piątek, 10 stycznia 2020

trzy kolory

Nie może być tak, by szewc bez butów chodził ;) 

W związku z tym, że przy okazji zmasowanej produkcji pod-choinkowych prezentów odkryłam gigantyczne zapasy włóczkowej drobnicy, w tym też i ulubionego noble od Holst Garn, w ilościach tak znikomych, że nie było mowy o jakimś sensownym projekcie (kuleczki nie przekraczały 5 g), sparowałam tę drobnicę z jasnym tłem (De Rerum Natura w Cyrano, też jakieś resztkowe ilości), i podwójnie trzymając noble, wpletłam nieco koloru w najzwyklejszą na świecie czapkę, tym samym rozpanoszącym się, nie tylko w mojej głowie, wynalazkiem. Pamiętam, że jeden z kolorów nie wymagał strzyżenia po zakończeniu motywu, to znaczy że jechałam na oparach ryzykując prucie wszystkiego, ale się udało! I w dodatku mogę się cieszyć trzema najlulubieńszymi kolorami z palety kolorów tej włóczki w jednej czapce! 

Motyw właściwie miał leżeć niesymetrycznie na mojej głowie, ale prawda jest taka, jak zresztą zdjęcia Wam zademonstrują, że dopóki nie wyląduje gdzieś na mojej potylicy, wygląda zawsze dobrze. Najmniej mi pasuje na środku czoła, ale to, umówmy się, podczas zakładania tej czapki, mi kompletnie nie grozi, żeby ją tak idealnie wymierzyć i wyśrodkować ;) 

Na okoliczność tych zdjęć, które powstały jakoś w drugiej połowie grudnia, zabrałam ze sobą siatę potencjalnych dodatków. Shanel (klik), chociaż bardzo ten szalik wielbię, najrzadziej z moich akcesorii ubieram. Mroźna pogoda kompletnie omija nasz region, ale te braki nadrabia zimą w postaci opadów deszczu. Obawiam się zawsze, że tej grubości wełna, niczym gąbka, wchłonie nadmiar wilgoci z powietrza i zwyczajnie mnie do ziemi swoją wagą ściągnie.. ;) W czasie tej dość słonecznej pogody sprawdził się w roli dodatku doskonale.

Musicie wiedzieć, że najchętniej gromadzę te swoje zakończone wyroby do punktu, w którym mamy przynajmniej trzy, jeśli nie więcej, rzeczy do sfotografowania. Nie lubię sesji zdjęciowych i całego w związku z tym szumu wokół tego zadania. Aby siebie i Połówka nie przytłoczyć nadmiarem sesji zdjęciowych, staram się to zadanie nam dozować, w ilościach, które oboje przetrawiamy bezboleśnie i mamy czas by odpocząć przed kolejną sesją. Inną sprawą jest, że synchronizacja wszystkich czynników w jednym czasowym punkcie, jak dobre nastroje i siły witalne naszej dwójki, mój względnie dobry hair day ;), weekendowy, umiarkowanie słoneczny, wolny dzień, nie tylko od pracy, ale też i od innych planów wyjazdowych / spotkaniowych / zakupowych, to naprawdę wyzwanie. Weekend niestety nie trwa tydzień, a pogoda bardzo często współpracować nie chce i psuje nam wszystkie fotograficzne plany. Silą rzeczy, nawet jakbym chciała częściej te zdjęcia robić, życie nam te plany weryfikuje i i tak ostatecznie i prawie zawsze kończy się to siatą zakończonych projektów zanim ten dzień nastąpi. 







Cieszę się bardzo, że tym razem udało mi się też i Połówka do zdjęć namówić, doczekał się bowiem bardzo podobnej do mojej, okrojonej z dekoracji, czapki, więc specjalnie nie bojkotował pomysłu. Zabawę mieliśmy przednią, bo co prawda ukryliśmy się nieco przed ludźmi, ale co rusz i trochę wpadało na nas albo jakieś rozbiegane i szczęśliwe psisko, albo co gorsza, psisko w asyście swojego pana. Zdziwienie na jego twarzy, co ta dwójka w tym kącie wyczynia, śmiejąc się do telefonu (komórką wyzwalam i kontroluję zdjęcia) jednocześnie nagrywając na aparacie ustawionym na trójpodzie, była bezcenna :) 



Może to się stanie naszą fotograficzną tradycją, która nam sesje zdjęciowe umili, że się trochę powygłupiamy we dwójkę pozując, zobaczymy. Nie mniej, widok naszej dwójki, z siatami (dwiema) pełnymi wełnianych dobroci, z trójpodem, aparatem i plecakiem na wszystkie przydasie, wzbudza często zainteresowanie, którego wolę jednak unikać.. Peszy mnie to strasznie i jest po zdjęciach. ;) 

Tego dnia, w tej samej cudnie na mnie skrojonej kurtce, udało mi się jeszcze jeden mały gadżet uwiecznić. Muszę się Wam przyznać, że odkąd dziewarstwo wróciło do mnie, co miało miejsce jakoś 8 lat temu, małe projekty nie dawały mi żadnej frajdy. Ale teraz, po tym maratonie drobnicy dziewiarskiej, rękawiczkami, skarpetkami i szybkimi czapkami stojącej, bardzo mi jest trudno wrócić do swetrów. Mały projekt daje ogromną satysfakcję, szybki rezultat, no i powtarzany wielkrotnie, w różnych wersjach kolorystycznych, nie wymaga żadnego prawie nad nim myślenia, a frajdę zapewnia. 

Odpoczęłam od większych projektów, myślenia o każdym szczególe, gigantycznych czasowych zobowiązaniach, i zatęskniłam za dużą formą.. Czas na jakiś sweter! 

Ale najpierw KOSZULA Z KOŁNIERZEM powstanie, wyzwanie odzieżowe, na które ostrzę sobie pazurki już od końca grudnia. Wszystko jest przygotowane, żeby zacząć, tylko ten cholerny i wiecznie wątpiący duch na ramieniu mi wadzi... uda się? czy się nie uda??? 


Ściskam Was bardzo serdecznie i życzę pięknego i kolorami zmalowanego weekendu! 

A.

6 komentarzy:

  1. Alez pieknie wygladacie- miod i cud :) Czapki sliczne rowniez.

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, taki piękny komplet małżeński Ci się zrobił:-) A prostota tej żoninej wersji jest tak urocza... Proszę jeszcze o pożyczenie oka do kolorów. ;-))
    Magdalenka

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetna i ciekawa sesja.Czapki rewelacja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tobie uda się wszystko, jestem pewna :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak zwykle z zachwytu dostaję dreszczy... Proszę zaspokoić moją ciekawość - jaką metodą nabrane są oczka w tych czapach-cudeńkach ???
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  6. Wyglądacie pieknie, aura radości i bliskosci - tym razem nie skupiałam sie na żadnych oczkach, ściegach itp

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...