czwartek, 31 lipca 2014

Reverse engineering.


Taki fajny związek frazeologiczny w języku angielskim mi się dzisiaj przyplątał, który oznacza nic innego jak inżynierię odwrotną, a cytując za wikipedią oznacza: "proces badania produktu (..) w celu ustalenia, jak on dokładnie działa, a także w jaki sposób i jakim kosztem został wykonany. "

Ale skąd właściwie przyplątało mi się dzisiaj to określenie? 
W rozerwaniu będąc pomiędzy "chcieć" a "móc", a również: dziergać, pisać, projektować czy myśleć o przyszłości (mam na myśli tę całkiem nieodległą i dotyczącą wypoczywania wakacyjnego) zarzuciłam wszystkie zaplanowane na dzisiaj czynności i dałam się porwać lekturze interesujących mnie tematów z punktu widzenia przyszłych projektów projektanta.. haha, ja projektant.. jakkolwiek by to nie zabrzmiało wciąż nie potrafię się do tego określenia przyzwyczaić, bo ja jestem "dziergacz" pełnym drutem ;) albo nawet dwoma, fascynat i miłośnik dzianiny, który od czasu do czasu próbuje się swoimi pomysłami na dzianinę z Wami podzielić.  Ale projektant? nieeee... jak się dorobię kilkunastu gotowych wzorów to się może spróbuję przestawić :D

Wracając jednak do sedna sprawy, szukając odpowiedzi na przeróżne, dręczące mnie z punktu widzenia moich ostatnich zainteresowań pytania, dotyczące w głównej mierze tego, w jaki sposób spisywanie wzorów rozwinąć i usprawnić natknęłam się na kilka bardzo ciekawych ravelrowych dyskusji projektantów dzianiny właśnie. 

Przed kilkoma miesiącami, podczas spotkania z Joji w Amsterdamie, nieświadoma tego, że w ogóle można inaczej, niż w znany mi sposób, projektować dzianinę, czyli najpierw wykon dziewiarski, potem wzór, zapytałam w jaki sposób ona swoje piękne projekty projektuje. Dowiedziałam się wtedy, że jej praca projektanta jest dokładnie tym, co sobie wyobrażałam. Przede wszystkim praca ta zaczyna się od tworzenia dzianiny, podczas dziergania której powstają przeróżne notatki na poszczególnych etapach, które następnie po zakończeniu dziergania zostają przekalkulowane na różne rozmiary i przelane na papier. 
Joji jest zatem inżynierem odwrotnym. Najpierw tworzy, potem tę rzecz powstałą przelewa na papier.
Fajnie. Ja też tak robię. Najpierw bawię się sznurem, daję mu się porwać, oczarować, czasem się z nim po drodze potłukę i pospieram, bo nie zawsze gadamy w tym samym języku, a i oczekiwania dotyczące tego, kim on będzie, gdy dorośnie, czyli jak go w palcach obracać przestanę, mamy czasem zgoła odmienne. To jest zdecydowanie najprzyjemniejsza część procesu tworzenia. Przypomina burzliwą miłość. Kochamy się ze sznurem, czasem się nie lubimy, jedne dają się pięknie kształtować bez oporu, inne bezustannie próbują swoją niezależność demonstrować, czasem mam ochotę rzucić go w diabły, a i pewnie on też nie raz tak sobie o mnie myśli, ale nie ma wyboru, bo ja tu rządzę, ja karty rozdaję, i ja decyduję o tym czy sznur może odejść.

A propos dyskusji ze sznurem, męski przekroczył pachy i pięknie przybywa, Cinnia od Filcolany wspaniale się przerabia zarówno ściegiem gładkim jak i w warkoczach.. o rany! jaka jest mięciutka..
Wczoraj podczas pierwszych sensownych przymiarek zapytałam (guuupia ja!!!) się jegomościa czy na pewno aby wzór przezeń wybrany jest akceptowalny, a ten mi na to odpowiedział:
"taaaa... zresztą i tak jest tylko na plecach, więc i tak go nie będę widział...".
koniec cytatu.. włosów z głowy rwanie i warg przygryzanie rozpoczęte.. nie wiem czy dotrwam! ukatrupię prędzej! wczoraj miałam ponad 500 oczek na drutach a ten mi tu z takimi tekstami wyskakuje..grrrr... to chyba pierwszy i ostatni męski sweter (słyszałeś?!) jaki popełnię z myślą o Połówku!
no chyba, że mnie jakimś prezentem urobi (słyszałeś?  :D)...


wracając jednak do głównego tematu.. po wydzierganiu projektu zaczyna się właściwa  ... praca (?), czyli liczenie, kombinowanie, rysowanie, spisywanie, tabelek tworzenie, czyli to wszystko, dzięki czemu Ty możesz mieć taki sam sweter jak ja :D. 
I ten związek bywa burzliwy, choć akurat z komputerami, to ja się nie komunikuję, gadają do mnie czasem, oczywiście, proponują mi buty/torebki/wakacje/ dlaczego nie wełny??? i inne gadżety, atakują mnie jakimiś słodkościami (co chwila i rusz jakieś cookies mi wyskakuje) kompletnie nie pamiętając o tym, że ja od wieków na diecie jestem.. Ale ja milczę jak głaz. Udaję, że mnie nie ma i klikam tylko tyle, ile muszę i ani razu więcej! Komputery mnie przerażają.. ale dobre z nimi porozumienie jest warunkiem koniecznym do tego, żeby wzór powstał. Więc po cichu sobie z nimi, w jako takiej symbiozie współżyję. 

Jakimż jednak ogromnym dla mnie zaskoczeniem była wiadomość, że gro projektantów dziewiarskich najpierw ma pomysł (to ta część, która się odbywa całkiem pozawymiarowo i w umyśle), potem powstaje szkic, potem powstaje (uwaga!!!) wzór/przepis jak wykonać całą dzianinę ze wszelkimi przeliczeniami, kompozycjami, schematami, tabelkami, no wsjo!, a potem dopiero następuje najprzyjemniejsza część tworzenia, czyli dzierganie, choć nie jest to dzierganie wolne i artystyczne, a odtwórcze, bo przecież jest konsekwentnym postępowaniem według instrukcji.
Plusy tej sytuacji: 
  • sami sobie jesteśmy projektantem i testerem.
  • Jeśli napotkamy na trudność podczas dziergania możemy łatwiej zapanować nad modyfikacją wzoru.
  • Wychwytujemy na  bieżąco błędy i niejasności w instrukcjach.
No ale gdzie tu jakiś artystyczny wyraz? gdzie ryzyko? gdzie zabawa? 
Z drugiej zaś strony ile trzeba mieć wiedzy i wyobraźni, żeby temu podołać?

Czysto teoretycznie, jeśli tworzysz coś z głowy, to co robisz? idziesz na żywioł, słuchasz się wełny, dajesz się ponieść, czy może planujesz swoje kroki zawczasu i zaczynasz od spisanego szkicu/ wzoru/ instrukcji według której/ którego postępujesz? Jesteś inżynierem odwrotnym czy projektantem? jak to z Tobą jest? 


Na koniec.. Lukrecja doczekała się wersji spisanej i szuka chętnych do jej przetestowania, wolne są jeszcze rozmiary: 32", 42", 44", i 46". Osoby zainteresowane zapraszam serdecznie na wątek testowy na Ravelry: klik

Miłego Dnia!
(do weekendu ledwie dzień i pół zostały.. :D )


niedziela, 27 lipca 2014

Unobvious../ nieoczywisty..

Wszystko w tym swetrze jest nieoczywiste. 
Nieoczywista, zważywszy na mój ogólny stosunek do alpaki, bo ja przecież jej fanką nie jestem, jest moja fascynacja włóczką, której w tym projekcie użyłam. Indiecita od Filcolany, 100% alpaka w niebywale szerokiej gamie kolorystycznej i bardzo przystępnej cenie. 
Nieoczywiste jest również zużycie włóczki w tym projekcie, bo na cały sweter z kontrolowanym oversizem wystarczyło mi dokładnie 6 moteczków po 50g każdy.
Nieoczywiste jest to, w jaki sposób układa się sama dzianina, leje się przez palce, lekko tańczy i łaskawie ciut, nie bardzo, ale mimo wszystko jednak, podgryza. Odczułam to po godzinie włóczenia się po naszym miasteczku w zdecydowanie za wysokiej, jak na alpakowe wdzianko, temperaturze. Myślę, że na jesień kąsania zaprzestanie..
Nieoczywista jest w tym swetrze również, jeśli nie przede wszystkim, konstrukcja, co niektóre z Was wydedukowały z wcześniej publikowanych zdjęć tej dzianiny. 
Nieoczywiste też w przypadku tego swetra są rękawy, niby szerokie, ale nie do końca, niby długie, ale nie do końca, można je lekko podciągnąć i z małą bufką w okolicach łokcia nosić, albo spuścić do samego nadgarstka. 

Przedstawiam Wam zatem sweter iście nieoczywisty, czyli taki jak lubię. 
Oto Unobvious:






Podczas krótkiego spaceru po naszym miasteczku natknęliśmy się na ścienne, niestety zabazgrane już, malowidła. 


Oczywiście głupie miny/skoki/całusy/ jęzory muszą być.. pamiętacie? bez nich nie ma udanej sesji ;)


Jeszcze kilka ujęć detali..





Ściskam i całusy wysyłam życząc Wam leniwej niedzieli i słonecznego początku tygodnia..

Ps. bujajcie się ;) 



Wzór jest dostępny tu:
 

piątek, 25 lipca 2014

Jak oswoić najbardziej niewełnianego Połówka? część 1.

Dzisiejszym postem chciałabym rozpocząć króciutki cykl zafisiowanej sznuroholiczki o tym, jak to swojego Połówka przemieniła w miłośnika hobby swojego. Mnie się udało, więc i dla Ciebie jest nadzieja :)

Nie oznacza to, że Połówek mój własny zaczął, Moje Drogie, kanapowe ze mną dzierganie, o nie. W myśl zasady, że chłop tylko jedną rzecz na raz wykonywać potrafi, jak drut dzierży w dłoni, to bez sznura, a jak sznur, to na druty w paluchach miejsca brak. Zasadniczo, co chwilę leżące tu i ówdzie sznurkowe resztki, motki, druty czy akcesoria mi podkrada i w rękach przekłada, ale to chyba taki atawizm jest, że jak tak siedzi i siedzi, to coś w rękach przekładać musi, bo inaczej czuje się chory i zniewolony. Zalewa mnie czasem, jak kątem oka dostrzegam, że mi ze sznurków, które luzem sobie leżeć mają, kuleczki zwija, albo jak drucikiem pończoszniczym piruety w rękach robi. Ale toleruję to, choć trudno mi to czasem przychodzi, bo niczym kot, jak tylko ruch kątem oka dostrzegam, to się od razu rzucić chcę, do gardła najlepiej..

Do rzeczy jednak przechodząc, Połówek mój wyjątkowy jest. Wiem. Sznury kupuje i przywozi, o dziwo takie, że sama sobie zazdroszczę (klik klik)! Motowidło nawet mi sprawił (klik) wymarzone i wyczekane. Zdjęcia robi piękne, chwali, głaszcze i wspiera, czasem nawet pomysły podsuwa, wspaniałe zazwyczaj. Stopuje, jak się rozpędzę dezajnersko, zachęca, jak z projektu nudą wieje, anioł nie człowiek. 


Ale czy zawsze taki był? 

I tu prawda na światło dzienne wypłynie, bo nie był taki. 
Bywało, że go sznurki leżące wokół wkurzały, bywało, że mi limity zakupowe urządzał, bywało że mi sznurki w pudłach zalegające wypominał i namawiał do umiaru podczas kolejnej internetowej za sznurem pogoni, bywało, że mi się odgrażał, że "wyrzuci wszystko w diabły, jak nie posprzątam", że mi "drutki połamie" albo "wodą zaleje i zardzewieją". Szatan nie człowiek.. 



Ale jak to się stało, że taką metamorfozę przeszedł, właściwie (on tak ciągle myśli) bezwiednie? 
Samo się stało, czy jak?

Nie, Kochane, nie stało się samo.. to było wszystko zaplanowane i wypracowane przez lata babską manipulacją ;)

Płaczem i zgryzotą, czy uśmiechem i zadowoleniem, czyli co lepsze, kij czy marchewka?

Wyobraźmy sobie taką oto sytuację, stoi przed nami nasz Połówek, który z założenia, jak sobie nas wziął, to pewnie oczekiwał wiecznego uśmiechu i radości. Ja nie wiem dlaczego, ale większość Panów liczy na to naiwnie, że skoro ( ustalmy na potrzeby chwili, że ślub jest taką wyimaginowaną granicą, po przekroczeniu której wszystko się zmienia) przed ślubem nasza buźka ciągle była zuśmiechana to i po ślubie taka być powinna. Ale życie się toczy, dzieją się różne rzeczy, czasem niekoniecznie miłe i przyjemne, i łza, smutek i zgryzota, bo to wredne babsko w robocie nam dało do wiwatu, się pojawi. I wtedy mamy klasyczny grymas na twarz przyklejony zamiast oczekiwanego przez Naszego Pana uśmiechu. I co wtedy? Zazwyczaj chłop głupieje, bo nie tego się spodziewał.. co robi? różni są Panowie, to i różne techniki radzenia sobie z sytuacją stosują. Mojego ogłupienie ogłupia dokumentnie i kreatywność w nim zabija. 
Ale jak w końcu zobaczy uśmiech oczekiwany, albo stoi przed nim wizja, że ten uśmiech zobaczyć będzie mógł, to nagle na wszystko się zgadza, sznurki kupi, limity zwiększa... i z nieokrzesanego szatana mamy zalążek anioła. 

Oczywiście, jak w każdej sytuacji, tak i w tej należy zachować umiar i nie nadwyrężać dostępnych środków na koncie i cierpliwości Połówka Naszego. Stopniowo się granica przesuwać będzie, a zdrowy rozsądek, na rzecz zwiększającej się tolerancji, z każdym kolejnym razem ustępować będzie.

Summa sumarum, jeśli chcesz Połówka swojego złamać i nauczyć go większej tolerancji dla hobby Twojego, daj mu to, czego oczekuje i uśmiechaj się doń słonecznie. Nawet jak sznur będzie nie taki do końca jak zdjęcia go w internecie pokazywały, nie pokazuj mu tego, uśmiechem go czaruj, wdzięczna bądź, kanapki mu zrób ulubione, zanim poprosi, albo niedzielnego schabowego we środę, po plecach podrap, koszule wyprasuj, nagradzaj go, bo tylko marchewką zdziałać coś możesz. 
Zresztą, ja z  natury przeciwnikiem kar jestem, po co to komu? sama sobie kar oszczędzam, to czemu na innych mam stosować?!

Zresztą, Drogie Panie, taka lekka manipulacja zwana emocjonalnym szantażem, to coś o czym my wszystkie wiemy i od lat stosujemy, i pewnie nasze prapraprababki stosować potrafiły, to po co szukać innych rozwiązań, skoro one już są i co najlepsze, są skuteczne?

Oczywiście, można spróbować argumentów racjonalnych i dyskusji, ale czy jest jakiś sensowny powód, dla którego kupiłaś kolejną włóczkę, choć w szafie kilka wypchanych pudeł zalega? "Muszę" i "chcę" to kiepski argument w negocjacjach, a przynajmniej nie pasuje do kobiety dorosłej, a do przedszkolaka. A przecież nie chcemy, by nasz Połówek myślał sobie o nas "dzieciuch"? nie.. chcemy by nas szanował, by nas wielbił, by chciał zrobić dla nas wszystko. 
No to się doń uśmiechajmy. Ciepło i serdecznie. To naprawdę działa! Spróbuj.. :)

Zasadniczo, uśmiechem możemy zdziałać wiele, ale nawet najbardziej urocze zębów suszenie nie pomoże , jak mocno przekroczymy nasz limit gotówkowy na miesięczne/ustalone z nim zakupy sznura, tu już potrzebne będzie działanie wyjątkowe. Lepsze efekty daje zapobiegawczo niż po fakcie, ale i w takiej awaryjnej sytuacji może pomóc, ale.. o tym już innym razem :)

Ściskam Was serdecznie i życzę powodzenia w oswajaniu Waszych  Połówków..
 I pamiętajcie: 
Uśmiechem GO! :)



środa, 23 lipca 2014

New beginnings...

Są takie zmory.. tfu! zamory, które zapierają dech.. Kolor włóczki znanej i lubianej z "eM-em" na przedzie o cudnej nazwie ZARZAMORA...
Wpadła mi w oko jej dostojność podczas warszawskiego nad kawą gadania, oczywiście w magic loopie. Nie mogłam się powstrzymać przed zabraniem ze sobą trzech jegomościów, nawet dostąpiłam zaszczytu i mogłam sobie precle rozwinąć i obejrzeć jak wyglądają sznurki w pełnej krasie ;) nie kupowałam w ciemno.. piękno tych motków mnie porusza i aktywnie poszukuję dla nich odpowiedniego wzoru... poszukiwania wciąż trwają :)


Podczas aktywnych poszukiwań dopadłam jeden, piękny, warkoczowy wzór, którego oczywiście musiałam przetestować na kilku sznurkach. Powstało zatem, niemalże hurtowo, kilka próbek.


Ostatecznie zdecydowałam, że tym razem nie będzie to projekt z myślą o mnie.. 
Kochane, co prawda do września mamy jeszcze kupę czasu (koniec września - DZIEŃ CHŁOPAKA), ale .. pracuję nad prezentem wcale nie niespodzianką dla POŁÓWKA :) 
Do tego celu wykorzystuję kolejne odkrycie tego roku, czyli mięciutką jak puszek Cinnia od Filcolany. Wymiziana przez Połówka na wszystkie strony próbka przeszła dość wymagające w założeniach testy jakości/miękkości/włochatości i zyskała jego aprobatę... Będzie zatem coś tylko dla niego :)

A może macie ochotę wydziergać ze mną prezent dla Kochanego (własnego, bo mojemu jeden prezent wystarczy ;)  ) w ramach testu tego wzoru? 
Byłoby to trochę tajemnicze, wspólne dzierganie :) ponieważ kształt tego projektu wciąż ewoluuje..
Macie ochotę?


A skoro mamy dziś środę, nie mogło zabraknąć małego wpisu w temacie czytania.
Krótko będzie. Kocham!
Sięgnęłam po "Kwiaty na poddaszu" Virgininia C. Andrews za namową Marzenki (wiecie o kim mówię? : CHMURKA i Pani Wełna z bloga wełnianemyśli ), która teraz leży pewnie gdzieś na jakiejś plaży i witaminę D w ilościach hurtowych spożywa :) (Marzena! wypoczywaj i naciesz się nadmorską bryzą za nas dwie! ) Dawno już temu podczas jednej z naszych całkiem prywatnych rozmów o książkach usłyszałam ten tytuł, zaintrygowana byłam od razu. Szybko więc podjęłam decyzję i nabyłam.. wszystkie 5 książek tej autorki, należące do cyklu: "Rodzina Dollangerów", której to "Kwiaty.." są częścią pierwszą.
I dobrze zrobiłam, że mam je wszystkie 5, ponieważ wieczorne czytanie pozwoliło mi jak do tej pory, dosłownie, pochłonąć 2 części w całości i 3 w połowie.. Nie jest to lektura wakacyjna, smutek czasem spoziera z każdego zakamarka i każdej literki tej serii. Bywa, że jest okrutna, że jest namiętna, wielokrotnie pełna tragedii.. taka, jak nierzadko bywa życie. Wciąga. Mnie na pewno porwała.
3. część "Rodziny..", czyli "A jeśli ciernie." opowiedziana jest z innej, niż poprzednie dwie książki,  perspektywy. Ale nie będę na razie nic pisać, bo nie chcę zdradzić za wiele, zwłaszcza tym, którzy jeszcze mają "Kwiaty.." przed sobą. Czuję, że najlepsze jeszcze przede mną... :)


I na koniec, nie wiem ile w tym Waszej zasługi, choć po podnoszących na duchu komentarzach docierających do mnie w mailach, wiadomościach na FB czy znajdujących się pod poprzednim postem, nie potrafię inaczej niż Was wyściskać i serdecznie Wam podziękować, bo moje "siebie" się ogarnęło a "zwątpienie" sobie poszło w siną dal! Ruszyłam do boju ze zdwojoną mocą! Wzór okazał się nie taki straszny, jak go sobie wymalowałam! Przeliczenia (porządne i właściwe) za mną, teraz tylko klepanie w klawiaturę zostało :) 
Dziękuję! za każde dobre słowo, piękne i motywujące cytaty, zdjęcia (Gosia! za żabę!), bo zdziałały razem cuda niebywałe :) Szare komórki zaczęły w końcu pracować :)

Trzymajcie się dziś druta, a najlepiej dwóch i uśmiechajcie się dookoła, 
nawet do smutasów.. w końcu i oni uśmiech odwzajemnią :)

niedziela, 20 lipca 2014

...o wszystkim i o niczym...

Bywają takie dni, kiedy kompletnie nic się nie udaje.. człowiek siedzi nad zadaniem, które teoretycznie powinno pójść gładko i wystartować nie potrafi. Patrzy zatem na tę pracę, która mu przed oczami zamiast przyrastać, ubywać powinna i siłą woli próbuje się zmierzyć z pustką go z każdej strony otaczającą. Najgorsza jest ta pustka, która w głowie, niczym echo, od kości się odbija.. 
Takie momenty zazwyczaj dopadają mnie w chwilach jak najbardziej przyziemnych. Siedzę sobie na podłodze w przeróżnych konstelacjach z centymetrem, długopisem, kolorową kartką i kalkulatorem na podorędziu i liczę.. na siebie liczę, a to moje "siebie" ma mnie sobie w nosie i nic sobie z moich poobijanych kolan od podłogi, czy wypieków na twarzy, spowodowanych zwieszaniem głowy w dół, nie robi. "Siebie" sobie, a ja w czarnej dziurze lub w miejscu sobie dreptam... I tak wisimy sobie we dwoje próbując choć jedno zdanie sklecić, jeden rządek zliczyć, jedną linijkę instrukcji zuniwersalizować i stworzyć coś, dzięki czemu i Ty będziesz mogła mieć, to co mam i ja. 
"Uda Ci się!" powtarzam bez przerwy do "siebie", no rusz się wreszcie, choć kropkę postaw, jedną kreskę narysuj, przecież wiesz, jak to ma być.. "czy jednak wiesz aby na pewno?" dodaje zaraz to cholerne "zwątpienie", które siedzi sobie obok "siebie" na drugim ramieniu i zawsze ma coś do dodania. Nigdy nie zmotywuje, ale zawsze znajdzie coś do czego się przyczepić będzie mogło. "Siebie" daje się bardzo szybko "zwątpieniu" omamić i przestaje mnie słuchać, i nijak nie dociera do niego, że ja naprawdę na "siebie" liczę i czekam na to, co wymyśli.. co tam ja, Wy czekacie...

Trudy i znoje dziewiarskich prób rozpisywania wzoru. Ugrzęzłam rozerwana między własnym "chcę" i "potrafię", a "nie da rady, zapomnij".. Nie poddaję się jednak. Jak nie dzisiaj, to może jutro. 

To może pokażę w takim razie, co już mam, a co jeszcze przede mną.. :)


Indiecitowe szaleństwo ciąg dalszy. Zakończyłam eksperymentalne, jesienne wdzianko, bezimienne jak na razie ;) suszyło się dziś pięknie na słoneczku i czeka je jeszcze kilka kosmetycznych poprawek, jak sznurka chowanie i oczywiście sesja zdjęciowa z prawdziwego zdarzenia.


W koszyczku spoczywa sobie jeszcze sztuk kilka Indiecity od Filcolany, ale sobie będzie musiała jeszcze chwilkę poczekać, za gorąco się ostatnio zrobiło, żeby wytrzymać pod alpakowym kocykiem na kolankach spoczywającym...


Ciągnie mnie za to w kierunku pysznego Zitronowego jedwabiu, który to sprzed nosa niemalże podprowadziłam Makunce podczas swojej wizyty w jej królestwie.. ten sam Traumseide, którego w dniu dzisiejszym pokazała w gotowym i przepięknie lekkim szalu - klik, dzięki czemu przypomniało mi się, że sama podobne cudo posiadam... ale się boję ten motek ruszyć, poważnie.. :) "Zwątpienie" dzisiaj żniwa zbiera, no mówię Wam.

Wskoczę chyba z tej dzisiejszej niedoli na kanapę, wyciągnę się tuż obok Połówka i zapomnę.. no ale przecież nie mam co na druty włożyć.........?

Poratujecie biedną? "Zwątpienie" trzeba przegadać... kto się odważy? 

I na koniec, jak się nie ma tego czego się chce, to może warto dostrzec i docenić to, co się ma.. 


Zmykam oczarować "zwątpienie" terapią zwaną miłością... 
Miłego niedzielnego wieczoru :)

czwartek, 17 lipca 2014

Lukrecja

Niektóre wełny przemawiają wyraźnie i bez zgrzytów. Niektóre wełny przerabia się bez zająknięcia, suną po igłach nieprzerwanie i nie wymagają uwagi. Niektóre wełny mają w sobie tego cosia, ta z pewnością go ma! Pisałam Wam już o tym, że w tym sweterku pierwszy raz od początku do końca zmierzyłam się z nową dla mnie techniką dziergania zwaną Contiguousem, i pokochałam ją. Może to dlatego, że bawiłam się dziergając ten sweterek bezustannie. Nie było żadnego prucia, momentu zawahania, była tylko ogromna przyjemność przekładania oczek z jednego drucik na drugi. I nawet guziki, które zazwyczaj dostarczają mi zmartwień tym razem okazały się dla mnie łaskawe.. 

Dziergając ten sweter całkowicie dałam się porwać "Rodzinie Borgiów", farbując motki słuchałam historii Lukrecji i jej rodzeństwa. Możliwe, że te obrazy, które dzięki porywającej lekturze przewinęły się przez moją głowę, nie były dla ostatecznego wyglądu tego projektu bez znaczenia... 
Uwielbiam go! za kolor, za fason, za guziki, za dekolt, za dziurki pokazujące ciut, za opadający tył, za całokształt. 
Mój Ci on! a tak sobie razem wyglądamy: 








Pokazuję go dziś, ponieważ własnie zakończyłam pracę nad matematyczną stroną wzoru. Praktycznie pewne jest zatem, że na dniach powstanie pierwszy szkic wzoru, który już niebawem, będzie i dla Was dostępny. 

Zmykam zatem do pracy..trzymajcie kciuki!

środa, 16 lipca 2014

Sznura dzierganie i słuchanie/czytanie.

Dawno nie pisałam nic o książkach. Nie oznacza to, że nie czytam, oj nie.. ostatnio telewizor/komputer mają ode mnie odpoczynek. Większość ulubionych seriali ma swoje wakacyjne przerwy, stąd dla dziergania i oglądania trzeba było znaleźć jakąś alternatywę. No niestety, dzierganie w moim przypadku i czytanie symultaniczne nie wchodzą w rachubę. Nie potrafię się skoncentrować ani na jednym ani na drugim, ale słuchanie książek to już inna bajka. I tak przez ostatnie kilka tygodni połknęłam kilka fajnych i wciągających książeczek. 

Swoją przygodę z audiobookami zaczęłam od "Rodziny Borgiów" Mario Puzo, czytanej przez pana W. Zborowskiego, i choć nie jest to może najlepsza jego książka, przyjemny tembr głosu czytającego mi ją całkowicie osłodził. 
Potem przyszedł czas na wciągające książki autorstwa Cobena, kilka już się przez moje uszy przewinęło, każda równie wciągająca i wręcz idealna do słuchania i dziergania jednoczesnego. 
Aktualnie w uszach mi dźwięczy "Jedyna szansa", która mnie trochę śmieszy, bo czasem nie nadążam za zwrotami akcji i wydaje się być mocno przesadzona i odrealniona w swoich zawirowaniach głównych bohaterów, ale dzierga mi się przy niej znakomicie. 
Zaskakujące jest to, że jak do tej pory nie trafiłam na autora, którego książki by mnie nie znudziły. Często zdarza mi się zachwyt jedną, druga już, przez znajomość stylu i kształtowania fabuły autora, staje się dla mnie mniej atrakcyjna i z każdą kolejną jest tylko gorzej, zazwyczaj, ale nie w przypadku Cobena. Jest szansa zatem, że wakacje miną mi pod szyldem jego książek. 


Słuchanie i czytanie ma też i swoje zagrożenia.. wczoraj, wieczorną porą, radośnie zbliżałam się do zakończenia prac nad kadłubkiem Indiecitowego sweterka - eksperymentu, i tak się dałam wciągnąć, zarówno w pełną akcji historię jak i w równe prawych oczek dzierganie, że skróciłam sobie rzędy skrócone i dostrzegłam to dopiero po zamknięciu potrójnym zamykaniem oczek (3 needle BO) prawie 100 oczek. Konsekwencje były bolesne, nie obeszło się bez prucia i łapania tych prawie 200 oczek zrzuconych i podprutych. Szczęśliwie udało mi się z tą małą awarią rozprawić bezboleśnie, zawsze w takim przypadku używam o pół rozmiaru mniejszego drucika, niż ten, którym aktualnie pracuję, dzięki czemu łapanie oczek przestaje być aż tak straszne.
Mimo wszystko, za dużo akcji w akcji, to też nie za dobrze ;)

Tak się prezentuje Indiecitowy eksperyment na chwilę obecną...



I na sam koniec, mały podgląd na Lukrecji detale.. guziczki :D 
Dla tych z Was, które oczekują na pojawienie się Lukrecji w formie spisanej, mam dobre wieści. Próbuję się zmierzyć z zagadnieniem rozpisania metody na "C" w tym własnie sweterku. Dziś już nawet poczyniłam pierwsze kalkulacje, jest zatem szansa, że w ciągu najbliższych dni powstanie pierwowzór wzoru (o jak ładnie!). 


Przyznaję, że jest to wyzwanie dla mnie ogromne, bo chciałabym stworzyć opis czytelny i jednocześnie prosty w wykonaniu, mimo wielu różnych, jednocześnie odbywających się w sweterku, działań. Mam nadzieję, że podołam i temu zadaniu.

A co się u Was czyta i dzierga? 
Pozdrawiam ciepło wszystkie zaczytane dziewiarki! 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zalotnie i kobieco, czyli Coquettish

Pamiętacie jak pisałam kiedyś, że nie lubię pasków? 
Bo nie lubię ;D i po raz kolejny wyłazi ze mnie kobieca zmienność... bo się z paskami polubiłam :D Ale nie w takiej znanej i oklepanej formie, a w zwiewnej, lekko roztańczonej i ciut zalotnej :D 
Są dziury, są fale... czyli sweterek, który idealnie nadaje się na chłodne, letnie wieczory wakacyjną porą, lub słoneczny początek jesieni. 
Dodatkowych kilka detali, jak zaszeweczka na rękawku, czy koronkowy kontrastujący ściągacz.. 
kobieco i zalotnie, czyli tak jak lubię. 
a właśnie... zalotnie - poznajcie zatem Coquettish:


Edit: wzór już jest dostępny, zapraszam tutaj: 





Wzór na ten sweterek został rozpisany i aktualnie poszukuję testerek chętnych do jego przetestowania. Osoby zainteresowane zapraszam serdecznie na wątek testowy, który założyłam na ravelry: klik
Test tego sweterka będzie odbywał się w języku angielskim, i będzie trwał do 15 sierpnia. 


A to już mundialowa Indiecita :D 
Dzierga się tak szybko, że nie ogarniam... :D w weekend planuję zabrać się za rękawy.. a może nawet wcześniej? 

Miłego tygodnia Kochani! :D


niedziela, 13 lipca 2014

"On the move" Hani Maciejewskiej

"On the move" to piękny szal autorstwa Hani Maciejewskiej. Nazwa tego projektu idealnie oddaje warunki, w jakich ten szal powstawał, bo dziergał się wszędzie i zawsze podczas mojej po PL podróży, podczas drogi do PL, potem podczas podróży do Warszawy na spotkanie w magic loopie, gdzie nawet został obejrzany przez Hanię, dziergał się zawsze wtedy, gdy mieliśmy w planie dłuższą podróż samochodem. Był w ciągłym ruchu, tak jak i my :D Ale dawał też mnóstwo frajdy i był genialną odskocznią od stresów wynikających z tych ciągłych podróży. 


To mój pierwszy kontakt ze wzorem autorstwa Hani, ale na pewno nie ostatni. Po pierwsze, idealnie i szczegółowo rozpisany wzór, to gwarancja idealnie wyglądającej dzianiny. Tak też i było w przypadku tej chusty... choć teraz stwierdzam, że mogłam go zrobić na większych drutkach, bo ja to jednak dziergam dość ciasno, ale i tak bardzo mi się podoba. Właściwie, dzięki temu, że jest ciut mniejszy idealnie się nadaje jako narzutka na ramiona, taka do sukienki, potrzebuję znaleźć tylko godną dla niego agrafkę/broszkę i będzie cudnie :D



W szalu tym wykorzystałam ostatni już motek z arystokratycznej familii, mieszkającej w moim pudle. Interesujący kolor. Kolor kameleon :D Raz zgniło zielony, innym razem złoty.. przepiękny. Uwielbiam!


Na sesję zdjęciową zabraliśmy jeszcze kilka innych rzeczy, między innymi Vitamin D powstałą z cieniutkiego Fine Lace od Rowana, produkt w całości wydziergany na maszynie. Pokazywałam Wam ją kiedyś w sesji wieszakowej (klik), to teraz pokazuję na sobie. Za ugniotki na dzianinie z góry przepraszam, jeszcze nie doszła do siebie po ciągłych po PL w walizce podróżach ;D




Lubię się z tym sweterkiem, bo to alpaka, która mimo upałów kompletnie nie podgryza, a jednak ciut ogrzewa, idealna wręcz na letnie udziergi o wadze piórkowej :D

I na koniec. 
Od niedawna widzę świat dokładniej ;D
Oto Asja, której jeszcze nie znaliście ;D 
Asja i jej nowe "drugie oczy" :D


Jak się okazuje, warto czasem wyjść z ukrycia i się ujawnicć.. zalękniona faktem, że to już ten wiek, że okulary do czytania nosić muszę (poszłam do okulisty, bo nie dowidziałam z większych odległości, a tu się okazało, że z bliska to ja dopiero nie dowidzę ;D) pochwaliłam się nowym nabytkiem na FB. No trochę tak się dziwnie czuję, mimo tych 25 lat na karku (już od paru ładnych lat ciągle ta sama liczba świeczek na torcie;) ) że do czytania muszę nosić okulary. A tu się okazało, że nie ja jedyna wśród dziewiarek, mam jakąś wadę wzroku. Właściwie, to się okazało, że całkiem nas sporo, czy to oznacza, że problemy ze wzrokiem to nasza "choroba zawodowa"? 

Kończę na dziś, wrócę niebawem,  bo zdjęć mam jeszcze sporo do pokazania. 
Miłej niedzieli życzę :D



piątek, 11 lipca 2014

O tym jak przeszłam na alpakową stronę mocy...

 "Nie jestem fanką alpaki". Te słowa padały z moich ust podczas czerwcowego spotkania w magic loopie  wielokrotnie, mam nawet na to świadków ;) Ale ponieważ kobiecość moja uszami mi czasem wychodzi, i tym razem, zmienność mojej niewieściej kibici mnie zaskoczyła. Powtarzałam te słowa z przekonaniem ogromnym, żywo i gorąco przy tym gestykulując. Nie będę Was jednak oszukiwać, nie jestem znawcą wełny, oj nie! tak mało ich przeszło przez moje ręce, że z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że nie liznęłam nawet jednego bochenka z jednej piekarni, więc jakim to ja mogę być autorytetem w tej dziedzinie? Przyznaję się bez bicia, jestem rozmiłowanym w sznurze konsumentem, nie producentem, i nie potrzebuję znać wszelkich danych technicznych istotnych z perspektywy producenta dzianiny, ja po prostu muszę dać się wełnie oczarować. Wiadomo, jak to baba każda pewnie ma, mam i ja pewne słabe punkty, tzw. pięty Achillesowe, które jeśli zostaną choć częściowo spełnione daję się wełnie, mimo swej merytorycznej ignorancji, oczarować. 

Kolor... ło matko, jak wełna jest w TYM kolorze, w TYM melanżu, czy z TYM odcieniem, mieszkającym w moim Pełnym Skarbów i Arystokracji Pudle idealnie zagra, to przepadłam jak śliwka w kompot. I może mnie to podgryzać, szarpać, drapać, może mnie nawet uczulać, żadne pełne zdrowego rozsądku argumenty z tych "logicznych" do mnie nie trafią. Ma być TA wełna i basta... 
Skład.. Z racji tegoż, że jako dzieciątko i panienka słyszałam jedynie i oglądałam czasem w telewizji, co znaczą takie magii i luksusu pełne słowa, jak jedwab czy kaszmir, wzdychając przy tym w niebiosa i marząc o tym, by kiedyś takie toto mieć, teraz, kiedy mogę je w końcu mieć, chcę i przy każdej możliwej okazji dążę do tego! Wełna wzbogacona choć domieszką luksusu w postaci mięciuśkiego, jak obłoczek, kaszmiru, czy chłodnego i lejącego jedwabiu, to jest pokusa, z którą mi ciężko walczyć. 

Toteż jak w końcu wyrwałam się podczas spotkania na łowy włóczkowe, to przepadłam. Połówek, na jego szczęście, nie był mi tym razem, podczas poszukiwań idealnych motków, potrzebny. Choć przyznaję, dobra o cudownych składach i kolorach w "magicznym zakątku" u Agnieszki jest tyle, że porada wydaje się być jak najbardziej wskazana. Szczęśliwie Nanna poświęciła mi chwil kilka i pokazała parę rzeczy na wieszaku, dodatkowo opowiadając o technicznych aspektach produkcji poszczególnych dzianin. A wiecie, jednym jest oglądnąć wełnę w motku i się zakochać (zdarza mi się..), drugie, to zobaczyć ją w gotowym projekcie i dopiero wtedy zapałać miłością (też mi się zdarza), ale już całkiem co innego jest zobaczyć motek, obejrzeć dzianinę i jeszcze o niej posłuchać od prawdziwego znawcy. 

Nie potrzebowałam nic więcej.. przepadłam na rzecz alpaki właśnie, choć moja psyche podpowiadała mi, że to jest raczej sprzeczne z moimi przekonaniami, bo ja przecież fanką alpaki nie jestem. I choć Indiecita nie posiada kaszmirów czy jedwabiów w składzie, kompletnie dałam się jej wielobarwnym obliczom oczarować. Oto co ze mną przyjechało:


I po kilku dniach intensywnego z tą wełną obcowania, mogę stwierdzić, że nie jest to wełna idealna na lato. Motek, choć mięciuśki i dla skóry twarzy przyjazny, letnią porą będzie podgryzał. I nawet wiem dlaczego!
Wczoraj, po upalnym dniu zasiadłam na kanapie, by nacieszyć się nową wełenką. Każdy nowy rządek napawa mnie radością, bo dzierga się z niej fantastycznie, blokuje się wyśmienicie (sprawdzone na próbce) idealnie wygląda robiona na drutkach 4mm, dzięki czemu dzianina staje się lekka i lejąca, i niebywale szybko przybywa w robocie. Ale, siedząc na tej kanapie w parnocie aktualnie rozszalałej burzy, wyrozbierana do podkoszulka na ramiączkach, zaczęłam się z pasją w zgięciu łokcia drapać i drapać. "Coś mnie użarło" oznajmiłam w oczy patrząc zaniepokojonemu moim ciągłym wierzganiem Połówkowi. "Komar pewnie" usłyszałam.. badam tę swoją ranę odrapaną, a tam nic. Śladu nie ma a swędzi.. "Co jest grane?" pomyślałam, drugie oczy założyłam (wyjazd do PL wzbogacił mnie o nowy gadżet, patrzałki do czytania... za dużo dziergania czy jak?) i odnalazłam przyczynę! nie, to nie komar, nie pchła, nie mrówka, to właśnie alpaka! a dokładnie jej mikro włoseczek, który się z moteczka wysupłał i na zgięciu łokciowym usadowił i mnie podżerał. 
Trudno, będę ubierać podkoszulek, bo wełna jest tego podgryzania warta. A jak trzeba będzie, to się w folię spożywczą otulę i też założę! :D

Jeszcze dwa dni temu wiedziałam doskonale, co z tej wełny powstanie. Ale wczoraj zmieniła mi się ciut koncepcja, i choć będzie fajnie, to na rezultat musicie jeszcze poczekać. Na tę chwilę mogę Wam zademonstrować tylko kolorystyczny miks, na który się zdecydowałam. I jeszcze zdradzić, że będzie "pozytywny luz" ;D, choć jak siebie znam, to mi to z pewnością nie wyjdzie, bo coś się z luzem nie lubimy ;D


Ach, i na sam koniec, informuję wszem i wobec, że moje nudzenie się, przez niektórych odczytywane jako "lenienie się" (bardzo dziękuję za te miłe komentarze, zachęcające mnie do pisania  :DDD, które to zaprzęgły mnie do napisania dzisiejszego posta) zaowocowało rozpisanym wzorem na sweterek, który pokazywałam Wam fragmentarycznie przed kilkoma dniami (klik). Jak tylko pogoda i dobry nastrój nas w weekend nie rozczarują pokaże go Wam już wkrótce w całości. Póki co na komputerowe kartki wjechała Lukrecja (klik), która się będzie rozpisywać na dniach.
A tak wygląda wspólne z Odiśkiem wzoru pisanie, czyli On się leni i miźgać chce właśnie wtedy, jak ja mam w dućkę i trochę roboty ;D czyli kocia norma! 


Żegnam się zatem chwilowo, bo za dni kilka mam nadzieję wrócę z konkretnymi zdjęciami konkretnych robótek, życząc Wam miłego weekendu!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...