Kompletnie nie potrafię wytłumaczyć co ostatecznie zadziałało, ale Kochani, WENA nareszcie wróciła... Może to dlatego, że to znów Malabrigo, a z nim przecież dogaduję się od zawsze bez większych zgrzytów.. Równie prawdopodobne jest to, że nareszcie emocje związane z ogromnym stresem, jaki jest za nami, opadły, wszystko jakby przycichło, jakby się ułożyło, jakby się więcej miejsca zrobiło dla mojej Przyjaciółki, która długie miesiące termu spakowała się i ode mnie sobie poszła.. Może to też dlatego, że mój nowy zakątek świata jest dla mnie o niebo łaskawszy niż ten poprzedni! Znów truchtam radośnie, odkrywając nowe zakątki po drodze, i nie tylko florę, ale i lokalną faunę! Raju.. ile tu zwierząt! Ja już nawet nie mówię o biegających tymi samymi ścieżkami lisach, sarnach czy w sąsiedztwie żyjących kociakach! Czaple, żurawie, kosy, skowronki, gęsi, łabędzie i mnóstwo innych skrzydlatych, których nawet nie potrafię nazwać.. Ale i wydry, i nawet jeden żółw błotny, którego ostatnio wypatrzyliśmy jak żerował przy brzegu nieśmiało wyciągając w naszym kierunku główkę spod wody.. jak tu się nie zachwycić?!
Sprawy mieszkalne potoczyły się lepiej niż mogły, a muszę Wam powiedzieć, że jeszcze 3 miesiące przed planowaną przeprowadzką nie wiedzieliśmy, do którego miasta ostatecznie się przeniesiemy, a wybieraliśmy pomiędzy dwoma lokalizacjami, oddalonymi od siebie o kilkadziesiąt kilometrów. Ba, w dwa miesiące przed planowaną przeprowadzką, gdy już zdecydowaliśmy gdzie będziemy mieszkać, nie mieliśmy mieszkania, a Połówek szykował się na 2 tygodniową delegację.. Ostatecznie mieszkanie znaleźliśmy w niespełna 3 tygodnie przed przeprowadzką.. I powiem Wam szczerze - nikomu nie polecam takiego szaleństwa. Zjadło mnie to od środka.. wykończyło i naprawdę ograbiło z sił witalnych. Do tej pory jeszcze nie dowierzam ile musiało nam w życiu sprzyjać, żeby to przedsięwzięcie się udało, ale z pewnością sporo jest w tym Waszej zasługi! Jeśli trzymałaś za nas kciuki przez ostatnie miesiące, wiedz, że wszystko się udało lepiej niż sobie to wymarzyliśmy! I za każdego kciuka trzymanego w górę, za każdą myśl ciepłą, biegnącą w naszym kierunku, serdecznie oboje dziękujemy!
Długo się ze sobą spierałam, już jak tu osiedliśmy, z twórczością własną, by ostatecznie się poddać, zwątpić, odłożyć, na właściwie wieczne nigdy, bo przecież nie ma co walczyć z wiatrakami, a skoro umysł i wyobraźnia odmawiają współpracy, nie zmuszę ich, prawda? Dlatego milczę blogowo, bo o czym tu pisać? o tym, że nie wychodzi? że z pustego i Salomon nie naleje.. ?
Aż nadszedł ten piękny dzień, gdy Połówek po raz kolejny strzelił swoją motywacyjną gadkę, zwyczajowo podczas spaceru, a trzeba mu to przyznać, że jest w tym i niezastąpiony i niezłomny! i w nerwach, że to już tyle razy o tym gadamy, powiedział: "bo ty to zawsze koło chcesz wymyślić.."
I wiecie co? miał rację.. nie chcę mi się koła wymyślać, odechciało mi się zaskakiwać, wręcz poczułam się z tą moją ambicją malutka i śmieszna.. a po co to komu? no właśnie..
I teraz najlepsze.. nie myśląc, chwyciłam za motek Socka od Malabrigo.. i wyłączyłam myślenie, narzuciłam oczka i ... poszło..
nie ma planu, nie ma konceptu, nie ma idei, nie ma reguł, nie ma zasad, nie ma nawet założeń.. dzieje się samo, chyba dość symetrycznie, jakoś.. i tak mi się to dobrze dzieje, że celowo zwalniam kolejne rzędy, żeby się tym dzierganiem nacieszyć..
Lubię takie dzierganie.. :D
Nie bez znaczenia jest też i to, że ostatnio, pomimo wielkich zawirowań, czuję się jakby dotknięta szczęściem.. niewielu mam bliskich wokół siebie, ale ci, którzy są, kolejne dni mi rozświetlają.. motywując swoim niezłomnym duchem w toczeniu walki z czasem paraliżującą rzeczywistością. Takich mam Przyjaciół, którzy walczyć muszą, ale to jak to robią, sprawia, że mam ochotę sama się z życiem za bary wziąć.. i takich Przyjaciół i Tobie życzę. Prawdziwych, bo z krwi i kości, i silnych, bo podnoszących się z godnością..
I tak sobie myślę, że Wena sobie poszła, ale wróciła, bo znów zagościł w głowie mojej spokój.. niech się dzieje..
Niech się dzieje też i u Ciebie! :*