riptide (
klik) i cudowną pięknością od De Rerum Natura, czyli Cyrano (
klik).
O samym projekcie i włóczce słów jeszcze kilka napiszę, jak projekt doczeka się sensownej sesji zdjęciowej. To ujęcie zrobiłam 5 minut po tym jak zamknęłam ostatnie oczko. Jak zresztą widzicie nitki jeszcze luźno zwisają, oczka jakieś takie nierówne. Aktualnie sweter schnie, ale jestem przerażona, ponieważ wydaje mi się, że znacząco się wydłużył i poszerzył po praniu i trzeba będzie się z nim ciut namęczyć, żeby pasował jak ulał.. no chyba, że założę, że taki miał właśnie być - jak ze starszej siostry ;) zobaczymy.. ale kciuków trzymanie będzie mile widziane :)
Z weną moją dziewiarską bywa zazwyczaj różnie, raz jest, raz jej nie ma. Nie ma jej jakoś już od dłuższego czasu. Czy to coś złego? Właściwie to nie do końca wiem. Nie lubię jak jej nie ma, bo smutki rozsiewam dookoła i po ludzku tęsknię, za przekonaniem, że wiem co robię i za pewnością, że sznur mi pomoże. Niezależnie od wszystkiego nauczyłam się nie szukać jej aktywnie. Przeczekuję, dziergając piękności, które czekały na mnie już od dłuższego czasu, albo szukam sobie innego zajęcia. Riptide czekał prawie rok, kolejny w produkcji będzie projekt testowy, coś, czego już dawno nie robiłam, bo jednak bardzo rzadko decyduję się na udział w teście, ale tym razem urzekła mnie i włóczka, i dzianina, i autorka projektu - potrójny zachwyt jest mam nadzieję gwarancją na cudownie spędzony czas..
Ale ponieważ test zacznie się za dni kilka, a jak się okazuje nie wszystkie kurierskie firmy rozumieją potrzeby dziewiarki i w sobotę mają dni wolne (jak mogli, prawda?!), to od rana z nosem na kwintę chodzę i zawodzę.. przynajmniej bym popróbkowała, przynajmniej pomacała.. no chociaż bym coś przewinęła, albo zblokowała.. a tu nie ma zmiłuj, cierpliwość ćwiczyć trzeba..
Uciekłam więc na chwilę z mojej kochanej kanapy by ręce czymś zająć, czymkolwiek, co nie ma nic z dzierganiem wspólnego, i gdy na chwileńkę wróciłam oczy moje ujrzały...
Nie, to nie testowe włókno.. To prezent.. z głębi serca, wyczekany, wychuchany, niespodziewany.. wymarzony, wytęskniony, taki prezent, o którym nawet się nie odważyłam mówić na głos, wierząc w to, że na tę włóczkę to ja jeszcze nie zasługuję..
Ale Połówek miał swoje zdanie, lepsiejsze, jak widać.. i teraz siedzę, zapatrzona w to pudełko, oniemiała, no bo co tu powiedzieć? co tu z tego wydziergać? jak to tknąć? jak moje łapki niegodne.. posiedzę i popatrzę..
A Tobie życzę by do Ciebie Mikołaj też takie skarby przyniósł..
Miłego weekendu - ja lecę szukać tej weny, bo ona ma natychmiast wrócić!
Buziaki!