Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Machine knitting. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Machine knitting. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 27 kwietnia 2014

róziowo mi...

Różowy okular ponoć czasem się przydaje, poprawia nastrój, niektórym wyostrza widzenie, kompletnie za to nieprzydatny jest podczas jakże istotnych włóczkowych zakupów. Po pierwsze, mimo różowych okularów na nosie cena naszej ulubionej wełny nigdy, ale to absolutnie nigdy nie ulegnie zmniejszeniu ;), a po drugie, różowy okular może dość intensywnie wpłynąć na zdolność rozróżniania barw, co wydaje się być zasadniczo kluczową umiejętnością w sklepie ze sznurem!  Bo która z Was chciałaby wybierać wełnę z optymistycznym "różowym" szkłem na nosie i potem się rozczarować, bo włóczka zamiast koloru fioletowego okazałaby się w... no nie wiem,  morskim odcieniu?! ;)
Zatem, nie wszędzie i nie zawsze poprawianie sobie nastroju, tudzież wyostrzanie percepcji kolorem różowym jest pożądane. Nigdy mi nie było po drodze z różowymi barwami... a tu ostatnio popełniłam całkiem intensywną w odcieniu Inky (klik), co prawda w kolorze zwanym magentą, ale jak dla mnie to też róż, a dziś chcę Wam pokazać całkiem zaskakującą jak dla mnie różową wersję ogoniastego. No i chyba nie mogę niczego innego powiedzieć jak to, że ten róż całkowicie odmienił moje życie... róż mocny, intensywny, fuksjowy... lubię taki!

O samej formie swetra zwanej ogoniastym mogę mówić w samych superlatywach... dlaczego? bo jest nietypowym kardiganem, w którym nie potrzebne są guziki a i tak wygląda świetnie :D Już nie wspomnę o możliwościach modyfikacji, które ten model swetra daje, lekka dzianinka, którą można wykończyć dowolnie ulubionymi detalami. Ja zdecydowałam się na najprostszą wersję z długim rękawkiem, w której główne skrzypce odgrywa kolor, a przy okazji nietypowe jak na moje oko ułożenie się melanżowego farbowania widoczne na plecach. Uprzedzam pytanie, nie, nie planowałam tego... maszyna zrobiła mi rombową niespodziankę :D Wełna wykorzystana w tym swetrze to ulubiony i zapomniany ostatnio przeze mnie Lace od Manos del Urugay, idealnie lejąca, niegryząca mieszanka alpaki z jedwabiem i kaszmirem.. Podczas tej króciutkiej i zroszonej deszczem wycieczki wpadł mi do głowy inny pomysł na wykorzystanie tej wełenki (mam jeszcze kilka cukiereczków w zapasie)... ale o tym innym razem :)




O samej technologii produkcji ogoniastego na maszynie mogę powiedzieć tylko tyle, cudowna to sprawa!!!
Noo dobra, ma też i swoje minusy. Ponieważ moja pierwsza próba dziergania tej cienizny na maszynie na prawie okrągło, czyli w literkę U, z wykorzystaniem dwóch płyt zakończyła się kompletnym fiaskiem i złamaną igłą (na szczęście tylko jedną... ufff) ostatecznie zdecydowałam się na wersję rozczłonkowaną. Tył i przody sweterka powstały oddzielnie i od dołu. Rękawy wrabiałam z wykorzystaniem świetnej metody wrabiania rękawków na maszynie (pisałam już o niej kiedyś o tu: klik). Jedyny minus tej metody to to, że trzeba to wszystko potem zszyć...grrr... nie lubię się z igiełką :( Inny, ale właściwie nie minus a pewne utrudnienie, to fakt, że zanim się zabrałam za pracę nad konkretnymi częściami musiałam wszystko przeliczyć. Zaczęłam od próbki wykonanej na maszynie, dzięki której uniknęłam rozczarowania - na maszynie próbka jest musowa! dlaczego? bo jak się na maszynie nie próbkuje, to ostateczny kształt dzianiny jest tak pewny jak wygrana w rosyjskiej ruletce.. ;)


Korespondentka Wojenna w swoim poście o Ogoniastym (klik) podniosła wysoko poprzeczkę swoim szaleństwem podczas sesji - nie mogę być gorsza, prawda?

Oto Ogoniasty w locie... ;)
Kiedyś grałam z zamiłowaniem, teraz tylko ledwo do krawędzi siatki doskakuję... ;)


I Ogoniasty za kratami ;)


Niezależnie od wyników walki o "ważkowy sznur", jaki Kasia z pieczołowitością udziubała, bardzo się cieszę, że nas, dziewiarek jednoczących się w pracach nad jednym i tym samym projektem zebrało się tak wiele - ile, okaże się tak naprawdę podczas ogłoszenia wyników. 
W tym miejscu chcę raz jeszcze podziękować Kasi za świetną akcję i wspaniałą motywację (oczywiście mowa tu o przepięknie zieleniami błyszczącej marchewce ;) ), bo gdyby nie to, nie miałabym swojego ogoniastego w szafie! a mam! więc i tak czuję się wygrana..

PS. Kasiu... wiesz jak pięknie będzie wyglądał w kontraście z moim różowym ogoniastym ten ważkowy sznur... o jaaaa... taaak pięknie ;)

Pozdrawiam z różowego i zalanego deszczem zakątka!

Asja




wtorek, 10 grudnia 2013

Oshima i.... Dywanik? ;)

Jak to Tinki z Tinkusiowego dziergania niedawno napisała, : "Jaka jest Oshima każdy wie... :)", a jeśli jeszcze nie wie, to powinien się prędziutko dowiedzieć. Nie dość, że jest to sweter niebywale uroczy, ma coś w sobie z klasycznego i sportowego, cieplutkiego golfa, to jeszcze te mikro detale, które dodają mu niebywałego smaczku. Moja jest piękna, bo w całości wydziergana w rączkach, na co prawda mniejszych niż zalecane drutkach, bo powstała z cieńszej niż zalecana w przepisie włóczki, którą z Waszą niezastąpioną pomocą uważyłam, jak ta sroczka kaszkę, w tych postach: klik i klik


O samym wzorze mogę tylko w samych superlatywach. Czytelny i baaaaaardzo obszerny, jasny i klarowny, ale niestety wymaga częstego  przerzucania karteczek w poszukiwaniu rozmiaru drutów (pisała już o tym Tinki w swoim poście o Oshimie). Poza tym, żadnych zastrzeżeń nie mam. I chyba nawet muszę go dodatkowo pochwalić za to, że absolutnie każda technika wykorzystana we wzorze posiada bardzo dokładny opis tego w jaki sposób ją wykonać. Sporo się dzięki temu swetrowi nauczyłam, jak choćby dla mnie do tej pory kompletnie niezrozumiałej metody włoskiej igłowej zamykania oczek, zwanej też stębnowaniem. To może trochę niepoważne albo co najmniej dziwne, ale w tym przypadku opis w języku angielskim zamieszczony w przepisie był dla mnie bardziej czytelny i zrozumiały niż nie jeden tutorial z załączonymi zdjęciami w moim języku ojczystym. Bo czy nie można napisać książki o dziewiarstwie bez tych górnolotnych i technicznych określeń, tak po prostu dla laika? A gdyby tak powstała książka: dziewiarskie techniki for Dummies? (właśnie sprawdziłam... wiecie, że wydawnictwo publikujące całą serię "for Dummies"  wypuściło już 7 różnych części o dziewiarstwie???? znaczy dziewiarstwo nie taki łatwy temat ;) )

A jako zupełną ciekawostkę powiem Wam, że ta właśnie metoda nabierania oczek, tzw włoska, lub Tubular cast-on, jest metodą którą się stosuje na maszynie dziewiarskiej dwupłytowej. Wiedzieliście o tym?


Za brak ludzia w sweterku przepraszam, ale Fotograf Rodzinny na delegacji, ale jak tylko wróci i pogoda nam dopiszę na pewno dokładniej obfocimy i wtedy w całej okazałości pokażę Wam co z tej mojej mieszanki kolorystycznej za Oshimka wyszła. 

Zmieniając temat na bardziej przyziemny, dosłownie i w przenośni - zabrałam się za wyzwanie dziewiarskie, jakiego u mnie jeszcze nie było. Co prawda już kiedyś pisałam Wam o tkaniu na maszynie dziewiarskiej (klik), powstał wtedy (wstyd się przyznać, no ale...) do tej pory nieukończony otulaczo-szyjo-grzej... albo raczej mały chodniczek prostokątny. Już wtedy jasne dla mnie stało się, że maszyna dziewiarska powinna sobie poradzić również z dużo grubszą niż zalecana wełna podczas tkania. No a ponieważ u mnie testy bez praktycznego wykorzystania to nie są prawdziwe testy, dzieje się aktualnie Dywanik, albo raczej salonowy podstolnik (bo wymiary docelowe mają być kapkę większe od mojego kawowego stolika, czyli ok 160cm X 160cm). Co z tego wyjdzie, nie wiem... :) Jak każdy test ten również może okazać się totalnym niewypałem, co nie zmienia faktu, że zabawę miałam dzisiaj przednią. Jest już pierwsze pół dywaniku i trochę drugiej połowy, poniżej zamieszczam kilka zdjęć od tzw dziewiarskiej kuchni:





A Wam podoba się taki dywanik?

środa, 20 listopada 2013

Nawijarka - zbędny luksus czy absolutny mus?

Każda prawdziwa dziewiarka posiada więcej gadżetów niż de facto potrzebuje. Bo przecież prawdziwemu miłośnikowi dziewiarstwa potrzebne są druty i nić. Oczywiście trochę talentu czy determinacji w uczeniu się jak dziergać też się przydaje, ale nie jest czynnikiem  decydującym o tym czy dzierganie przyniesie nam radość. Która z Was nie ma problemu z gromadzeniem nadmiaru sznurków? Ja mam, i się tego nie wstydzę. Choć z łatwością mogę usprawiedliwić tę niebywałą potrzebę gromadzenia przyszłymi projektami. :) Zapewne większość z nas, dziewiarek tak ma. Kupujemy, gromadzimy, zapychamy półki czy pudełka i... czekamy na wenę, albo "odpowiedni" projekt. 

Z gadżetami dziewiarskimi jest podobnie. Te z nas, które mają po kilka organizerów z akcesoriami dziewiarskimi zapewne przyznają mi rację. Bo czy początkująca dziewiarka naprawdę musi mieć linijkę do próbek, szpilki do blokowania, druty do blokowania, matę do blokowania, druty do warkoczy, agrafki, kolorowe markery, zatyczki na końcówki drutów, dziesięć różnych kompletów drutów, najlepiej markowych z kolorowymi żyłkami? Nie wiem. Ja nie potrzebowałam. Wystarczyły druty mojej mamy, wcale nie bogata kolekcja drutów żyłkowych, tylko kilka podstawowych ciężkich i metalowych prostych drutów i chęci. Od tego zaczęła się moja przygoda dziewiarska. Jasne, że teraz mam i inne gadżety, ponieważ dzięki nim dzierganie staje się przyjemniejsze - tak jak na przykład drut do warkoczy, o którym pisałam Wam już tutaj, bez którego nauczyłam się sobie radzić - rezygnując niestety z projektów z warkoczami. Na szczęście ten fikuśnie zakręcony niepozorny mały drucik pomógł  mi tę niechęć do wzorzystych dzianin zwalczyć i na nowo je odkryć.

Maszynowe dziewiarstwo, jak każde hobby rękodzielnicze ma do zaoferowania mnóstwo pomagających z pozoru niezbędnych dodatkowych urządzeń, które nierzadko kosztują niemałe pieniądze. Wmawia nam się, że trzeba je mieć. Ale czy naprawdę to jest konieczne, żeby mieć je wszystkie?

Jest moim zdaniem kilka, które godne są większego wydatku, a bez których z pewnością dziewiarstwo maszynowe jest praktycznie niemożliwe. A jeśli jest możliwe, to będzie okupione frustracją, złością i poczuciem straconego czasu, a tego żaden artysta rękodzielnik nie lubi, prawda? Jeśli więc chcesz zaoszczędzić sobie i Twojemu otoczeniu takiego widoku (patrz zdjęcie) to lepiej przeczytaj poniższy tekst ;)



NAWIJARKA.

Mała, zazwyczaj plastikowa, czasem metalowa, ręczna, albo elektroniczna, markowa, albo tzw. NO-NAME. Która właściwie na początek będzie najlepsza? Szczerze? każda!
Nawijanie to nieodłączny proces tworzenia na maszynie dziewiarskiej. Nie żartuję. Maszyna prowadzi nić, sznurek, wełnę czasem tak szybko, że zwykły motek lub kuleczka, będzie się kręcił, obijał, zahaczał o wszystko co tylko jest możliwe, i w efekcie zamiast radości i uśmiechu na twarzy będziesz mieć o to (patrz zdjęcie). A przecież maszyna ma usprawnić Twój proces twórczy, a nie potęgować frustrację i złość. Zresztą, jak dobrze wiesz, złość piękności szkodzi, więc choćby i tylko z tego powodu wyświadcz sobie przysługę i kup nawijarkę. 
Jaką? Ja mam ręczne, bo takie kupiłam razem z maszynami, i choć czasem spędzam przed nimi kilkadziesiąt minut ( dla tych, co jeszcze nie wiedzą, zazwyczaj pracuję na cienkich dzianinach, mieszam je i korzystam z wielokrotnie nawiniętych nici, co zajmuje trochę czasu jeśli potrzebuję mieć wystarczającą ilość sznurka na męski sweter w rozmiarze XXL ;) ) polecam własnie takie - ponieważ mam kontrolę nad tym co się dzieje ze sznurkiem. Elektroniczne nawijarki nie dość, że osiągają niebotyczne kwoty (na niemieckim ebay'u są i takie co w swej cenie przekraczają 100 euro) to jeszcze tę możliwość kontroli zabierają. Ale to moja całkiem prywatna opinia, więc możesz mi nie ufać  i kupić taką, jaka Tobie wydaje się najlepsza. 
Jeśli jednak nie planujesz dziewiarskiej manufaktury, to lepiej pieniądze które mogłabyś wydać na nawijarkę  elektryczną zachować na inne gadżety, warte większych pieniędzy, a na nawijarce zaoszczędzić. 

Wśród nawijarek ręcznych możecie spotkać się z dwoma rodzajami, takimi, które tylko nawijają (klasyczny Brother) i takimi które łączą w sobie dwie funkcje - nawijania i skręcania sznurków jednocześnie (Home Twister). Jeśli tak jak i ja zamierzasz pracować na cieniutkich niciach i planujesz mieszać ze sobą kolory w obrębie jednego sznurka tworząc melanże, ta druga opcja wydaje się być lepszym rozwiązaniem. Taka nawijarka ma jednak dużą wadę w porównaniu do najprostszej - podczas jednoczesnego nawijania i skręcania nici pracuje znacznie wolniej, to znaczy musisz się namachać łapką nawet kilka razu dłużej niż nawijając na takiej prostej nawijarce.

Ręczna nawijarka firmy Brother

Ręczna nawijarka: Home Twister firmy DARUMA

Jeśli nie masz i nie planujesz mieć maszyny dziewiarskiej, ale dziewiarstwo nie jest Ci obce, ale jeszcze nie pokusiłaś się o zakup nawijarki, może czas najwyższy ten zakup rozważyć. Coraz więcej dziewiarek sięga po wełny farbowane ręcznie, zwinięte nie w motek, kłębek, tylko w precelek, czyli wybierają te wełny, które zanim rozpoczniemy przerabiać na drutach muszą najpierw przewinąć je w kulkę, pozwalającą na pracę. Ręcznie nawet przy sprawnych rączkach zajmuje to sporo czasu. A taka maszynka pozwala załatwić problem w parę minut. Pod warunkiem, że z drugiej strony sznurka są ręce ukochanego podtrzymujące ten luźny splot nitkowy lub parasolka do nawijania wełny, ale o tym może już innym razem.

W moim przekonaniu nawijarka w dziewiarstwie jest bardzo potrzebna, a w maszynowym to już mus absolutny. Bo dzięki niej oprócz zaoszczędzonego czasu, wzmocnionych mięśni nadgarstka (są tam jakieś mięśnie na pewno;)) wyeliminujemy jeden z wielu powodów do frustracji na rzecz uśmiechu na ustach. Bo przecież hobby ma być powodem radości, czyż nie? A zatem dbajmy o to, żeby tak właśnie było!



sobota, 16 listopada 2013

Skarpetkowa rozkładówka ;)

Skarpetowe opętanie przerodziło się w obsesję. Obsesję koloru i formy, w której paseczki grają pierwsze skrzypce. Przełamałam się i pomimo uprzedzeń, postanowiłam wykonać skarpety na maszynie z piętą kształtowaną rzędami skróconymi. Zapraszam Was zatem na sesję nie tylko kolorową, ale i pościelową ;) 












Temat skarpetek uważam za chwilowo wyczerpany. Przynajmniej skarpetek mężowskich, których 46 rozmiar to nie lada wyzwanie na pracę ręczną, więc chwała mi, że posiadam maszynę, dzięki której oszczędzam gigantyczne ilości czasu.

I takie pytanie do Was poniekąd związane z sesją łóżkową ;) Czy wypada rosłemu mężczyźnie, a Waszemu Partnerowi, Mężowi, Przyjacielowi - spać w skarpetach??? Bo, że syn ma na to przyzwolenie od każdej mamy, to wiem. Mam wrażenie, że dzisiaj mężczyzna może więcej niż te kilkadziesiąt lat temu, ale czy jest przyzwolenie na skarpety na męskich nogach pod kołdrą? ;)

Ja chyba nie mam nic przeciwko jeśli tylko będą to skarpety ode mnie ;)

Miłego i kolorowego weekendu!

czwartek, 14 listopada 2013

Skarpetowe opętanie i skróty z maszyną dziewiarską.

Listopadowa szaruga zachęca do produkcji skarpetek, czyż nie? ;) Choć ich nie lubię dziergać, z założenia, ostatnio niczego innego na druty nie wrzucam. I z tego co widzę świat blogowy nie pozostaje w tyle za potrzebami społeczeństwa. Skarpety mam wrażenie są wszędzie! i dobrze, bo stópki trzeba kochać i rozpieszczać, tak samo jak szyjkę czy łapki, cieplutką i kolorową wełenką. Ale właściwie dlaczego jak skarpetki to tylko na drutach?
A może jesteś w posiadaniu maszyny dziewiarskiej jednopłytowej i chciałabyś móc szybko i bezboleśnie (bo umówmy się, zszywanie skarpet bywa czasem bolesne jak się nam w paluszek igła wbije;) ) wyprodukować parę skarpetek, jak nie dla siebie to może na prezent dla najbliższych? Oto kilka rozwiązań dla Ciebie. Dwie techniki, które godne są rozpowszechnienia!

Masz nić dentystyczną w domu? Jeśli masz to świetnie! Z powodzeniem możesz tą metodę wykorzystać używając nici nylonowej, nie koniecznie o zapachu mięty. I jeśli tylko nie straszne Ci są supełki i ich rozwiązywanie - ta technika  naprawdę może Ci się przydać.

Diana Sullivan   jest moim absolutnym guru jeśli chodzi o pracę na maszynie. Jej filmy to nie tylko inspiracje, ale też i szkoła dziergania na maszynie. Skarpetki które wykonała na podanym poniżej filmie, są tego świetnym przykładem. Proste i wcale nie oczywiste. Oglądnij i się przekonaj.

Zostawiam Cię dziś zatem z tematem skarpetek i sama pędzę do swoich - Połówek pozazdrościł mi pary i zażyczył sobie jednej dla siebie - a jak zobaczył  co mi wyszło, to poprosił o jeszcze jedną i jeszcze jedną... :)




sobota, 9 listopada 2013

Przedzimowe bunkrowanie oraz wyzwolenie.


Dwie małe urocze kuleczki, złożone zgodnie z pomysłem sprzedanym nam przez Przyjaciółkę ze szkolnej ławy, ciepłe, nieskromnie powiem - urocze i co najważniejsze: moje! :)
Rękawice, o których pisałam w poprzednim poście są już skończone. Tak sobie wyglądają:






Połówek jak je zobaczył - zaproponował ich modyfikację słowami - a może by tak ze wzorkiem? ;) A może to i dobry pomysł. Dać się da na pewno, trzeba tylko wzorek wymyślić i maszynę nastawić. Ale to później. 

Dziś muszę się rozliczyć z zakończonego już przed tygodniem kompletu skarpetek. Zapowiedziałam je już czas jakiś temu, dziś pierwszy raz noszę i się cieszę, bo w końcu nie czuję chłodu w stópki. Ale zanim do tematu tychże skarpet przejdę małe wprowadzenie. Skarpetek dziergać nie lubiłam, bo nie umiałam. Na maszynie zrobiłam ze 3 pary i wiem, że dalej ich dziergać z piętą ze skróconych rzędów nie lubię. To wszystko zmieniło się gdy w moje łapki wpadł wzór skarpet Kalajoki. To one otworzyły mi oczy na skarpetek dzierganie i po raz pierwszy nie dość, że sprawiły mi radość to jeszcze z przyjemnością je noszę! Wszystko zasługą ich anatomicznego kształtu, który idealnie można dostosować też do rozmiarów większych (przetestowane na rozmiarze 46) ku uciesze i radości Połówka, który ma skarpety, co go "nie cisną", czyli takie jak lubi. Tak wyglądały moje pierwsze, dziś już kapkę znoszone Kalajoki:


W oparciu o tę samą  metodę kształtowania pięty i śródstopia powstały moje skarpetunie, które ze względu na ich kolorystykę genialnie komponują się z dżinsem. Stąd też ich nazwa - Jeansykindofsock:





Wełna wykorzystana w tym projekcie to Colinette Jitterburg, ładna aczkolwiek dość droga wełna (jeden motek 150 g to wydatek 20 euro..) - i to chyba naprawdę najdroższe skarpetki jakie mam ;). Na ich wykonanie zużyłam dokładnie 100 g, dziergałam na drutach pończoszniczych 3.0. Paluch uformowany podobnie jak w skarpetkach Kalajoki, idealny dla budowy mojej stópki, w której wielki paluch wychodzi w przedbiegi przed pozostałymi. 

Bunkrowanie przedzimowe uważam zatem za oficjalnie rozpoczęte :) i to z przytupem:)

A dla niedowiarków, co to uważają, że w skarpetorękawiczkach człowiek ma ograniczone zdolności manualne - może i nie dam rady złożyć w nich origami, ani grosika z portfela wyciągnąć, ale ze sznurówkami to sobie z pewnością poradzę! ;)

wtorek, 22 października 2013

Marzeniami utkane..

Odkąd spełniło się moje marzenie i stałam się posiadaczką maszyny dziewiarskiej, o której na samym początku miałam znikome pojęcie, kolejne marzenia zaczęły wyrastać jak grzyby po deszczu w październikowym jesiennym słońcu.
Marzy mi się.. ano właśnie - marzy mi się własny kołowrotek i możliwość zwijania, skręcania własnej wełenki... Marzy mi się własna farbialnia wełny, eksplodująca barwami, których świat jeszcze nie widział. Marzy mi się eksperymentalne łączenie kolorów, które lubię, a które to rzadko występują w dzianinach ze sobą w parze.. I choć wiem, że te marzenia wymagają przestrzeni, bo w naszym mieszkanku raczej nie ma miejsca na razie na farbialnię z prawdziwego zdarzenia, choć na kołowrotek pewnie by się i kącik znalazł, i wymagają funduszy oraz wiedzy, to nie przeszkadza mi to wcale dalej o tym wszystkim myśleć i marzyć. 
Jest jeszcze jedno marzenie rękodzielnicze, które poniekąd udało mi się lekko zimitować przy użyciu maszyny dziewiarskiej - TKACTWO.

O krosnach wiem nie wiele, co nie przeszkadza mi wcale o nich marzyć. Wiem tyle, że to plątanina sznureczków - nie jednego, a wielu, która w sprawnych rączkach - jak sieć pajęcza u pająka (których notabene panicznie się boję! ale i podziwiam, za ich misterną pajęcza pracę;) ) - przeobraża się w cudowną tkaninę, wspaniałą fakturę o strukturze nie do podrobienia.

I choć dzianina "utkana" na maszynie dziewiarskiej nijak się ma do tej na krosnach powstałej, mnie efekt zachwycił. Zresztą same zobaczcie:








 Przy powstaniu tej dziewiarskiej "tkaniny" towarzyszyły mi moteczki Dropsa Baby Alpaca Silk, w kolorach: turkus, jasnoszary, ciemnoszary, granat oraz fiolet. Zapewne powstanie z tego prostokąta szyjogrzej, w który z przyjemnością się omotam w nadchodzących dniach. Muszę jeszcze tylko pochować sznureczki, dorobić czapeczkę i rękawiczki do kompletu i można powiedzieć jestem ubrana :)
I to w nie byle co, tylko własną dzianino-tkaninę :)

sobota, 19 października 2013

Fascynacja maszyną dziewiarską i eksperyment.

Moje zauroczenie dziewiarstwem zaczęło się jeszcze w dzieciństwie. Do tej pory rzewnie i z sentymentem wspominam odwiedziny w mieszkaniu u sąsiadów na piętrze, w którym pełno było kreatywności z każdej materii i w każdej sztuce. Od papierowych ozdóbek, przez szyte na maszynie, dziergane ręcznie... i te regały wypchane książkami wypełnione inspiracjami... Szczęśliwie się złożyło, że na tym samym piętrze w późniejszym czasie zamieszkała bardzo zaczytana młoda osóbka o podobnej do mojej fascynacji rękodziełem. Rzeczona Ona poszła raczej w kierunku igły, nici oraz haftów krzyżykami - które do tej pory są dla mnie - nie oszukujmy się, czarną magią i szczytem cierpliwości i perfekcjonizmu.
Ale nie o tym miało być. Maszynę mam już dość długo, i nie wiem czy to raczej z obawy przed możliwymi usterkami urządzenia, które liczy więcej wiosen niż ja, czy może z szacunku dla autorów instrukcji obsługi do tej maszyny - staram się sobie nowe umiejętności na maszynie dozować. Dzięki temu maszyna mi się nie nudzi, a wszelkie porażki w między czasie występujące osładzam sobie nowinką, która zawsze się gdzieś w zanadrzu kryje.

Nowinka oczarowała nie tylko mnie. Połówek po powrocie do domu oniemiał i złożył zamówienie. Nie byle jakie. Szalik. Nie lubię szalików dziergać ręcznie. W ogóle z szalikami mam problem, bo nosić też nie lubię. Ale skoro wróg szalikowy nr 1 - czyli mój Ślubny zarzeka się, że nosić będzie w nadchodzącej zimie, nie mogłam mu odmówić. A że prosił ładnie to z rozpędu machnęłam dwa. :) niech ma!





Udziergi powstały na maszynie dziewiarskiej dwupłytowej (Brother KH 910 i KR 850). Ścieg to znany i świętujący ostatnimi czasu powrót do łask fisherman's rib, idealnie pasujący na ciepłe i puchate szaliki. Włóczkopożeracz, bez wątpienia ;)
Plating yarn knitting dający dwustronny i dwukolorowy efekt jednocześnie jako nowinka całkowicie mnie oczarował i jestem pewna, że jeszcze nie raz do niego wrócę. 

A to już szaliczki na Nowym Właścicielu:



Dzięki takim chwilom, jak to odkrycie dziewiarskie utwierdzam się w przekonaniu, że ta maszyna i jej umiejętności to jedna wielka niespodzianka. I na samą myśl o tym co jeszcze przede mną ukrywa - uśmiecham się szeroko! 
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...