Pewnego listopadowego dnia przygniótł mnie nieuzasadniony lęk, że to co zrobiłam, to wszystko czego już nie powtórzę, to już wszystko, co mogę Wam pokazać. Drobna i właściwie niegroźna myśl o tym, że niczego nowego już nie wymyślę, zalęgła się w mojej głowie. Niepokój trwał chwilę i na czas jakiś o nim zapomniałam. Przyszedł jednak grudzień, czas rozliczeń, przemyśleń, porównań, podsumowań, planowania i innych paraliżujących czynności, i niepokój wrócił, tylko zamiast lekko mnie trącać, rozpanoszył się w mojej głowie i zamknął dopływ powietrza i idei. Nie pomagało nic, dystrakcje wszelkie, jak wycieczki czy podróże, wspólne czasu spędzanie, spacerowanie po lasach, czy szukanie inspiracji na półkach sklepowych, gry planszowe, wspólne pichcenie, czytanie czy muzyki wspólne słuchanie, choć bardzo przyjemne i radosne, i nastrój poprawiające, nie wpłynęły na weny brak i panoszące się w głowie blokady!
W ostatnim dniu ubiegłego roku, choć nienawidzę podsumowywać, zasiedliśmy z Połówkiem na kanapie. On pruł, co mnie znów dziewiarsko nie wyszło, ja próbkowałam to, co wydawało się na ten moment niemożliwe do wykonania, i tak we dwójkę zmierzyliśmy się z moim "ten rok był beznadziejny". Na każde moje czarne wspomnienie, Połówek przywoływał jedno świetliste i radosne. Szybko się okazało, że chociaż przekonana byłam, że mam rację, twierdząc, że mijający wtedy rok był nieciekawy, zamilkłam wkrótce, kiedy on wciąż mówił i mówił, co chwilę wyciągając krzepiące dowody na to, że tej racji nie mam, bo dobrego było znacznie więcej niż potrafiłam sobie wyobrazić..
To był też moment, w którym druty jakby kliknęły.. jakby, bo choć na powrót poczułam chwilową siłę sprawczą w rękach, nie wyobrażałam sobie, że aktualna robótka mój brak weny odczaruje. Bo kto by przypuszczał, że męski sweter w gigantycznym rozmiarze może być lekiem na dziewiarskie wypalenie? A jednak.. nawet nie wiem kiedy dotarłam do jego końca. I tama puściła.. szkicownik poszedł w ruch, plany się w głowie zaczęły rozmnażać, niczym pączki, kolorami znów w wyobraźni maluję, spać znów na lewym boku nie potrafię, bo niczym film najpiękniejszy, umysł mój, tuż po oczu zamknięciu, wyświetla mi te wszystkie dzianiny, sploty i ściegi, faktury nie z tej ziemi, kolorami upstrzone, konstrukcje nietypowe podrzuca, znów mnie nakręca, motywuje i zachęca do tworzenia. Oby tak było jak najdłużej..
O męskim swetrze planuję napisać słów parę, podczas jego szczegółowej prezentacji, dziś tylko napomknę, że to projekt przez Połówka wybrany, klasyczny, zwyczajny, pasiasty, w którym znów wykorzystałam włókno ulubione, czyli Noble od Holst Garn (
klik) w dwóch cudnych kolorach, garnet i stonewash. Bardzo podoba mi się, że większość odcieni dostępnych w ofercie kolorystycznej tego włókna, to kolory przykurzone, a paleta w dużej mierze doskonale pasuje nie tylko kobiecie, ale również stanowi fantastyczną bazę dla męskich projektów. Przygaszone odcienie, przykurzone granaty czy niebieskości, mysie brązy, niebanalne czerwienie, borda, czy oranże, grafitowe szarości, jak smoła czarne czernie, zielenie butelkowe, i na nich wszystkich ten "kurz", dający efekt czystego, ale bardzo subtelnego koloru z charakterem. Tak, noble moim zdaniem ma mnóstwo męskich odcieni.
Ostatnio pytana byłam, czy włókno to jest "gryzące". Nas nie podgryza, ale też lata dziergania i doświadczenia uświadomiły mi, że ja to chyba jednak nie jestem tak bardzo wrażliwa na szorstkie włókna, jak myślałam. Jednakże, noble szorstkie nie jest. Włókno to, jeszcze w motku, przypomina cieniuteńką niteczkę o takiej trochę bawełnianej twardości. Proszę mnie poprawić jeśli się mylę, ale na etapie przędzenia lub farbowania włókno to pokrywane jest warstwą oleju, i to on odpowiada za tą twardość pierwszego dotyku. Po wypraniu włóczka ta jakby puchnie, szczelnie wypełniając wolną przestrzeń między oczkami, a zakończona dzianina przypomina miejscami tkaninę bardziej, niż dzianinę. Staje się miękka i wełniana, puchata, ale z tym typowym dla wełen rustykalnym wyglądem. Jedno, czego doświadczenie podczas prac z tą włóczką nauczyło mnie, to dzierganie luźne. Dlaczego? Kiedy dziergając uzyskujesz zbity ścieg, po wypraniu zamieni się on w zbroję. Warto zatem na przykład dziergając z podwójnie trzymanej nitki, sięgnąć po druty co najmniej 4,5 mm. Jeśli dziergasz bardzo luźno, zacznij od drutów 4 mm. Takie dzierganie w moim przypadku daje próbkę ok 19 - 20 oczek w 10 cm (po wypraniu), taka dzianina, choć na etapie dzierganie wygląda dość niechlujnie i nieciekawie, po wypraniu prezentuje się doskonale. Jest miękka, dość lejąca, lekka, a mimo wszystko bardzo ciepła. Inną zaletą jest fakt, że na sweter męski w rozmiarze większym (sweter ma wymiary: ok 130 cm w klatce piersiowej i 51 cm długości mierząc od pachy, plus długie i dość szerokie rękawy) wystarczyło mi 10 motków (3300m - ale ponieważ dziergałam nitką trzymaną podwójnie zużyłam 1650 m włókna). Przypominam, że dziergałam podwójną nitką.
Nie wiem czy jest to ilość duża czy mała, ponieważ to mój dopiero drugi męski sweter, ale wydaje mi się, że włókno to jest bardzo wydajne, nawet dziergane nitką trzymaną podwójnie.
Więcej o samym swetrze już niebawem... :)
Oprócz starego, na drutach nowe.. To już Boucanier od Julie Asselin (
klik).. czekało na mnie długo i nareszcie się doczekało... a co z niego powstaje, mam nadzieję, podzielę się Wami wkrótce..
Miłego dnia Kochani, pełnego wyrazistych kolorów, spojrzeń, od których uginają się kolana, bo tyle w nich miłości, dobrego nastroju i pozytywnego nastawienia, bo jutro naprawdę od nas zależy.. niech będzie piękne, puchate, i upragnione.. wełniste i mięciutkie, i niech radość przyniesie!
Do następnego razu!